Powoli coraz więcej rzeczy w I lidze zaczyna się wyjaśniać. Po meczu Stomilu Olsztyn z GKS-em Tychy w praktyce już wiadomo, że gospodarze są utrzymani, a goście na 99,9 procent stracili szanse na pierwszą szóstkę oznaczającą baraże o Ekstraklasę. Tyskich kibiców najbardziej boleć może nie sama porażka, ale jej styl.
Gra na stojąco
Zawodnicy GKS-u zaprezentowali się tak, jakby dzień wcześniej świętowali awans i z obowiązku musieli jeszcze rozegrać jedno spotkanie. Jasne, podróż była dość daleka, słoneczko grzało, lecz to nie tłumaczy zupełnego braku ikry w grze i przeważnie jednostajnego tempa w poruszaniu. W żadnym fragmencie meczu – ewentualnie poza samym początkiem – nie odnosiliśmy wrażenia, że Łukasz Grzeszczyk i spółką nadal walczą o coś konkretnego.
Sztab szkoleniowy tyskiej ekipy wprowadził kilka zmian w składzie. Na ławce usiedli Sebastian Steblecki, Łukasz Moneta czy Wilson Kamavuaka, ale efekt był odwrotny od zamierzonego. Zmiennicy zawiedli totalnie. Taki Dario Kristo ogólnie prezentował się słabiutko, a na dodatek niedługo po zmianie stron obejrzał drugą żółtą kartkę. Sytuacja przegrywającego już wówczas GKS-u stała się jeszcze trudniejsza.
Stomil również niczego wielkiego nie pokazał, jednak na tle tak słabo dysponowanego przeciwnika w każdym aspekcie o ten jeden szczebel znajdował się wyżej. Wystarczy zresztą spojrzeć na statystyki: drużyna z Olsztyna oddała siedem celnych strzałów, a GKS po raz pierwszy i ostatni uczynił to w 89. minucie, strzelając gola kontaktowego. Konrad Jałocha chyba jako jedyny w obozie przyjezdnych nie musi dziś czuć, że źle wykonał robotę. Przy straconych bramkach nie miał zbyt wiele do powiedzenia, natomiast mocno się wykazał po bombie Jakuba Tecława zza pola karnego czy mocnym strzale Szymona Sobczaka. Czasami rywale po prostu nie trafiali też w jego bramkę, jak Sam van Huffel w sytuacji sam na sam przy stanie 0:0.
Błysk lewego obrońcy
Asysty przy obu golach dla Stomilu zaliczył Jurich Carolina. Druga była przypadkowa, bo chciał uderzać, a po drodze Sobczak dostawił nogę. W pierwszym przypadku wychowanek PSV Eindhoven wykazał się znacznie bardziej: łatwo ograł chwalonego za wcześniejsze występy Dominika Połapa i idealnie dograł w polu karnym do Tecława. 21-latek mógł się cieszyć z premierowego trafienia w I lidze. Carolina do ofensywy podłączał się stosunkowo rzadko, ale jak już to robił, był konkretny, zaś w tyłach prezentował się solidnie. Nie zdziwimy się, jeśli zainteresują się nim kluby Ekstraklasy. To rocznik 1998, w ubiegłym sezonie rozegrał sześć meczów w Eredivisie dla NAC Breda, a wcześniej regularnie występował w drugoligowych rezerwach PSV, czyli coś już w swoim boiskowym życiu widział.
Jeżeli trenerzy Stomilu będą mieli o coś pretensje do zespołu, to za końcówkę. Ich piłkarze spartolili kilka kontr w przewadze. Albo źle je rozgrywali, albo brakowało wykończenia, tak jak Sobczakowi po podaniu Kokiego Hinokio. Na dodatek olsztynianie na własne życzenie dali GKS-owi nadzieję na wyszarpanie punktu. Wchodzący z ławki Grzegorz Lech stracił piłkę w niebezpiecznej strefie i po szybkim rozegraniu Grzeszczyk wykorzystał okazję, uprzednio mijając wychodzącego Michała Leszczyńskiego.
Co bardziej złośliwi żartowali przed sezonem, że skoro nawet szóste miejsce będzie mogło walczyć o Ekstraklasę, to znając GKS Tychy, skończy on w tabeli siódmy. Cóż, nawet z tą lokatą może być problem. Stomil dzisiejszym zwycięstwem zagwarantował… baraże Miedzi Legnica, która w ten weekend dopiero zagra. Do obsadzenia pozostało już tylko jedno miejsce. Największe szanse ma Termalica, która w niedzielę jedzie na wyjątkowo gościnny wiosną stadion w Jastrzębiu. Miejscowi są kompletnie rozbici – nie wygrali od ośmiu kolejek, a na własnym terenie doznali sześciu z rzędu porażek.
Stomil Olsztyn – GKS Tychy 2:1 (1:0)
1:0 – Tecław 42′
2:0 – Sobczak 83′
2:1 – Grzeszczyk 89′
Czerwona kartka: Kristo (51′ GKS, za dwie żółte).
Fot. Newspix