Co prawda pandemia sprawiła, że międzynarodowej imprezy w to lato nie zobaczymy, ale spotkanie Arki z ŁKS-em pozwoli nam poczuć się, jak za starych – niekoniecznie dobrych – lat. Wtedy, gdy na mundiale czy Euro jeździliśmy w wiadomym celu. Mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Gdynianie i łodzianie dwa pierwsze mają już za sobą. Został im ostatni, bo faktycznie stawką tej konfrontacji nie może być nic więcej niż ratowanie dobrej twarzy.
Złośliwi zapytają: zaraz, to jest jeszcze co ratować? I ciężko tym złośliwym nie przyznać racji, bo zarówno Arka, jak i ŁKS najchętniej pewnie zjechałyby już do garażu i spokojnie przeczekały do nowego sezonu. W obecnym i tak niewiele można zmienić, a tak przynajmniej udałoby się szybciej uporać z przykrymi wspomnieniami. Ale cóż, grać trzeba. Więc może chociaż “nowe miotły” wyjaśnią między sobą, która lepiej działa.
Zamienił stryjek…
Choć tak naprawdę w przypadku ŁKS-u ciężko mówić o miotle. Raczej o szufelce. Dziś w Łodzi zadają sobie pytanie: czy zmiana na stołku trenerskim aby na pewno była konieczna? Nie oszukujmy się, Wojciech Stawowy niczego nie odkrył na nowo. Ba, chyba nawet popsuł to, co już działało. Jasne, działało niewiele, ale jednak – przed jego przyjściem łodzianie wygrywali. Rzadko, bo rzadko, ale wygrywali. Udało się ograć Zagłębie Lubin, co dopełniło serii czterech meczów bez porażki. “Miedziowym” ŁKS wbił wtedy trzy gole. Czyli tyle, ile… strzelił za całej kadencji Stawowego. Rozumiemy wszystko – ciężkie warunki do wdrożenia swojej wizji, bardzo intensywny finisz sezonu, morale szorujące po dnie… Rozumiemy, jednak takich tłumaczeń zupełnie nie kupujemy. Spójrzmy na fakty:
- Łączna średnia punktów Stawowego z dwóch ostatnich przygód trenerskich nie sięga nawet punktu na mecz. Powtórzymy: ŁĄCZNA ŚREDNIA. 0.81 + 0.13. Przecież to nawet brzmi jak żart
- W ośmiu meczach łodzianie oddali łącznie 28 celnych strzałów na bramkę. Średnio ledwo cztery na mecz
- A jeśli mamy wyliczyć fragmenty dobrej gry, to chyba nawet nie użyjemy obu dłoni. Pięć palców starczy nam w zupełności
Żeby jeszcze chociaż ten ŁKS postawił na Pro Junior System i połasił się na 750 tysięcy – ok. Może nie byłaby to postawa rycerska, ale cóż, obecnie wygląda to jak szarża z opuszczoną kopią, więc rycerskości i tak nie dostrzegamy. A nie wygrać ani razu z ekipami, które są gorszą częścią tej ligi, to jednak wstyd. Jak cholera.
Mamrot działa po cichu
To już nawet Arka, ta sama Arka, która jeszcze do niedawna mocno przeciekała, w której piłkarze mieli zaległości, a olewka ze strony państwa Midaków mogła ją na dobre zatopić, zdołała cokolwiek zdziałać. Dziewięć punktów ugranych przez Ireneusza Mamrota na Panteon go nie wyniesie. Zwłaszcza że gdyby gdynianie nieco lepiej poradzili sobie z Wisłą Kraków, mogliby pewnie myśleć o utrzymaniu nieco dłużej. Ale z drugiej strony zerkamy na te same liczby, co u Stawowego.
- Średnia punktów 1.13. Słaba, ale wciąż o punkt (!) od najlepszego trenera ligowego
- 31 celnych strzałów na bramkę. Niewiele więcej ALE – 12 goli zamiast trzech – czyli nie ilość a jakość
- Ok, z fragmentami dobrej gry będzie pewnie podobnie. Tyle że i tu mamy jakieś alibi – Arka nie wynosiła stylu na sztandary, więc w jej przypadku jego brak nie jest aż tak mocnym zarzutem
Różnice są – jak widać – fundamentalne. Nie musimy chyba dodawać, że na korzyść Mamrota działa także to, że gdy już Arka wyłapie w papę, to nie mówi na konferencji, że zespół przez cztery minuty realizował plan taktyczny. Niby szczegół, ale jednak. Wiadomo, nie będziemy zespołu z Trójmiasta ani samego Mamrota nie wiadomo jak chwalić, bo nie specjalnie nie ma za co. Ale właśnie, w takich momentach cisza jest czasami lepsza niż perfidna próba wciśnięcia wszystkim kitu.
***
Mamy więc dwóch rannych rewolwerowców, którzy spróbują się nawzajem wykończyć. Nieco bardziej powinno na tym zależeć łodzianom, bo nie ma co się oszukiwać – dobicie do 10 meczów bez wygranej to byłby spory policzek, nawet patrząc przez pryzmat takiego sezonu. A jeśli się przełamać, to kiedy, jak nie z ekipą, z którą za kilka miesięcy powalczy o powrót do Ekstraklasy? W końcu mecze o honor gra się tylko raz.
Fot. Newspix