Cztery i pół roku minęło od pewnego styczniowego dnia, podczas którego w Realu Madryt podmieniono doświadczonego weterana wielu trenerskich frontów, Rafaela Beniteza, na żółtodzioba wyłącznie z Castillą w swoim skromniuteńkim CV. Tak, to był Zinedine Zidane, futbolowa legenda i niepodważalny autorytet. Ale to był Zinedine Zidane, który w życiu nie prowadził kogokolwiek poza rezerwami Realu. Zidane, dla którego to był skok w najgłębszą wodę, bez żadnej deski czy koła ratunkowego, a nawet bez karty pływackiej.
Skok wyszedł całkiem przyzwoicie. W cztery i pół roku Zizou wrzucił do swojej gabloty jedenaście trofeów.
JEDENAŚCIE TROFEÓW.
***
Zinedine Zidane wskoczył do świata trenerskiego bocznymi drzwiami, ba, właściwie wskoczył w atmosferze zarzutów o naginanie przepisów. Gdy oficjalnie pełnił rolę „asystenta trenera” w Castilli, trwała debata – czy wielcy piłkarze mogą ot tak obejmować kluby bez stosownych uprawnień, wyłącznie za sprawą swoich karier zawodniczych? Dyskusja to wcale nie nowa, w Polsce wraca właściwie co kilkanaście miesięcy, a nasila się w okresie przyjęć na elitarny kurs UEFA Pro. Skracać ścieżki dla piłkarzy? Ale jeśli skracać, to w jaki sposób? I tak naprawdę od jakiego poziomu zaczyna się piłkarz warty skrócenia ścieżki?
Francuz ostatecznie nie ominął wcale zbyt wielu szczebelków na swojej drabinie kariery. Jasne, te początki jako „doradca” czy „asystent” to trochę chowanie słonia za drzewkiem jałowcowym. Ale mimo wszystko – Zizou wjeżdżał do Realu jako trener z pewnym stażem pracy. W rezerwach, bez jakichś kolosalnych sukcesów, ale jednak – miał do zaoferowania coś więcej niż tę słynną „znajomość zapachu skarpet”, oferowaną często jako największy atut trenera-byłego piłkarza. Poza tym bądźmy uczciwi – tego czynnika nie da się ominąć.
Przywoływaliśmy wielokrotnie w różnych tekstach refleksję Raymonda Domenecha.
Tłumaczył: ja, jako Raymond Domenech, muszę kupić piłkarzy swoją wizją, swoimi treningami, muszę ich każdego dnia przekonywać, że wiem, co robię i wiem, co jest dla nich najlepsze. Mozolna budowa autorytetu, uwiarygadnianie się w oczach nieco rozwydrzonych piłkarzy, często z lekceważeniem podchodzących do trenerów bez pięknej historii zawodniczej. A potem do szatni wchodzi Laurent Blanc. Bonjour, jestem Blanc, to jest mój złoty medal za Mistrzostwo Świata z 1998 roku. I szatnia słucha jak zaklęta.
Niezależnie od tego, jak postrzegamy refleksje Domenecha – nie ma wątpliwości, że Zidane miał wymarzony start. Wchodzisz do szatni jako legenda klubu, ale i jeden z najlepszych piłkarzy w dziejach tego sportu. Wchodzisz jako człowiek wciąż dość młody, który dla wielu ludzi obecnych w szatni był pierwszym młodzieńczym idolem. Pokazujesz te słynne medale, a dalej idzie już z górki.
NIE TYLKO ATMOSFERA
Sęk w tym, że Zidane bardzo szybko zaczął wymykać się z tej szufladki – lider, który ciągnie drużynę atmosferą. To było wygodne wytłumaczenie dla tych, którzy z fachu trenerskiego czynią niezdobyty Olimp dla perfekcjonistycznych pracoholików. Ot, trochę pobajerzył, pokazał parę sztuczek na treningu, resztę zrobił za niego Cristiano Ronaldo w swojej absolutnie morderczej formie oraz korzystne losowania na trasie po kolejne triumfy w Lidze Mistrzów.
