To miał być przyjemny wieczór i dla Bayernu, i dla Roberta Lewandowskiego. Tak też się stało, wszystko poszło zgodnie z planem. Monachijczycy pewnie pokonali Bayer Leverkusen w finale Pucharu Niemiec. W swojej historii sięgnęli po to trofeum po raz dwudziesty. “Lewy” przyczynił się do tego dwoma golami, dzięki czemu pobił życiowy rekord strzelecki w jednym sezonie – ma już 51 bramek w 43 meczach. Czapki z głów!
Polak mógł, a wręcz powinien zaszaleć jeszcze bardziej. Poza golami zmarnował trzy sytuacje:
- po zagraniu Comana mógł od razu uderzać z dość ostrego kąta, ale chciał jeszcze nawinąć obrońcę i się przeliczył
- po podaniu Perisicia wzdłuż bramki zamykał akcję wślizgiem i z najbliższej odległości trafił tylko w boczną siatkę
- ponownie zagrywa Perisić, wycofanie na piętnasty metr do nieobstawionego “Lewego”, który niestety kopie bardzo niedokładnie
Na szczęście nikt nie będzie o tym pamiętał, bo kapitan naszej reprezentacji i tak zrobił swoje. Po przerwie dwukrotnie pokonał Lukasa Hradecky’ego, choć złośliwi (czyli nie my), powiedzą, że w pierwszym przypadku Fin pokonał się sam. Lewandowski świetnie przyjął piłkę po dalekim wybiciu Manuela Neuera i natychmiast mocno strzelił zza pola karnego, lecz Hradecky mimo to spokojnie powinien sobie poradzić, leciało to prosto w niego. Zamiast tego piłka po nieporadnej interwencji dziwacznie się od niego odbiła i została wybita już zza linii.
W drugim przypadku decydowała wyłącznie klasa Roberta.
Perisić wreszcie zaliczył na nim asystę, znalazł wbiegającego Lewandowskiego, a ten piękną podcinką podwyższył na 4:1. Naprawdę świetnie to zrobił, miejsca miał mało. Mogło się wydawać, że Hradecky swoim wyjściem skutecznie zmniejszył kąt.
Jaki to był mecz? Przewidywalny. Do przerwy Bayern kontrolował przebieg gry od pierwszej do ostatniej sekundy. Zawodnicy Bayeru przebywali na boisku tylko po to, żeby nikt monachijczykom nie zarzucił, że bawili się bez przeciwnika. Jedyne groźne akcje “Aptekarzy” kończyły się na odgwizdywanych z pewnym opóźnieniem spalonych, gdy przez chwilę wydawało się, że zaraz Neuer może mieć kłopoty. A tak to cisza i spokój. Podopieczni Hansiego Flicka trafili do siatki dwa razy (Alaba z rzutu wolnego wywalczonego przez Lewandowskiego i Gnabry po strzale w dalszy róg), a mogli spokojnie dorzucić drugie tyle. Swoją sytuację miał “Lewy”, jeszcze lepszą zmarnował Thomas Mueller.
Jeśli więc mamy za coś pochwalić ekipę z Leverkusen, to za drugą połowę.
Co prawda zaczęła ją fatalnie, obrońcy nie potrafili normalnie wyprowadzić piłki przez kilka minut, ale potem – mimo że na tablicy wyników widniało już 3:0 – piłkarze Petera Bosza powalczyli. Strzelili gola po rzucie rożnym, zaczęli się przedzierać skrzydłami. Niesamowicie szybki Alphonso Davies parę razy przekonał się, że jeśli Moussa Diaby jest wolniejszy od niego, to minimalnie. Po świetnej akcji tego skrzydłowego skompromitował się Kevin Volland. Nawet nie trafił w idealnie wyłożoną piłkę, za to baliśmy się, czy nie połamał nóg. Gdyby na jego miejsce znajdował się Fabian Serrarens z Arki, też by się wstydził.
Na koniec Bayer zdobył drugą bramkę. Najpierw mu jej nie uznano, ale po powtórkach okazało się, że z kolei Davies zagrywał ręką i sędzia podyktował rzut karny. Dobre i to.
Bayern ma kolejny garnek w gablocie, a Lewandowski z sześcioma golami po raz piąty został królem strzelców Pucharu Niemiec i wykręcił rekordowe liczby w całym sezonie. Przyjemna sobota z niemieckim futbolem, choć trudno było się przyzwyczaić do zupełnej ciszy na trybunach po kilku tygodniach z kibicami na polskich stadionach.
W Monachium odhaczyli mistrzostwo i puchar, pora na Ligę Mistrzów?
Bayer Leverkusen – Bayern Monachium 2:4 (0:2)
0:1 – Alaba 16′
0:2 – Gnabry 24′
0:3 – Lewandowski 58′
1:3 – S. Bender 64′
1:4 – Lewandowski 89′
2:4 – Havertz 90′ karny
Fot. Newspix