Przemysław Płacheta już oficjalnie został piłkarzem Norwich. O tym, gdzie tak w ogóle trafi polski skrzydłowy, szeroko pisaliśmy już w tekście poświęconym „Kanarkom”. Ale pozostaje nam jeszcze odpowiedź na inne standardowe pytanie. Czy Płacheta nie zginie w Championship? Jak zwykle nie brak przecież głosów, że „to nie jest liga dla niego” i czeka na niego najwyżej funkcja Jerzego Dudka w Realu Madryt, czyli wygrzewanie siedziska na ławce. Sprawdziliśmy więc, jak to było z naszymi rodakami na zapleczu Premier League i znaleźliśmy kilka całkiem sympatycznych historii, które były piłkarz Śląska Wrocław mógłby powtórzyć.
1. Grzegorz Rasiak
Wiadomo, że w Polsce Grzegorz Rasiak to często obiekt szyderki i żartów. Ale jeśli mówimy o Polakach w Championship to przez długi czas właśnie on „robił robotę”. Często mówi się o tym, że był jedną z największych pomyłek transferowym w historii Tottenhamu. To opinia brutalna, ale pewnie po części prawdziwa. Natomiast gdyby oceniać ten ruch w momencie, w którym był dokonywany, to wygląda on zupełnie inaczej. „Koguty” nie sięgały przecież po anonima, a po gościa, który miał za sobą 16 goli i 7 asyst w barwach Derby County. Niedowiarków będzie pewnie sporo, więc dodamy – w jednym sezonie.
Wiele osób stwierdzi pewnie, że na pierwszym miejscu moglibyśmy umieścić kogo innego. Ale naszym zdaniem Rasiak bez wątpienia się broni. W czasach, gdy nasi piłkarze nie grali jeszcze w Bayernie czy Napoli, on poradził sobie w Championship lepiej niż dobrze.
- 167 meczów
- 63 gole
- 21 asyst
- Udział przy bramce co 168 minut
Żaden inny polski piłkarz nie notował tak dobrych liczb na tym poziomie rozgrywek. Rasiak w sezonie 2006/2007 był przecież piątym najlepszym strzelcem Championship. Rasiak dwukrotnie przekraczał liczbę 20 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Kolejne dwa razy natomiast zaliczał „dyszkę” w tym samym zestawieniu. To jego gol mógł dać Southampton awans do finałów barażów o grę w Premier League.
Nie mamy wątpliwości, że Grzegorz Rasiak to piłkarz niedoceniany. Nie mamy też wątpliwości, że to najlepszy Polak, jakiego dane było nam oglądać na zapleczu najwyższej ligi w Anglii.
2. Kamil Grosicki
Jeśli kogoś możemy z Rasiakiem porównać, to z pewnością jest to Kamil Grosicki. Człowiek, który do Championship spadał, ale też gość, który się z niej wydostał. I to nie dlatego, że zakręcił się tu i tam, ale dlatego, że w fatalnym Hull City był jednym z niewielu pozytywnych akcentów. Na transfer „Turbo” do West Bromwich Albion zapracował sobie przecież doskonałymi liczbami, a nie dobrym menedżerem. „Grosik” na zapleczu Premier League wypadł tak:
- 117 meczów
- 26 goli
- 25 asyst
- Udział przy bramce co ok. 182 minuty
Do tego niezliczona ilość sprintów, udanych dośrodkowań czy po prostu udział przy bramkach na wcześniejszym etapie, którego w statystykach nie widać. Jasne, nie ma co się oszukiwać – Grosicki ma swoje ograniczenia, jest typem szybkościowca i z wieloma zarzutami wobec niego można się zgodzić. Ale nie można nie docenić, że w Championship był skutecznym i pożytecznym zawodnikiem, który zasłużył na grę w topowej drużynie.
3. Mateusz Klich
Success story, jakie w Leeds napisał Mateusz Klich, to materiał na dobrą książkę. Przecież mówimy o gościu, który przy pierwszym podejściu do tego klubu, odbił się od niego jak od ściany. Mówimy o pomocniku, do którego nie bez powodu przylgnęło, że poradzi sobie tylko w Holandii. Pięć meczów i odpałka – to bilans jego pierwszego pobytu w Anglii. A bilans drugiego?
