Nieprawdopodobnie wymęczył dzisiaj własnych kibiców Real Madryt. Po euforii z wtorkowego wieczoru, gdy Barcelona zremisowała z Atletico Madryt, już po kwadransie dzisiejszego meczu nie pozostał nawet ślad. Masz szansę odjechać na 4 punkty odwiecznemu rywalowi, grasz u siebie z Getafe, tytuł jest już naprawdę na wyciągnięcie ręki. I co? Właściwie masz szczęście, że rywal niczego nie ustrzelił w pierwszej fazie meczu.
Tak, tak, mecz rozpoczął się od ataków Getafe, pogimnastykować musiał się nawet Thibault Courtois, zwłaszcza przy strzale Maty. Po kwadransie Getafe miało trzy celne uderzenia, to mówi wszystko o tym, w jaki sposób rozpędzał się ten bolid, który za moment ma zostać mistrzem Hiszpanii. Ale już pal licho, goście postrzelali w tej pierwszej połówce i potem już wychylali się bardzo rzadko.
Gorzej, że naprawdę fatalnie wyglądała gra ofensywna Realu. Albo inaczej – ona była po prostu nieprawdopodobnie irytująca. Modrić i Kroos zaczynają obiecujące akcje, mijają czy to dryblingiem, czy podaniem kilku rywali w niebieskich koszulkach. I co robi Vinicius? Drybluje w aut. Co robi Mendy? Niedokładnie odgrywa do środka. Co robi Casemiro? Przerzuca piłkę prosto w linię boczną po drugiej stronie boiska. Dawno już nie widzieliśmy takiego popisu nonszalancji, niefrasobliwości, braku skupienia. Jedna z akcji, które najbardziej zapadły nam w pamięć – rzut rożny dla Realu. Mendy w głupiutki sposób przegrywa walkę na przedpolu, Getafe idzie z kontrą dwóch na dwóch. Dzięki uważnemu ustawieniu pary w środku pola, Mendy ma szansę naprawić błąd, zgarnia piłkę już we własnym polu karnym.
Po czym znów kopie prosto do rywala, idealnie na kolejną kontrę.
W tej sytuacji Mata strzelił nad poprzeczką, ale Real tego typu zagrań miał dziesiątki. Benzema wbiegający prosto w obrońcę, gdy mógł już spokojnie próbować uderzenia. Vinicius i jego zmarnowana świetna okazja sprzed przerwy. Isco, który wykonał chyba najbardziej pokraczne nożyce w historii. Tu jednak musimy oddać, że piłka była naprawdę trudna, a uderzenie mimo wszystko bardzo groźne. To w ogóle chyba najlepsza okazja Królewskich w całym meczu. Nie zmienia to faktu, że od Realu wymagamy więcej, wymagamy elegancji, kunsztu, wirtuozerii.
Dostajemy za to takie memłanie, że momentami zastanawiamy się, czy słabość Barcelony nie rozleniwiła madryckich przeciwników. Kataloński wielopoziomowy kabaret – od boiska, przez gabinety, po politykę transferową – może istotnie wpływać demotywująco na podopiecznych Zidane’a. Jak inaczej wytłumaczyć, że zmieniają się wykonawcy, a nie zmienia się zupełnie obraz gry? Rodrygo zastępuje Viniciusa i gra tę samą padlinę, Asensio wjeżdża za Isco i też oferuje co najwyżej parę niezłych dośrodkowań, niewiele więcej. Marazm, jakby kwestia mistrzostwa była już rozstrzygnięta.
Całe szczęście, że Real nadal ma zawodników, którzy po prostu raz na jakiś czas zrobią swoje. Tak jak Carvajal, który po prostu, jak to on, zawędrował daleko w pole karne rywala. Po prostu, jak to on, kupił obrońcę. Kontakt nogi z nogą, upadek, rzut karny. Sergio Ramos z kolei w tym elemencie jest już na poziomie niemal nieosiągalnym dla reszty Europy. Pewny strzał, gol, kolejne 3 punkty dopisane do dorobku.
Znamienne: strzał Ramosa z jedenastu metrów to jedyne celne uderzenie w drugiej połowie.
Groźne było jeszcze to Modricia, z dystansu, ale ostatecznie przeleciało obok słupka. Chcielibyśmy jeszcze poznęcać się nad tą niedokładnością, minimalizmem, zwyczajną bryndzą piłkarską u Królewskich, ale kurczę – wynik ich usprawiedliwia. 74 punkty w tabeli, 4 przewagi nad Barceloną, pięć kolejek do końca. Wystarczy wygrać 4 mecze, a na piąty wyjść już jak Liverpool na Manchester City, tanecznym krokiem.
To scenariusz nie tylko możliwy. To scenariusz realny. A wówczas wszystkie dryblingi w aut, podania do rywala i strzały na wiwat zostaną utopione w kieliszkach szampana. Mamy wrażenie, że już solidnie zmrożonego gdzieś w budynkach klubowych.
Real Madryt – Getafe 1:0 (0:0)
Ramos 79′ (k)
Fot.Newspix