Powiedzieć, że nie rozpieszczali nas w środku tygodniu piłkarze w grupie mistrzowskiej, to nic nie powiedzieć. Zawodnicy najlepszych drużyn w Ekstraklasie zachowywali się wręcz tak, jakby chcieli – z niewiadomych powodów – zrobić na złość wszystkim tym, którzy poświęcili czas, by ich obejrzeć. 270 minut męczenia buły, jeden z gol, w dodatku z karnego. Niestety równie gówniany futbol zobaczyliśmy również dzisiaj we Wrocławiu. Na szczęście tylko w trakcie jednej połowy.
Serio – jeśli ktoś spóźnił się na to spotkanie o 45 minut, nie ma czego żałować. Więcej – ktoś taki jest wygrywem, powinien zbić piątkę z pierwszą napotkaną osobą. Kilka razy zakotłowało się po wrzutkach ze stałych fragmentów gry, najlepsze okazje mieli Dytiatjew i Exposito, ale dajmy spokój. Podobno to był mecz piłkarski, więc chcielibyśmy zobaczyć też ze trzy niezłe akcje, w trakcie których piłeczka chodzi po murawie.
Ale żeby nie zżymać się przesadnie na stałe fragmenty, trzeba powiedzieć, że pozwoliły one w tym spotkaniu przełamać lody. Chwilę po przerwie Lopes wykorzystał wrzutkę Fiolicia i Pasy wyszły na prowadzenie. Uwagę zwraca popisowe krycie. Lopes miał na szóstym metrze tyle miejsca, że mógłby tam rozbić namiot i rozpalić ognisko.
Ostatnio sporo ciepłych słów poświęciliśmy Przemysławowi Płachecie. Pisaliśmy o tym, że zaczął wykręcać dobre liczby i ryzyko, że zostanie kolejnym lekkoatletą wśród piłkarzy, jest coraz mniejsze. Jakby na potwierdzenie tych słów, dziś młodzieżowiec Śląska Wrocław rozegrał swój najlepszy mecz na poziomie Ekstraklasy. Już wcześniej starał się zaznaczyć swoją obecność na boisku, ale brakowało mu drobnych rzeczy. Albo lepszego dogrania, gdy rozpędzony wpadał w pole karne, albo życzliwszego oka arbitra, gdy Fiolić łapał go w szesnastce, albo trochę silniejszego uderzenia, gdy próbował z rzutu wolnego. Ale od 60. minuty, gdy zamknął wrzutkę Picha, zaczął się jego koncert.
W kilkanaście minut całkowicie rozmontował ekipę Pasów. Rzecz jasna nie sam, bo sporo roboty odwalił też choćby Exposito, ale pierwsze skrzypce zagrał właśnie skrzydłowy. Ledwie minutę po bramce skorzystał z idiotycznej straty Lusiusza w środkowej strefie, dograł do wspomnianego Hiszpana, a ten zamieszał obrońcami i sieknął pod ladę. Kilkanaście minut później role się odwróciły. O futbolówkę powalczył Pich, Hiszpan zagrał z głębi pola do Płachety, a ten najpierw pościgał się, a później lekko ośmieszył Ferraresso. Strzelił nie do obrony.
Szósty i siódmy gol, czwarta asysta. To już liczby na poziomie czołówki najlepszych skrzydłowych. Do takiego Bohara trochę brakuje (14+4), ale już Wszołek ma w klasyfikacji kanadyjskiej tylko dwa punkty więcej. Fajnie, naprawdę fajnie.
Cracovię stać było tylko na drugą bramkę Lopesa sekundy przed końcowym gwizdkiem. W tym wypadku chyba już nie ma sensu się oszukiwać. O ile Śląsk stać na wicemistrzostwo, bo ma już tylko punkt straty do Piasta i Lecha, o tyle ostatnią szansą na udany sezon dla Pasów jest Puchar Polski. Nie mówimy, że w Ekstraklasie można wywalić jajca i się położyć. Wydaje się jednak, że Probierz wszystko powinien ustawić pod półfinał z Legią.
Fot. FotoPyK