90 meczów, 16 goli, 13 asyst. Dwukrotnie na podium Championship, awans do Premier League. Pseudonim „żołnierz Bielsy”.
Pseudonim, na który Klich mocno sobie zapracował. 87 meczów w wyjściowym składzie z rzędu robi wrażenie. Ani Klich, ani Bielsa nie mają nawet jak ukryć, że cenią siebie nawzajem. Polak mówił o swoim trenerze tak. – Otworzył mi oczy, zmienił mój styl gry i obdarzył zaufaniem – a z czasem jeszcze się w tej opinii utwierdził. W „Foot Trucku” powiedział nawet, że gdyby spotkał Argentyńczyka 10 lat wcześniej, dziś byłby w zupełnie innym miejscu. I jesteśmy w stanie uwierzyć, że rzeczywiście by tak było.
Klich w Championship rozegrał mniej spotkań niż Bartosz Białkowski czy Tomasz Kuszczak. Ale blisko 100 spotkań w ekipie, która bije się o awans, ma swoją wagę.
4. Bartosz Białkowski
Nie przesadzimy mówiąc o nim per mała legenda Championship. 230 spotkań na tym poziomie rozgrywek mówi samo za siebie. Tak samo jak to, że jeszcze jeden pełny sezon i Białkowski otrze się o top 100 graczy z najwyższą liczbą występów na zapleczu Premier League. Natomiast gdy bierzemy pod uwagę tylko tych piłkarzy, którzy nadal w tej lidze grają, Białkowski jest już w top 50. Jego bilans na pewno byłby jeszcze lepszy, gdyby nie stracił pierwszych paru lat w Southampton. Ale Polak nigdy nie krył się z tym, że sam ponosi za to winę. Natomiast w Ipswich Town Białkowski zdecydowanie wykorzystał swoje pięć minut.
Z Ipswich przeżył wiele. Raz zagrał w barażach o awans, raz się o nie otarł, raz walczył o utrzymanie, aż w końcu spadł z ligi. Zawsze był jednak doceniany, trzykrotnie był wybierany zawodnikiem sezonu w tym klubie. Miał też propozycję transferu do Premier League. W rozmowie z nami okres spędzony w Ipswich wspominał tak. – Może faktycznie, patrząc z boku, byłem w Ipswich za długo. Ale tak wybrałem, świetnie się czułem w klubie, postanowiłem przedłużyć kontrakt i mimo wszystko nie żałuję. Nie lubię za dużo gdybać. W Southampton w zasadzie też się zasiedziałem, ale życie toczyło się dalej, zawsze patrzyłem do przodu.
Tak jak już wspomnieliśmy, Ipswich spadło, a Białkowski został wypożyczony przez Millwall. Tak, to Millwall, które znamy głównie dzięki jego kibicom. Ale niewykluczone, że oni znają nas głównie dzięki wyczynom polskiego golkipera. 16 czystych kont w obecnym sezonie to najlepszy wynik w lidze. „Bartman” nie rdzewieje, mimo 33 lat na karku. Niewykluczone więc, że w końcu do Premier League się dostanie. Być może nawet z londyńskim klubem, z którym w tym sezonie otarł się o udział w play-offach.
5. Radosław Majewski
Najsympatyczniejszy człowiek polskiego futbolu – tak na pewno możemy opisać Radosława Majewskiego. Ale możemy też stwierdzić, że to jeden z najlepszych polskich piłkarzy na Wyspach Brytyjskich. Majewski do Championship trafił na wypożyczenie, jednak wypadł na nim tak dobrze, że Nottingham Forest wykupiło go z Polonii Warszawa. Nie ma co się dziwić – w pierwszym sezonie zaliczył 10 asyst, w tym jedną w barażach o awans do Premier League. Krótko mówiąc – był takim Klichem, zanim jeszcze „Clichy” zawojował ligę z Leeds.
