Reklama

Raków dalej pod szczęśliwą gwiazdą, Kun i Korona chyba nie

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

23 czerwca 2020, 21:15 • 5 min czytania 4 komentarze

Ale się Raków wyrobił w ostatnich tygodniach! Długo ekipa Marka Papszuna przypominała kolesia, który na zwykłej imprezie próbuje tańczyć tango, walca i foxtrota, ale nie dość, że nie robi tego jakoś niesamowicie dobrze, to bokiem omijają go wszystkie najładniejsze dziewczyny, bo wolą zwyczajnie pobujać się w rytm chillowej muzyki. Częstochowianie starali się grać ładnie, za ładnie i przez to często głupio, wręcz frajersko, gubili punkty. A ostatnio? Chyba w końcu trafili na właściwą imprezę – 2:1 z Zagłębiem Lubin, 3:1 z Wisłą Kraków i teraz 1:0 z Koroną. Potrafią zagrać i przyjemnie dla oka, i skutecznie. Tym bardziej, że z Koroną wcale nie było im łatwo. Co więcej, mieli dużo szczęścia. 

Raków dalej pod szczęśliwą gwiazdą, Kun i Korona chyba nie

Raków to już nie frajerzy 

Kurde, pamiętacie ten Raków z lutowego meczu z Arką? Albo ten z Wisłą Kraków z 29. kolejki? Przecież to była kwintesencja frajerstwa. A teraz? Już nie ofiary losu i ananasy, a team, który potrafi – nawet bardzo szczęśliwie – dowieźć wynik do końca.

Ale zaraz, zaraz, od początku, zbudujmy atmosferę.

Mecz miał dwa oblicza – wystawowe i niewystawowe. Pierwsze można spokojnie byłoby pokazać komuś niezainteresowanemu Ekstraklasą i pewnie nawet by się w to wszystko wciągnął. Drugie lepiej nie pokazywać byłoby nikomu (choć w sumie lepiej pokazać, tak przecież wygląda większość meczów tej ligi).

Podobało nam się kilka zasadniczych rzeczy:

– Fran Tudor to kozak. Filigranowy, mały jak mróweczka, ale bardzo waleczny. Po pierwszej połowie powinien mieć dwie asysty, ale skończył z jedną. To zresztą była bardzo fajna akcja. Tijanić przejął piłkę po fatalnym podaniu w poprzek boiska Forsella, rozprowadził ją do Tudora, ten wypatrzył w polu karnym Malinowskiego, który przy biernej postawie defensorów Korony strzelił jedyną bramkę w tym meczu.

Reklama

– Bardzo dobrze prezentował się też Malinowski. Gość ma 36 lat, a wyglądał naprawdę świeżutko. Biegał, walczył, wychodził na pozycję, dogrywał, strzelił gola i miał szansę na drugiego, po wspomnianym podaniu Tudora, ale przegrał pojedynek z Koziołem.

– No i, tu delikatnie zaskoczenie, podobała nam się Korona. Serio. W pierwszej połowie wyglądała naprawdę solidnie. Grała na jeden kontakt, szybko, zaskakująco celnie i skutkowało to kolejnymi faulami obrońców Rakowa przed polem karnym. Co z tego wychodziło? Niewiele, bo niestety ekipie Macieja Bartoszka brakuje jakości. Właściwie wszystkim, oprócz Forsellowi, który dwoił się i troił. Jego kąśliwy strzał z rzutu wolnego obronił Szumski, który wcześniej pokazał też klasę, gdy z bliska głową uderzał Lioi. Potem z niezłych dośrodkowań Forsella nikt nie zrobił należytego pożytku, bo a to zaplątali się Kiełb i Lioi, a to nie trafiał z główki Papadopulos (Chryste Panie, pudłował dobre kilka razy), a to ktoś nie sięgnął, a to coś tam. A można sobie wyobrazić, że Fin nie może sam rozprowadzić, sam dośrodkować i jeszcze sam strzelić.

