Sześć goli w hicie kolejki? To lubimy, takie hity szanujemy! W Bielsku-Białej nie można było dziś narzekać na nudę. Podbeskidzie i Radomiak pomyślały sobie, że jak się bić o awans, to na całego. Żadne szachy, żadne podwójne gardy – skoro jedni i drudzy słyną z ofensywy, to tą ofensywą właśnie spróbowali udowodnić wyższość nad rywalami. Skuteczniejsi byli w tym gospodarze, ale cóż – jeśli Radomiak stawia w bramce na gościa, który swego czasu przegrał rywalizację z Thomasem Dahne, to szło się takiego rozstrzygnięcia spodziewać.
Radomiak chciał chyba zaskoczyć składem rywali i trochę się z tym zapędził, bo bardziej zaskoczeni byli sami radomianie. Rzadko tak bywa, że z trzech roszad, żadna nie jest trafiona. A tu proszę, udało się!
- Mateusz Kryczka w bramce był straszliwym elektrykiem, nawet dostarczenie piłki pod nogi kolegów z zespołu, sprawiało mu problemy
- Mateusz Lewandowski w środkowej strefie nie zaliczył chyba ani jednego celnego podania do przodu
- Dominik Sokół w ataku był niepasującym elementem, w dodatku zepsuł dwie dobre szanse
Nic dziwnego, że w pierwszej połowie to Podbeskidzie dominowało na murawie. W dodatku nie funkcjonowało to, co miało pomóc gościom powstrzymać rywala. Radomiak miał odciąć skrzydła, tymczasem mecz dla przyjezdnych rozpoczął się tak, jak niedawne starcie w Mielcu. Czyli szybko straconą bramką. W dodatku właśnie po akcji skrzydłem, bo Łukasz Sierpina wygrał pojedynek biegowy z Damianem Jakubikiem i mocnym strzałem przełamał ręce Kryczki. No właśnie, bo słabość przy wprowadzaniu to nie ostatni błąd, jaki przypisujemy bramkarzowi drużyny gości. A pierwsza bramka wcale nie była ostatnią, przy której maczał palce.
Gong przed przerwą
Tu jednak przechodzimy do jednej z sytuacji wytkniętych Sokołowi. Bo w 22. minucie gry Radomiak powinien odrobić straty. Martin Polacek wypluł piłkę po uderzeniu Patryka Mikity z dystansu, a napastnik ekipy z Radomia zbyt późno wystrzelił do dobitki, na dodatek przegrywając walkę o futbolówkę z bramkarzem “Górali”. Dalej wyglądała to jak typowa walka cios za cios. A to szarpnął Dawid Abramowicz, dziś najbardziej aktywny zawodnik Radomiaka – oraz najczęściej uderzający na bramkę – a to znów skrzydłem urwali się bielszczanie, jednak Karol Danielak został w ostatniej chwili zablokowany. W końcu przed drugą szansą stanął Sokół – Abramowicz dalekim wrzutem z autu zaskoczył obrońców, jednak napastnik oddał niecelny strzał. Niektórzy dopatrywali się jeszcze faulu po próbie Sokoła, jednak ciężko winić sędziego, że w tej sytuacji nie użył gwizdka.
Natomiast pod koniec pierwszej części meczu już go użył i to wcale nie po to, żeby przekazać zawodnikom, że czas udać się do szatni. Rzutem na taśmę Bartosz Jaroch zagrał do Marko Roginica, ten wyprzedził Macieja Świdzikowskiego w polu karnym i huknął wprost w okienko. Ciekawostka jest taka, że obydwie bramki coś łączy. Przy pierwszej nieudaną próbę przecięcia podania do Bierońskiego zaliczył Michalski. Przy drugiej bierność w obronie można przypisać Mikicie.
Stałe fragmenty gry – zmora Radomiaka
Gol do szatni to zawsze duży gong dla zespołu, który go traci. A jednak Radomiak paradoksalnie lepiej wypadał po przerwie niż przed nią. Być może dlatego, że na boisku pojawił się Damian Nowak – notabene wychowanek Podbeskidzia – który rozruszał grę ofensywą radomian. Jak? Między innymi strzelonym golem. Choć uczciwie przyznamy, wydatnie pomogli mu w tym rywale. Najpierw zagrywając piłkę ręką przed polem karnym, potem zmieniając tor lotu piłki po rykoszecie.