Tyle że z Majewskim było tak, że pierwszy sezon był jego najlepszym. W kolejnych latach do takich statystyk, ani nawet do takiej liczby minut na boisku, już nie nawiązał.
Nie, żebyśmy robili z tego zarzut. Bycie solidnym piłkarzem drugiej ligi angielskiej to przecież żadna ujma dla naszych zawodników. Ba, niejeden ligowiec chciałby podążyć szlakiem Majewskiego. Zwłaszcza że Nottingham to też nie była ekipa, która szorowała dno tabeli i co rok drżała o utrzymanie. „The Reds” dwukrotnie gościli w barażach, dwa razy byli ich bliscy i w zasadzie tylko raz mogli się obawiać o ligowy byt. Polak na boisku spędzał średnio 66 minut. Sporo meczów – 86 – opuścił, ale i tak jest to wynik niezły. Pewną markę Majewski sobie wyrobił, o czym wspominał kilka lat temu na naszych łamach.
– Tyle czasu tu spędziłem, że raczej mnie znają. Jak pytałem chłopaków, to mówili, że trenerzy przy analizie zwracają uwagę na moje lepsze i gorsze strony. Najczęściej pozycję zawodnika w lidze ocenia się przez pryzmat zarobków, czyli nie jest źle (śmiech). Może nie każdy o mnie pamięta, ale zdarzało mi się, że w innych miastach mnie rozpoznawali.
6. Tomasz Kuszczak
A dlaczego tak nisko – spytacie. Ano dlatego, że jest trochę tak, że Tomasza Kuszczaka pamiętamy głównie dzięki Premier League. Jasne, faktem jest, że rozegrał w niej trzy razy mniej spotkań niż na zapleczu. Ale z drugiej strony Kuszczak w Championship zaliczył cztery pełne sezony. I nie było tak, jak w przypadku Białkowskiego, że wpadł między słupki jednej drużyny i zyskał status lokalnej legendy. Dwa sezony pograł w Brighton, dwa w Birmingham, a dalej było różnie.
- 13 meczów w Watfordzie
- 13 spotkań w Wolverhampton
- 10 w ostatnim sezonie w Birmingham
Najlepszym momentem przygody Kuszczaka z Championship była gra w Brighton. Nie dość, że dwa razy załapał się na play-offy o awans, to jeszcze 33 czyste konta w dwa lata. Wynik godny pochwały, tym bardziej że w pozostałych sezonach zebrał łącznie ledwie cztery więcej. Natomiast znamienne jest to, że mając tak dobre statystyki, opuszczając „Mewy” został na lodzie i klub znalazł dopiero w listopadzie.
Dlatego też podtrzymujemy naszą opinię. Kawałek polskiego futbolu na Wyspach Kuszczak napisał, ale akurat Championship było w nim jak te kilka numerów na płycie, które towarzyszą znacznie większym hitom.
7. Paweł Wszołek
Szczerze mówiąc w przypadku siódmego zawodnika mieliśmy pewien problem. Grono aspirujących było całkiem spore.
- Tomasz Cywka spędził tu 7 sezonów. Tyle że grał w trzech i tak się składało, że wtedy jego drużyny ledwo ratowały się przed spadkiem, albo spadały
- Marek Saganowski miał kosmiczną rundę, ale na dłuższą metę w Southampton nie zaistniał
- Marcin Wasilewski wywalczył awans z Leicester, napisał kapitalną historię, ale jednak – to tylko jeden sezon. Podobnie było z Arturem Borucem
Dlatego postawiliśmy na Pawła Wszołka. Kontrowersyjnie? Być może. Ale to jednak gość, który w przeciwieństwie do Cywki był podstawowym zawodnikiem swojej drużyny przez całą długość kontraktu. Trzy sezony w Queens Park Rangers, w każdym powyżej 2000 minut spędzonych na placu gry. Liczby może i nie porywały – 9 goli i 13 asyst to nie jest jakiś oszałamiający rezultat. Wychodzi na to, że Wszołek majstrował mniej więcej przy co siódmym golu QPR. Natomiast z jakiegoś powodu w składzie się trzymał. Z jakiegoś powodu otrzymywał w tym czasie powołania do reprezentacji Polski i mimo że w kadrze był raczej żelaznym rezerwowym, to jednak w niej był. A taki Cywka np. nie – nie żeby nas to dziwiło – więc chyba jednak Wszołka możemy cenić nieco bardziej.
