Trzy drużyny z 38 punktami na koncie. Trzy z 39 oczkami. Kolejne dwie – 40 punktów. Tak na dziś prezentuje się dół tabeli pierwszej ligi. Jasne, trochę się to jeszcze pozmienia, bo przed nami jeszcze kilka spotkań 31. kolejki rozgrywek. Nie zmienia to jednak faktu, że dziś w “walkę o spadek” zamieszane jest tyle drużyn, że lepiej punktów nie gubić. Ale GKS Jastrzębie nic sobie z tego nie robi i dalej rozdaje je na prawo i lewo. Dziś skorzystało z tego Podbeskidzie, które bez większego wysiłku wywiozło ze Śląska trzy punkty. Po jastrzębianach efektu nowej miotły jeszcze nie widać.
Okazje z przypadku
Piłkarskie szachy. Festiwal nieudanych dośrodkowań. Gra pod statystyki środkowych obrońców. Tak w skrócie wyglądała pierwsza połowa w Jastrzębiu-Zdroju. Oglądało się to ciężko i to wcale nie dlatego, że kamera wyraźnie oberwała w wyniku intensywnych opadów, więc na ekranie widzieliśmy zawodników biegających między kropelkami wody. Podbeskidzie starało się grać swoje, ale było mu ciężko. GKS Jastrzębie starał się powalczyć, ale próżno było spodziewać się ewidentnie widocznej ręki nowego trenera – Pawła Ściebury. Na to jeszcze za wcześnie, a siła rywala i kompletnie niepiłkarska pogoda na pewno w tym temacie nie pomogły.
Nie przesadzimy, jeśli powiemy, że groźne akcje szło zliczyć na palcach jednej ręki. Na dodatek dwie najgroźniejsze to efekt przypadku. Najpierw gospodarzy, gdy wychodzący z bramki Martin Polacek wślizgiem zaatakował piłkę przed polem karnym, a ta odbiła się od Kamila Adamka. Kibicom pewnie mocniej zabiło serce, jednak szybko okazało się, że futbolówka nie zmierza nawet w światło bramki. Ok, przenieśmy się po drugie pole karne, bo gol dla “Górali” padł w naprawdę kuriozalnych okolicznościach. Próba wybicia piłki przez obrońcę skończyła się na nogach Tomasza Nowaka. Piłka odbiła się od nich jak jojo, wracając w pole karne GKS-u. A tam stał już Mateusz Sopoćko, który precyzyjnie przymierzył przy dalszym słupku.
Poza tymi okazjami – co tu kryć – trochę z dupy, naprawdę ciężko wcisnąć do sprawozdania z 45 minut coś więcej. Bielszczanie mieli momenty – ładnie pograli klepką Nowak i Figiel, bardzo aktywny był Roginić, który w pierwszych minutach oddał co prawda mocno niecelny strzał, jednak później pracował także na sytuacje kolegów, ale… Jeśli chcemy powiedzieć, że oglądaliśmy te akcje z wypiekami na twarzy, to będzie to większy odlot niż twórczość Stanisława Lema.
Podziwianie Roginica
Jeśli myślicie, że w przerwie doszło do jakiegoś wstrząsu, to musimy was rozczarować. Mityczne “męskie słowa” chyba w szatni nie padły, bo jak stypa była przed zejściem do szatni, tak i po powrocie z niej obraz gry nie uległ zmianie. Może nawet przewaga Podbeskidzia była jeszcze bardziej widoczna, jednak też bez przesady – to nie było starcie gołej dupy z batem. Raczej wyścig żółwia i ślimaka. Niemniej jednego gościom nie odmówimy, bo przynajmniej szukali okazji do zdobycia gola. W kwadrans zobaczyliśmy trzy próby:
- Michał Rzuchowski został zablokowany
- Bartosz Jaroch huknął nad bramką
- Ale już Marko Roginić się nie pomylił
Zresztą ciężko się pomylić, gdy rywale najpierw dają godzinę czasu na precyzyjne dośrodkowanie Kacprowi Gachowi, a potem zupełnie nie przeszkadzają Chorwatowi w wyskoczeniu do centry, złożeniu się do strzału i umieszczenia piłki w siatce. Defensywa najwidoczniej poczuła się jak w sali kinowej i postanowiła podziwiać lot Roginica z najbliższej odległości. No, można i tak.
Podbeskidzie blisko koronacji
A co dalej? Czy GKS się poderwał, spróbował zrobić to, co zrobił Radomiakowi, czyli odrobić dwie bramki straty? Gdzie tam. Ok, błyskawicznie oddali strzał z dystansu, który trochę roboty Martinowi Polackowi przyniósł. Ale w zasadzie to byłoby na tyle, bo znów musielibyśmy podciągać np. próbę Farida Aliego z ostrego kąta i udawać, że słowacki golkiper miał przed sobą wyzwanie życia, by ten strzał wybronić. Natomiast pod drugą bramką święty Mikołaj chyba zgubił worek z prezentami, bo ciężko inaczej wytłumaczyć fakt, że gospodarze podarowali rywalom jeszcze jednego gola. Karol Danielak skorzystał na nieumiejętnie zastawionej pułapce ofsajdowej, urwał się obrońcom i został powalony przez bramkarza, próbując objechać go z piłką.
Sędzia wskazał na “wapno”, Tomasz Nowak dorzucił sobie kolejną wykorzystaną jedenastkę do CV i to byłoby na tyle. “Górale” dzięki wygranej są już praktycznie pewni nie tle bezpośredniego awansu – mogą go zaklepać w spotkaniu z Odrą – co nawet pierwszego miejsca w lidze. A Jastrzębie? Nadal stoi w kolejce do spadku. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie chyba ciągnąć zapałki, bo patrząc na poczynania rywali można odnieść wrażenie, że większość zamiast się utrzymać, woli spaść.
GKS Jastrzębie – Podbeskidzie Bielsko-Biała 0:3
Sopoćko 39′, Roginić 60′, Nowak 78′
Fot. Newspix