Derby słońca, tak mówi się o starciach Napoli z Romą. Dziś to słońce zaszło nad Rzymem i nie był to zachód piękny. Porażka Giallorossich może pogrążyć drużynę Paulo Fonseki w walce o europejskie puchary. Nie pomógł nawet Pau Lopez, który dwoił się i troił między słupkami, żeby uratować tyłki kolegów z zespołu. Ale jeśli mamy wskazać bohatera meczu i tak będzie nim hiszpański bramkarz. On i rzecz jasna Nicolo Zanolo, tyle że graczy Romy wyróżniamy z zupełnie różnych powodów.
W przypadku Zaniolo sprawa jest jasna. Kiedy ten chłopak się rozsypał, zrywając więzadła krzyżowe, Italia płakała. Jasne, w dużej mierze dlatego, że wtedy jeszcze każdy zakładał, że dziś będziemy komentować raczej mecze Euro 2020. Ale także dlatego, że Włosi po prostu zachwycali się talentem tego gościa i trzymali kciuki, żeby zrobił karierę na miarę potencjału. Dziś Zaniolo wrócił na boisko po blisko półrocznej przerwie. Romy nie zbawił, bo o tym, że rzymian zbawić się już chyba nie da, pisaliśmy choćby dziś. Znamienne zresztą, że dla gości był to najbardziej optymistyczny moment spotkania.
Polacy na plus
Bo – powiedzmy to sobie szczerze – poza tym Giallorossi nie dali dziś żadnego powodu, żeby nadal trzymać Napoli na dystans w ligowej tabeli. Już w pierwszym kwadransie Partenopei mogli wygrywać 2:0 i jest to o tyle ciekawe, że wówczas gola i asystę na koncie miałby Piotr Zieliński. Polak najpierw ładnie obsłużył Fabiana Ruiza, którego strzał wybronił Lopez, a potem sam ustrzelił golkipera Romy, wybierając złe rozwiązanie przy wykończeniu dogodnej okazji.
A skoro już przy „Zielku” jesteśmy, to zostaniemy przy nim dłużej, bo po raz kolejny zaliczył bardzo udane zawody. Liczby to potwierdzają, choć klasycznie będzie można powiedzieć – ale konkretów nie ma, bo ani gola ani asysty zaliczyć się nie udało. Co więc się udało?
- 82 kontakty z piłką – najwięcej w Napoli, nie licząc obrońców
- 2 kluczowe podania, poza wspomnianym wyżej był także dobry lob nad linią obrony, który zakończył się celnym strzałem Mertensa
- 5 strzałów na bramkę, poza wspomnianym wyżej także kąśliwy strzał z 16 metrów w drugiej części meczu
- 5/7 wygranych pojedynków
Ogromna szkoda, że chociaż jeden ze strzałów nie wpadł do siatki, ale też nie będziemy Piotra rozgrzeszać. Akurat tu może winić samego siebie.
Lopez, czyli ręce, które czynią cuda
Nie zapominamy też o drugim z Polaków, który także pokazał się z pozytywnej strony. W przypadku Milika najlepsza była sytuacja z 32. minuty meczu, kiedy wykończył dośrodkowanie strzałem głową. Ale – co mu się często zdarza – obił aluminium, czyli po prostu trafił w poprzeczkę. Poza tym popisał się jeszcze sprytnym strzałem przy bliższym słupku, jednak w tej sytuacji czujny był Lopez.
Ano właśnie, Pau Lopez. W Romie musiały się przypomnieć czasy, gdy między słupkami fruwali Szczęsny i Alisson, bo dziś Hiszpan był klasą samą w sobie. Osiem skutecznych interwencji, osiem po strzałach z pola karnego. Kosmos. Zwłaszcza że nie mówimy o jakichś taś-tasiach. Praktycznie w każdym przypadku trzeba było zrobić coś ekstra. Większość sytuacji już wspomnieliśmy, bo Lopez gnębił głównie Polaków. Ale i okazja Mertensa, gdy ten wpadł w pole karne – Belg w 90% takich sytuacji miałby na koncie gola. Tak samo jak Mario Rui, w przypadku którego chodziło o celny strzał z bliska.
Bramki? Przy nich żadnych szans nie było.
- Centra z boku boiska, Callejon wjeżdża na wślizgu, wyprzedzając obrońcę
- Insigne schodzi do środka i posyła „spadającego liścia” pod okienko
W zasadzie tylko w dwóch sytuacjach dopisało mu szczęście. Przy poprzeczce Milika oraz… dobitce po niej. Callejon przestrzelił wówczas z pięciu metrów. Poza tym – wybitne zawody.
Jeden Ormianin wiosny nie czyni
Niestety, reszta ekipy z Rzymu nie dostosowała się poziomem do kolegi z szatni. Chrisa Smallinga jesienią nazywano „Smalldinim”, bo tak świetnie wprowadził się do Serie A. Teraz jednak jego forma to równia pochyła. Dziś zaliczył sześć strat, w tym dwa naprawdę fatalne zagrania, w zaledwie 30 minut. Potem zszedł z boiska z kontuzją. Ok, to defensywa, a co z przodu? No nie powiemy, że było ekipa w stylu z przodu liceum, z tyłu muzeum. Raczej w obu przypadkach sporo było posągów i pajęczyn. Justin Kluivert zaliczył absolutnie żenujący występ – żadnego udanego zagrania. Lorenzo Pellegrini co najwyżej ustrzelił Kostasa Manolasa.
Jedyne nadzieje trzeba było pokładać w Edinie Dżeko i Henrikhu Mkhitaryanie. I właśnie Ormianin na chwilę przywrócił romanistom nadzieję. Przez cały mecz był aktywny, a zwieńczył to rajdem zakończonym bramką z dystansu w 61. minucie gry. Znamienne, że był to jeden z dwóch celnych strzałów Giallorossich w meczu. Znamienne, że obydwa należały do byłego zawodnika Manchesteru United.
***
Co tu dużo mówić, Roma w takiej formie zaraz wypadnie z szóstej pozycji w lidze. Jeszcze niedawno Napoli traciło do niej 14 „oczek”. Po dziewiątej porażce w 2020 roku (absolutnie niebywałe, jak na ekipę kasującą łącznie ponad 120 milionów euro, trzeci najdroższy team w lidze), saldo obydwu drużyn jest identyczne. A za rzymianami jest jeszcze gotowy do skoku Milan, który może ich łyknąć nawet w następnej kolejce.
Quo vadis, Romo? Chyba nikt dziś nie powie, że po słońce w stolicy Italii po tej burzy znów wyjdzie słońce. I wcale nie dlatego, że wygrywając, „skradło” je Napoli.
Napoli – AS Roma 2:1
Callejon 55′, Insigne 82′ – Mkhitaryan 60′
Fot. Newspix