Nie minęło 120 sekund, a “Górale” znów prowadziliby dwiema bramkami. Wtedy to po raz pierwszy we znaki dały się radomianom stałe fragmenty gry Podbeskidzia. Aleksander Komor mógł natomiast pluć sobie w brodę, bo jego pudło z pięciu metrów było dość spektakularne. Ale co się odwlecze… 78. minuta gry, znów stojąca piłka, znów groźne dośrodkowanie. Tym razem jednak Komor się pomylił – mimo że był odwrócony plecami do bramki, uderzył głową, Kryczka zaspał z interwencją i było pozamiatane.
Rafał Figiel, czyli prawie bohater
To znaczy – pozamiatane w teorii, bo nie był to koniec emocji. W końcówce spotkania obowiązywały już zasady typowo uliczne – bitka, bitka, bitka. Ten, który ustoi po gradzie ciosów, wygrywa. I tak mamy kolejny stały fragment gry dla Podbeskidzia, jeszcze jedno precyzyjne dogranie Rafała Figla i następny celny strzał głową. Kamil Biliński trafił po raz drugi w sezonie, choć nie jest to wielka sztuka, żeby wbić radomianom bramkę tą częścią ciała. Aż 9 goli wiosną 2020 roku Radomiak stracił po uderzeniach głową, a w skali sezonu radomianie są pod tym względem jeszcze słabsi – w ten sposób stracili 13 bramek, najwięcej w lidze.
W każdym razie Figiel bohaterem spotkania nie został tylko z jednego powodu. Mianowicie popisał się absurdalnie głupim faulem we własnej “szesnastce”. Najpierw stracił piłkę na rzecz Leandro, potem pociągnął go za koszulkę. Efekt? Rzut karny, gol, 2:4. Bielszczanie trochę sobie popsuli humory, choć Martin Polacek z pewnością ma inne zdanie na ten temat. Słowak popisał się bowiem zuchwałą próbą strzału w doliczonym czasie gry. Korzystając z obecności Kryczki we własnym polu karnym, huknął przez całe boisko, tak zakręcając piłkę, że ta o włos minęła słupek. A szkoda, bo byłaby to kapitalna wisienka na torcie takiego spotkania i – tak przypuszczamy – bramka roku.
***
Podbeskidzie wygrywając dziś z Radomiakiem zapewniło sobie dziewięć punktów przewagi nad tą drużyną. Do końca pozostały cztery kolejki, więc duet do awansu – Bielsko oraz Stal Mielec, chyba już znamy. Czy Radomiak może żałować? Może, bo tytułowe rozjechanie dotyczy bardziej wyniku niż gry. To o tyle zabawne, że radomianie tak naprawdę przeważali w każdej możliwej statystyce, poza strzelonymi bramkami. Tak więc jesteśmy trochę w rozkroku – patrząc na sam wynik, cztery stracone gole to zwykle blamaż. Z drugiej strony – goście mieli nawet więcej okazji, żeby wcisnąć rywalom jeszcze ze dwa gole.
Wreszcie Radomiak może żałować, bo w pierwszej połowie sędzia podjął dyskusyjną decyzję o braku rzutu karnego dla gości. Kornel Osyra zagrał piłkę ręką po dośrodkowaniu, zupełnie przypadkowo, zupełnie niezamierzenie, ale jednak – można było o “jedenastkę” się pokusić. Z drugiej strony jednak, sędzia z tej decyzji mógłby się też wybronić, bo przed zagraniem ręką mieliśmy jeszcze kozioł i strącenie futbolówki nogą. I tu pojawia się problem, bo nie do końca wiadomo, czy zrobił to Mikita czy Osyra. Sędzia zapewne przypisał to Osyrze, więc jak najbardziej słusznie “na wapno” nie wskazał. Sporna sytuacja dotyczy też trzeciej bramki, po której radomianie mocno protestowali, oczekując odgwizdania spalonego.
W każdym razie – nawet gdyby było inaczej – nie spodziewamy się, żeby ktoś w Radomiu powiedział: tak, przegraliśmy przez sędziego.
Podbeskidzie Bielsko-Biała – Radomiak 4:2
Sierpina 9′, Roginić 45′, Komor 78′, Biliński 83′ – Nowak 56′, Leandro 88′
Fot. Newspix.pl