To wszystko pozornie spinało się w logiczną narrację – trener pucharowy, bo tam właśnie najwięcej da się zdziałać samą mentalnością oraz jakością poszczególnych graczy. W lidze wygrał tylko raz, właśnie dlatego, że na dystansie 38 spotkań o wiele większą rolę odgrywają kwestie taktyczne czy związane z rotacją zawodników. Łatwo było deprecjonować osiągnięcia Zidane’a, zwłaszcza, że z uporem maniaka o wyższości ligi nad Ligą Mistrzów konsekwentnie rozprawiał Pep Guardiola.
– Champions League to siedem starć i możesz wygrać, ale w lidze grasz co trzy dni każdego miesiąca – przekonywał w jednym z licznych wywiadów dotykających tej kwestii. Nie da się ukryć, były w tym logiczne przesłanki, zwłaszcza w kwestii eliminowania wpływu szczęścia/pecha na ostateczne rozstrzygnięcia. W Lidze Mistrzów istotnie możesz trafić na prostszych rywali. Nie da się ukryć – możesz przegrać dwumecz, bo stracisz jakąś przypadkową bramkę po strzale z połowy, albo kluczowy zawodnik akurat się nie wyśpi. Liga wszystkich farciarzy boleśnie demaskuje, wszystkich cierpliwych godnie wynagradza.
Złośliwi powiedzą – gdyby Guardiola wygrywał więcej w Lidze Mistrzów, miałby pewnie inne zdanie. Szczery w tej kwestii był Mourinho.
– Gdy wygrywam w lidze, to liga jest ważniejsza. Gdy wygrywam w Lidze Mistrzów, to Liga Mistrzów jest ważniejsza. A jak nie wygrywam, to wygrywanie nie jest najważniejsze – żartował z dziennikarzami.
Ale Zizou zamknął wczoraj definitywnie ten rozdział dyskusji. Bo dzisiaj ma wszystko. W cztery i pół roku – dwa triumfy w lidze, trzy w Lidze Mistrzów. A przecież miał w tym okresie dość długą przerwę od trenowania…
ZWYCIĘSKI STYL
W jakim stylu grają zespoły Zinedine’a Zidane’a? Grają w stylu zwycięskim.
To chyba największy problem filozofów futbolu. Realu pod wodzą Zidane’a nie da się zamknąć w jakichś tajemniczych zaklęciach z udziałem cyferek i mądrych słów. Wielokrotnie zabierał na ten temat głos sam zainteresowany, podkreślając, że w jego rozumieniu futbolu najważniejsza jest elastyczność. Dlatego czasami Real gra obrońcami tak ofensywnymi, że całość przypomina ustawienie 3-4-3 z defensywnym pomocnikiem wchodzącym między stoperów, a czasem typowymi skrzydłowymi w starym stylu. Czasem pozwala sobie na jednego napastnika na desancie, a czasem rusza do przodu całą ławą zawodników.
Swobodnie rotuje piłkarzami o różnej charakterystyce, nie przywiązuje się do nazwisk, nie przywiązuje się do planów gry. Na Atletico wyszedł właściwie piątką środkowych pomocników: Valverde, Isco, Kroos, Modrić i Casemiro, skrzydła wprowadził w przerwie, weszli Lucas i Vinicius. Wygrał 1:0. Chwilę później przeciw Sevilli zagrał już klasycznym 4-3-3, z szeroko ustawionymi skrzydłowymi, Lucasem i Rodrygo. Potrafił przestawić się nawet na dwóch napastników, gdy tego wymagała sytuacja meczowa. Potrafił kontrować, potrafił kontrolować.
A co ważniejsze – potrafił rotować.
KAŻDY WAŻNY
Być może to jedna z najważniejszych umiejętności Zidane’a? Trudno powiedzieć, na ile wynika to ze statusu idola, jaki posiada w oczach swoich podopiecznych, a na ile ze zwykłych kompetencji interpersonalnych. Fakty są takie, że w Realu piłkarze drugiego czy nawet trzeciego wyboru potrafią zrobić różnicę na boisku, niezależnie od tego, kiedy się na nim pojawią.