Wyjątkowy przypadek Patryka Kuna

Oglądając to wszystko byliśmy mile zaskoczeni. Świeciło słoneczko, a piłkarze obu drużyn nie wyglądali, jakby specjalnie im to przeszkadzało. Niestety, nasza czujność została uśpiona. Zaczął się – co za klasyk, co za zaskoczenie – mecz walki. Taki, wiecie, w którym Petrasek wjeżdżał ni to barkiem, ni to łokciem w plecy Papadopulosa, a Kuna grzmocił wślizgami Szymusik.

No właśnie, Kun. O nim nie można zapomnieć. Tak, jak pisaliśmy, że Raków znalazł swoją szczęśliwą gwiazdę, tak biedny Patryk chyba się pod nią jeszcze nie zadomowił. Znaczy, okej, grał dobrze. Naprawdę dobrze. Nie odbieramy mu tego. Ale co to byłby za mecz w jego wykonaniu, gdyby tylko nie te cholerne spalone.

Akcja numer jeden:

Dostaje podanie z głębi pola, pędzi na bramkę Kozioła, strzela. Radość, wow, pierwsza brameczka w sezonie. Ale zaraz, zaraz, nie ma gola, bo był na spalonym w momencie podania.

Akcja numer dwa:

Tijanić świetnie wypatruje Malinowskiego, ten rusza skrzydłem, wpada w pole karne, znajduje Kuna, ten wali i tego już nikt nie powinien mu odbierać, to byłoby za okrutne. Ale odebrali. Tak, odebrali. Znów spalony. Tym razem Malinowskiego.

Reklama

Co za pech. Te dwie akcje znacznie ubarwiały ten denny obraz widowiska z drugiej połowy. Rozkręciło się na nowo dopiero pod sam koniec. Już samym finiszu. I teraz jesteśmy w miejscu, od którego wyszliśmy. Korona miała trzy realne szanse na odmienienie losów meczu i zdobycie punktu.

Szansa numer jeden:

Forsell ustawia wolnego na 20-25 metrze. Idealna szansa dla niego. W jego nogach wszystko. Trafia w mur. No tak.

Szansa numer dwa:

Jedyna korzyść z tamtego wolnego to fakt, że wywalczył rzut rożny. Wykonuje go Fin. Może dośrodkowanie wyjdzie mu lepiej niż strzał. Wyszło. Piłka na głowie Papadopulosa. Ten już swoje w tym meczu głową nie trafił, więc dla odmiany teraz strzela tak, że futbolówka zmierza wprost do bramki Szumskiego. Ale tam już jest Musiolik, który ostatnimi siłami wybija ją z linii bramkowej i cieszy się, jakby właśnie strzelił hat-tricka w finale Ligi Mistrzów.

Szansa numer trzy:

Kolejny wolny. Ostatnia akcja meczu. Jeszcze lepsza pozycja niż ta z szansy numer jeden. Znowu Forsell. Wali mocno, piłka odbija się od głowy Schwarza, co dodaje piłce siły i zmienia tor lotu tak, że teraz leci w samo okienko. I wtedy odpala się Szumski, który fenomenalnie broni. Oj, fenomenalnie.

Generalnie były bramkarz Legii rozegrał naprawdę dobre zawody. W kilku trudnych sytuacjach wykazał się pewnością, a w samej końcówce to już w ogóle – palce lizać. I to też najlepiej świadczy o tym, że Raków znalazł się pod szczęśliwą gwiazdą. Równie dobrze moglibyśmy teraz mówić o wielkim pechu ekipy spod Jasnej Góry i golu Forsella w ostatniej akcji meczu po rykoszecie od głowy Schwarza. Ale tak się nie stało. I to o czymś świadczy.

Co ta porażka oznacza dla Korony? Że widmo spadku coraz bliżej. To już piąty mecz bez wygranej, trzeci bez punktu. I na razie nie za bardzo widać, żeby oprócz Forsella, ktokolwiek inny był gotów na batalię o coś więcej niż dokończenie tego sezonu w kiepskim stylu…

 

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...