Reklama

ŁKS to nie drużyna. ŁKS to stan umysłu

redakcja

Autor:redakcja

03 lipca 2020, 20:01 • 3 min czytania 23 komentarzy

Nie uwierzycie – ŁKS Łódź wyglądał dziś jak ekstraklasowa drużyna! Nie przez siedemnaście minut, nie po tym, jak mocno przymrużyliśmy oczy. Nic z tych rzeczy. Zupełnie szczerze musimy powiedzieć, że z przyjemnością obserwowaliśmy pierwsze 45 minut w wykonaniu drużyny Wojciecha Stawowego w meczu z Wisłą Kraków. Problem polega na tym, że sędziowie mają w zwyczaju coś do tego czasu doliczać. A drugi to fakt, że po przerwie trzeba zagrać drugą połówkę.

ŁKS to nie drużyna. ŁKS to stan umysłu

Dlatego ŁKS, zamiast wygrać pierwsze spotkanie od zaślubin Polski z morzem, po raz kolejny dostał w czapkę. Po raz kolejny, czyli szósty raz z rzędu, bo to jeszcze w sezonie zasadnicznym udało się urwać punkt Rakowowi. W związku z tym naprawdę zaczynamy wątpić w to, czy do końca sezonu łodzianie jeszcze jakiekolwiek oczka zdobędą. Nie z taką postawą.

Do 29. razy sztuka

Ale wróćmy do przebiegu spotkania, bo ten jak na łodzian był niecodzienny. Już w 9. minucie gospodarze wyszli na prowadzenie, a gola strzelił Pirulo, który nawinął Sadloka i strzelił obok Lisa. Łaskawy jest Hiszpan – ledwie 29 meczów kazał kibicom czekać na swojego pierwszego gola w lidze. Co więcej, tak się rozochocił, że mógł również strzelić gola numer dwa i trzy. Za pierwszym podejściem trochę za daleko wypuścił sobie piłkę i powstrzymał go Lis. Drugą próbą był strzał z dystansu, który minimalnie minął bramkę gości. Ale ŁKS miał też okazje, w których głównej roli nie odgrywał Pirulo. Oczywiście nie robił tego też Samu Corral (dziś dziesiąty mecz bez celnego strzału!), ale choćby Grzesik po niepewnej interwencji Sadloka miał kapitalną sytuację, by podwyższyć wynik. Przestrzelił.

Wisła była w tym czasie niemrawa. Raz po strzale Chuki futbolówka otarła się o słupek, ale trudno z tego robić jakąś super klarowną sytuację. Wyglądało to trochę tak, jakby ekipa Skowronka uznała, że nie musi umierać na placu, bo ŁKS bramki przecież strzela sobie sam.

W normalnym meczu – kryminał. W meczu z łodzianami – niegłupia myśl.

Reklama

Gdy już wydawało się, że ŁKS zejdzie na przerwę z zasłużonym prowadzenie, Grzesik zaliczył najgorszy wyrzut z autu w tym sezonie Ekstraklasy. Zamiast przenieść ciężar gry na połowę Wisły, trafił w Chukę, odbita od piłkarza Wisły piłka poleciała do Turgemana, a ten wyszedł sam na sam, minął Malarza i wyrównał. Gol z dupy? Ze względu na brak bardziej dosadnych stwierdzeń, uznajmy, że to najlepiej oddaje to, co wydarzyło się w tej akcji.

Sobociński dalej swoje

No i ŁKS po tym gongu, którego sam sobie wymierzył z gracją Macieja Dąbrowskiego kopiącego się w ryja, nie był już sobą. To znaczy był sobą z poprzednich meczów, ale nie przypominał drużyny, która podobała nam się w pierwszej połowie. Już kilka minut po przerwie Sobociński kompletnie, konkretnie bez sensu odepchnął w polu karnym Turgemana i zawodnik z Izraela strzelił z karnego drugiego gola w tym meczu.

Ale jeden karny to oczywiście za mało, więc na dokładkę Rozwandowicz nadepnął Niepsuja. Wisła dostała w gratisie kolejną szansę, by strzelić gola. Niestety tym razem Rafał Boguski postanowił, że pójdzie w ślady Pirulo, czyli w swoim 23. meczu w tym sezonie strzeli pierwszą bramkę. Spartolił to tak koncertowo, że nadawałby się do ŁKS-u. Zresztą później wyszedł też sam na sam z Malarzem, ale już samo niezgrabne prowadzenie piłki podpowiadało, że nic z tego nie będzie. I rzeczywiście nie było – bez trudu zatrzymał ten strzał bramkarz ŁKS-u.

Smutno patrzyło się na to, jak ŁKS jeszcze próbuje coś ugrać. Nie wychodziło tej ekipie kompletnie nic. Jakieś pojedyczne, nieskoordynowane zrywy i tyle. A chciałoby się zobaczyć jakiś zalążek drużyny dłużej niż przez 45 minut. Wszak chyba o to chodzi, żeby Stawowy przygotowywał ekipę pod szybki powrót. Wisła z kolei postawiła kolejny krok w kierunku utrzymania. Teraz to już naprawdę formalność.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

23 komentarzy

Loading...