Cokolwiek się stanie na mecie sezonu, Piastowi Gliwice znów należą się brawa. Po sensacyjnym mistrzostwie wielu zakładało, że nastąpi szybki powrót do miejsca w szeregu, tymczasem podopieczni Waldemara Fornalika najdłużej starali się deptać Legii po piętach i od pewnego momentu byli jedynym zespołem, który ewentualnie mógłby jej pomieszać szyki. Nie udało się, ale sezon prawdopodobnie zostanie zakończony na podium, co oznacza kolejny start w europejskich pucharach. Za to wszystko słowa uznania, natomiast rzuca się w oczy, że utrzymanie miejsca w ścisłej czołówce jest przede wszystkim zasługą starej gwardii.
Rzadko zdarza się w naszej lidze, żeby utrata w jednym okienku trzech kluczowych ogniw w tak niewielkim stopniu wpłynęła na wyniki. A w zasadzie czterech, bo do odejścia Sedlara, Dziczka i Valencii trzeba doliczyć poważną kontuzję Czerwińskiego, przez którą stracił prawie całą rundę jesienną.
Niewielki jest w tym jednak udział zawodników, których sprowadzono do Gliwic latem i zimą. Co w sumie jedynie podkreśla, jak wielką robotę wykonał Waldemar Fornalik.
Nieliczne plusy
Ustępujący mistrz w ciągu dwóch okienek sprowadził 13 zawodników. Jedynym bezdyskusyjnym plusem jest Sebastian Milewski, wyciągnięty ze zdegradowanego Zagłębia Sosnowiec. Dzięki niemu Piast ma spokój w temacie młodzieżowca. Na samym początku Milewski grzecznie czekał, aż odejdzie Patryk Dziczek, a potem pomalutku coraz śmielej sobie poczynał. Nie przeszkodziło mu nawet przestawienie na skrzydło, choć wydawało się, że w innej roli niż defensywny pomocnik nie ma prawa się sprawdzić.
Po stronie pozytywów można też umieścić Bartosza Rymaniaka, choć im dalej w las, tym gorzej. Doświadczony obrońca bardzo dobrze zaczął, z miejsca wykorzystując problemy zdrowotne Marcina Pietrowskiego i Martina Konczkowskiego. Poza wyjątkami (szybka czerwona kartka na Cracovii) nie zawodził oczekiwań, ale w tym roku jego akcje drastycznie spadły. Po pandemii przez siedem kolejnych meczów nie podnosił się z ławki, a jak już zagrał na Legii, na początku drugiej połowy szybko zarobił dwie żółte kartki, osłabiając drużynę. Patrzymy jednak również na to, jak transfer wyglądał w chwili przeprowadzenia. A wyglądał po prostu bardzo dobrze.
Listę plusów zamyka Piotr Malarczyk. Miał być solidnym uzupełnieniem składu pod nieobecność Czerwińskiego i takim się okazał. Potem usunął się w cień ławki rezerwowych. Mówiąc brutalnie: takie było założenie, każda strona je zaakceptowała.
Dużo minusów
Rzuca się w oczy, że Piast przestał trafiać z transferami obcokrajowców. Duże nadzieje wiązano z Danim Aquino. Hiszpan jednak niczego nie pokazał w pierwszych występach, później doznał poważnej kontuzji i na tym polski etap jego kariery się zakończył. Podobno Aquino nie mógł się zaaklimatyzować, dlatego doszło do przedwczesnego rozwiązania kontraktu.
Wyciągnięci ze Słowacji Tomas Huk i Jakub Holubek nigdy nie dali argumentów, żeby utrzymać plac. Pierwszy generalnie nie sprawiał złego wrażenia, ale jak przychodziło co do czego, zawsze wywinął jakiś numer. A to samobój, a to czerwona kartka, a to sprokurowany rzut karny. Holubek był natomiast bezbarwny niczym konferencje prasowe Adama Nawałki.
Ciągle nie może się rozkręcić Tiago Alves, choć pierwsze przebłyski już zaprezentował. Okolicznością łagodzącą są kontuzje, które spowolniły go podczas zimowych przygotowań. Zakontraktowany zimą Kristopher Vida po wznowieniu rywalizacji otrzymuje duży kredyt zaufania, ale dopiero przed tygodniem po raz pierwszy pokazał coś ciekawszego. Na ten moment wciąż nas nie przekonuje.
Wspominaliśmy, że Milewski nie ma konkurencji w kategorii młodzieżowców. Główni winowajcy? Przede wszystkim Dominik Steczyk. Otrzymywał sporo szans i raczej ich nie wykorzystywał. Zaczął od zmarnowania dwóch świetnych sytuacji we Wrocławiu, potem nawet do nich nie dochodził. Z kolei wypożyczony przed rundą wiosenną z Lecha Poznań Tymoteusz Klupś najpierw musiał uporać się z urazami, a teraz po prostu przegrywa rywalizację.
Patryk Tuszyński zostanie zapamiętany wyłącznie ze spektakularnych pudeł. Chwilami podobał się w grze, ale od napastnika wymaga się liczb, on zaś ich nie daje. Sporo zapłacono Legii za wykupienie Tomasza Jodłowca i nie mamy wrażenia, że był to ruch niezbędny. “Jodła” to aktualnie postać z drugiego szeregu. Ściągnięty z Warty Gorzów Wielkopolski bramkarz Patryk Krolczyk to transfer neutralny, bo nikt nie zakładał, że stanie się w najbliższym czasie kimś więcej niż numerem trzy.
Jest nadzieja
Jeden strzał w dziesiątkę, trzy niezłe transfery (tak mimo wszystko kategoryzujemy Jodłowca), jeden neutralny, osiem mniejszych lub większych rozczarowań.
Promyk nadziei? Tak, jest. Powoli staje się regułą, że nowi piłkarze potrzebują sporo czasu, żeby okrzepnąć przy Okrzei. Czytaj: co najmniej jedną rundę. Piotr Parzyszek, Frantisek Plach, Jorge Felix, Mikkel Kirkeskov, Patryk Sokołowski – oni wszyscy w pierwszych miesiącach albo grali poniżej oczekiwań, albo byli widzami. Nawet Konczkowski i Hateley nie od razu zaczęli grać tak, jak w sezonie mistrzowskim. Joel Valencia to już skrajny przypadek, przyznaliśmy mu nawet swego czasu nagrodę “most improved player”. Nie można zatem wykluczyć, że w dłuższej perspektywie Huk, Holubek, Vida czy Alves okażą się wzmocnieniami.
Na tu i teraz jednak nimi nie są, a w większości przypadków mówimy już o praktycznie roku oczekiwania na wystrzał formy.
Fot.