Bielik i Bogusz w poczekalni
O kim jeszcze warto wspomnieć? Do bram Championship pukają Krystian Bielik czy Mateusz Bogusz. Obaj na pewno mają ambicje sięgające dużo wyżej, jednak póki co są tutaj – z lepszym lub gorszym skutkiem. Do czasu zerwania więzadeł krzyżowych, Bielik był podstawowym piłkarzem Derby County, opuszczając tylko pojedyncze spotkania. Wcześniej równie dobrze wypadał na wypożyczeniu w Birmingham, więc na pewno w tej lidze sobie poradził.
Bogusz? Mateusz Klich powiedział kiedyś, że największym problemem młodszego kolegi jest fakt, że Bielsa korzysta z „żelaznej jedenastki”. Ciężko w takich okolicznościach wywalczyć sobie miejsce w składzie. Sam zainteresowany zdaje sobie z tego sprawę, ale jest cierpliwy, o czym mówił w niedawnej rozmowie z nami.
– Wkurzam się, że nie dostaję szans. Ale patrząc pod względem rozwoju i tego, jak się tutaj trenuje, to mogę ci szczerze powiedzieć – czuję, że rozwinąłem się niesamowicie na przykład jeśli chodzi o wytrzymałość. Mógłbym w każdej chwili wskoczyć, zagrać 90 minut, zmierzyć się z takim wysiłkiem, jak zawodnik pierwszego składu i nie byłoby problemu. Powiem ci, że rezerwowi mają niejednokrotnie ciężej od pierwszego składu. Jak pierwsza jedenastka gra mecz w weekend i za trzy dni ma kolejny, to my na przykład dzień przed tym spotkaniem gramy po jedenastu z zespołem U-23. A uwierz mi, że te mecze są niejednokrotnie trudniejsze do wytrzymania niż normalne spotkania ligowe. Gramy pięć albo sześć razy po pięć minut, cały czas na „żyle”, na pełnym gazie.
Pechowi skrzydłowi
Natomiast bliskie Płachecie powinny być przykłady skrzydłowych. Cóż, z nimi było nieco słabiej. Grosicki, Wszołek – ok, momenty były. Ale byli też Kamil Kosowski, Sławomir Peszko czy Michał Żyro. Każdy z nich przepadł, choć spora w tym wina urazów. Najwięcej na kontuzjach stracili Peszko i Żyro. Ten pierwszy z miejsca wpadł do pierwszego składu Wolverhampton, natomiast uszkodził więzadła i miał sezon z głowy. A że był tylko wypożyczony, to więcej go w Anglii nie zobaczyliśmy.
Żyro? To już znana i smutna melodia. Chłopak, który zupełnie nieoczekiwanie odpalił w Wolverhampton, ale przeszkodziło mu szklane zdrowie. Pierwszy uraz zatrzymał go zaraz po strzeleniu trzech goli. Drugi praktycznie zakończył poważny etap jego kariery. Najmniej możemy usprawiedliwiać Kosowskiego, który niby także miał uraz, ale jednak w Southampton niczym do siebie nie przekonał. Wniosek jest więc prosty. Płacheta przy odrobinie szczęścia – zwłaszcza do zdrowia – może w Championship zaistnieć. Na pewno nie jest tak, że jest to liga, w której Polacy nie potrafią się odnaleźć.
Wystarczy zresztą porównać liczbę biało-czerwonych na zapleczu Premier League, a w drugiej lidze hiszpańskiej. Podpowiemy – w tej drugiej nie ma żadnego. W tej pierwszej jest ich natomiast siedmiu. Być może nie każdy gra pierwszej skrzypce, ale jednak Anglicy w miarę polskiemu kierunkowi ufają.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix