Ujmijmy to tak: widywaliśmy cieplejsze pożegnania, niż to, które zafundował Płockowi Dominik Furman. W Canal+ na pytanie o to, czy jeszcze czerpie radość z gry dla Wisły, odpowiedział po swojemu: pomidor. W przedostatniej ligowej kolejce wykartkował się w takim stylu, że załamaliśmy ręce. Jest już pewne, że najważniejszy gracz płocczan w tym sezonie zmienia klub i wypada zastanowić się: co to właściwie teraz stanie się z Wisłą?
LIDER, STRZELEC, ASYSTENT
Zacznijmy od tego, że Dominika Furmana nie można deprecjonować. Przez cztery lata w Płocku najpierw stał się bardzo ważnym elementem drużyny, która otarła się o puchary, a w tym sezonie momentami ciągnął wózek właściwie w pojedynkę. Z pierwszych 19 bramek dla Wisły, Furman miał udział przy jedenastu. Początek sezonu to był jego czas, większość groźnych ataków Wisły w tym okresie to albo strzały Furmana, albo strzały po podaniach Furmana. Przydatny w destrukcji, przytomny w rozegraniu, diabelnie groźny ze stojącej piłki. Nic dziwnego, że jesienią dostał szansę w reprezentacji Polski, to było najmniej kontrowersyjne z możliwych powołań ekstraklasowych.
Furman w tym sezonie długo pozostawał najlepszym zawodnikiem Wisły również według naszych not – dopiero teraz przeskoczył go Krzysztof Kamiński. Grał od deski do deski, łącznie w 36 kolejkach opuścił… 17 minut, w ostatnim meczu, gdy został zdjęty w 73. minucie. Szczególnie jesienią błyszczał, przez moment zresztą wciągnął na swoich barkach Wisłę na fotel lidera całej Ekstraklasy. Zresztą, o tym, ile w Płocku zależy od Furmana, świadczy zjazd na przełomie 2019 i 2020 roku. Gdy Furman od listopada do marca dał tylko jednego gola z Legią, Wisła wygrała zaledwie jeden z dziewięciu meczów w tym okresie.
Nic dziwnego, że rozmowy dotyczące przedłużenia kontraktu zdominowały dyskusje o piłce nożnej w Płocku, zwłaszcza pod koniec ubiegłego roku, gdy klub wisiał na formie Dominika.
PRZEKLĘTY ROK 2020
Ale jest też druga strona medalu. Przecież ten związek wcale nie był bajkowy i nie chodzi wyłącznie o styl pożegnania z Płockiem. Furman przede wszystkim zgubił formę wiosną, a już zupełnie przygasał po wznowieniu rozgrywek po pandemii. Fatalnie wyszedł mu mecz z Koroną, który Wisła przegrała 1:4. Kiepsko wyglądał z Wisłą Kraków, nie zachwycił przeciw Górnikowi Zabrze. Oczywiście, to nadal był bardzo solidny zawodnik, ale ostatni występ, który utkwił nam mocniej w pamięci to chyba wyjazdowe zwycięstwo nad Arką, gdy Furman dowodził drużyną w stylu sprzed powołań do kadry.
Do tego dochodzi jeszcze kwestia suchych liczb. Oczywiście, z wielu asyst okradli go koledzy. Ale mimo wszystko, Furman ma tylko pięć ostatnich podań w 36 spotkaniach. Tyle samo ma choćby Jarosław Kubicki z Lechii Gdańsk, nie wspominając o tym, że zaledwie jedną sztukę mniej uskładali tacy magicy polskiego futbolu jak Pirulo z ŁKS-u czy Adam Marciniak z Arki. Oczywiście, w klasyfikacji kanadyjskiej Furman wygląda nieco lepiej, w lidze jest tylko 19 piłkarzy z większym dorobkiem, a wielu z nich to przecież napastnicy czy skrzydłowi nieobciążeni zadaniami defensywnymi. Ale mimo wszystko – po jesieni zdawało się, że Furman może się zakręcić w okolicach „double-double”, zwłaszcza jako etatowy wykonawca rzutów karnych i wolnych.
Tymczasem w ostatnich meczach ciężar strzelania i asystowania przeszedł na Szwocha, Sheridana, Tomasika czy Kocyłę. Furman, który na pewnym etapie sezonu brał udział w dosłownie każdej akcji bramkowej, przy ostatnich dziewięciu golach nawet nie zapunktował – a po drodze jeszcze nie wykorzystał rzutu karnego.
KOMFORT POSZUKIWAŃ
To nie jest tak, że w Płocku świat się zawali, zwłaszcza, że kolejny sezon będzie przecież w miarę łatwy. Spada jedna drużyna, będzie trzech beniaminków – trudno sobie wyobrazić, by Wisła mogła spaść. Cel minimum, jakim zawsze jest utrzymanie, to niziutko zawieszona poprzeczka, którą wiślacy powinni przeskoczyć bez Furmana. Problem jest głębszy – bo Jacek Kruszewski, prezes klubu, w rozmowie z Przeglądem Sportowym powiedział zupełnie wprost: kończy się era Furmana. A wobec tego potrzebny jest nowy lider, patron nowej ery. W klubie aktualnie takiego zawodnika nie widzimy, nie będzie nim przecież Mateusz Szwoch, przy całym szacunku dla jego umiejętności.
Momenty miewał Merebaszwili. Momenty miewało paru innych Nafciarzy. Ale to wszystko jest zupełnie inny rozmiar kapelusza. O tym jak trudno zastąpić odchodzącego lidera przekonali się choćby w Gdyni. Poszukiwania następcy Vejinovicia zakończyły się powtórnym zakontraktowaniem Vejinovicia, na gwiazdorskich warunkach.
Wisła Płock ma ten komfort, że na znalezienie nowego wodza ma naprawdę dużo czasu. Optymistycznie napiszemy: jakieś dwanaście miesięcy, dwa, może nawet trzy okienka transferowe. W tym czasie trzeba po prostu utrzymać się w lidze, a przy tym wynaleźć kogoś o jakości i charakterze Furmana. To zadanie bardzo trudne, ale patrząc na cały mijający sezon – nie niemożliwe.
Fot.FotoPyK