Zwracaliśmy na to uwagę już przy pierwszym podejściu Zidane’a do Realu, gdy potrafił do maksimum wykorzystać żelaznych rezerwowych takich jak Morata, Asensio czy Rodriguez. Podczas gdy ówcześni rywale Zizou w drodze po Ligę Mistrzów zajeżdżali swoich zawodników, wystawiając ich na grubo powyżej 4 tysiące minut gry w sezonie, Zidane oszczędzaniem kluczowych ogniw zachowywał ich w pełni sił na finisz Champions League. Nasz stary tekst w tym temacie możecie przeczytać tutaj, poniżej krótkie wyliczenie, kluczowe w całym artykule.
Spośród piłkarzy w zespołach walczących o Ligę Mistrzów, zagrali:
powyżej 3000 minut: Atletico 10 piłkarzy, Monaco 9, Barcelona 9, Real 6, Juventus 5
w tym > 3500 minut: Atletico 7, Monaco 7, Barcelona 5, Juventus 2, Real 2,
w tym >4000 minut: Monaco 4, Atletico 2, Barcelona 2, Real 0, Juventus 0
Real miał wówczas tylko dwóch piłkarzy z licznikiem powyżej 3,5 tysiąca minut, podczas gdy w Atletico, Monaco czy Barcelonie kręciło się to koło połowy pierwszej jedenastki.
Dziś te rotacje są nieco rzadsze, zapewne przez pandemię, która pozwoliła zregenerować trochę sił takim piłkarzom jak Modrić czy Casemiro. Ale to nie oznacza, że Zizou kogoś przesadnie eksploatuje bądź zaniedbuje. To już niemal znak rozpoznawczy – czasem potrafi podjąć decyzję, której nie rozumie nikt – choćby w kwestii obsady boków obrony czy skrzydeł. A jednak, w ośmiu przypadkach na dziesięć, ostatecznie to Zizou ma rację. A co ważniejsze – piłkarze wierzyli, że są potrzebni.
ALL I DO IS WIN, WIN, WIN
To trochę błędne koło. Wygrywasz, bo masz świetną atmosferę, masz świetną atmosferę, bo wygrywasz. Ale nie da się ukryć, u Zidane’a trochę tak to działa. Wszyscy są szczęśliwi, bo swoje minuty otrzymują nawet banici, którzy w innych klubach byliby wypychani z drużyny poprzez kluby kokosa. Do tego jest bardzo charakterny kapitan z absurdalnie mocnymi nerwami. Sergio Ramos to gwarant dobrego klimatu, co udowodnił nawet wczorajszym rzutem karnym. Elastyczność taktyczna też działa na korzyść Zizou w oczach piłkarzy – wielu z nich po prostu gra to, co najbardziej lubi, właśnie dzięki połączeniu rotacji nazwiskami oraz zmienności taktycznej.
Może to banały, może truizmy, może nawet można tłumaczyć, że Zidane po prostu ma farta i kilku dobrych piłkarzy. Ale kurczę, raz jeszcze przypomnijmy: jedenaste trofeum. Cztery i pół roku, z przerwą na dłuższe wakacje.
Tak dynamiczne wejścia w świat najlepszych menedżerów świata do tej pory zaliczało się głównie w Football Managerze. Zidane robi to w realu, w Realu. W tym sezonie ostatecznie przekreślił teorie o tym, że cokolwiek osiągnął wyłącznie za sprawą Ronaldo oraz o tym, że w lidze nie sprawdza się tak dobrze jak w Champions League. A przecież przed nami jeszcze lizboński turniej, w którym Real powoli przestaje być skazany na porażkę. Odrobić stratę z City łatwo nie będzie, ale czy łatwo jest zdobyć mistrzostwo Hiszpanii?
Nie jest. A Zidane dokonał tego po raz drugi w swojej krótkiej karierze trenerskiej.
Fot.Newspix