Tęskniliśmy za Wojciechem Stawowym. Pod każdym względem. Za jego wąsem, za próbami zrobienia z Bartka Chwalibogowskiego Davida Villi (autentyk, serio), za ten guardiolowski sznyt w grze jego zespołów. Ale tęskniliśmy też za barwnymi wypowiedziami. Dziś trener ŁKS-u po porażce ze Śląskiem oznajmił światu: – Mieliśmy plan i go realizowaliśmy do straty pierwszej bramki.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby łodzianie dostali bramkę w plecy jakoś po godzinie grania, a do tego momentu faktycznie byłoby widać jakąś myśl przewodnią w grze ekipy Stawowego. Sęk w tym, że realizacja planu taktycznego nakreślonego przez Sacchiego z Krakowa trwała trzy minuty z małym hakiem.
Tak, ŁKS dostał klapsa w czwartej minucie, a Stawowy jakby nigdy nic z dumą zauważył, że przez te trzy minuty jego taktyczny plan był realizowany przez zespół.
To trochę tak, jakby Robert Mateja po wylądowaniu na buli bez cienia żenady opowiadał dziennikarzom, że może i zaliczył żenujący skok, ale jakie miał wyprostowane plecy siedząc na belce.
Mniej więcej z podobnym zażenowaniem odebralibyśmy wypowiedź Roberta Kubicy, który po rozwaleniu się na pierwszym zakręcie oznajmiłby, że może i wypadł z toru, ale przynajmniej ruszył na zielonym świetle.
Porównywalne wrażenie wywarłby na nas Tomasz Adamek, który po porażce w pierwszej rundzie pozwoliłby sobie zauważyć, że zmieścił się między linami na wejściu do ringu.
Trzy minuty realizacji planu taktycznego. TRZY! Wiecie co można zrobić w trzy minuty? No, my też za wiele nie mamy pomysłów. Nawet jajek nie ugotujecie w trzy minuty. Czasami posiedzenie na kiblu trwa dłużej. W FIFIE nawet jednej połowy nie rozegracie w trzy minuty. Ale jego drużyna przez ponad sto osiemdziesiąt (!) sekund realizowała to, nad czym Stawowy siedział przez ostatnie dni. Jak u Jurka Mordela – trener zadowolony, analitycy też zadowoleni, kibice w domach również.
My już mamy plan na poniedziałek. Pójdziemy na taras, weźmiemy laptopa, odpalimy sobie te trzy minuty meczu ŁKS-u ze Śląskiem i będziemy napawać się tym, co wymyślił Stawowy. Te schematy, ten plan taktyczny, to budowanie przestrzeni. Przecież to będą najważniejsze trzy minuty w historii futbolu. Ten cały Manchester United z magiczną końcówką w finale Ligi Mistrzów? Dajcie spokój, czysty fart, jakieś prymitywne stałe fragmenty i wrzutki. Tu były trzy minuty, przez które udało się zatrzymać wielkiego Erika Exposito czy zawsze groźnego Roberta Picha.
Widzimy to oczyma wyobraźni – rok 2032, Biała Podlaska, Szkoła Trenerów PZPN. Komisja egzaminacyjna w składzie Michał Probierz, Waldemar Fornalik i Maciej Skorża przepytują studentów z tematu „Plan taktyczny – wkład trenera w mecz piłki nożnej – na przykładzie Wojciecha Stawowego”. Łukasz Piszczek nie jest zaskoczony tym zagadnieniem – już od swoich pierwszych dni w roli początkującego trenera miał w głowie, by kiedyś na boiskach Ekstraklasy wprowadzić w życie podobne rozwiązania. On te rozegrania piłki przez ełkaesiaków zna na pamięć – Sobociński do Pirulo, Pirulo zgodnie z założeniami traci piłkę, w defensywie zespół celowo się rozstępuje… Prace broni na piątkę z plusem.
Realizowaliśmy plan do straty pierwszego gola… Jezu. Może Wojciech Stawowy następnym razem przy wprowadzaniu tak genialnej strategii powinien poinformować o swoich planach też rywali? Śląsk odarł nas dziś bowiem z nieskrywanej przyjemności raczenia się strategią trenera ŁKS-u przez kolejne minuty. Czujemy się ograbieni.
TRZY MINUTY, CZAICIE?!
Jeśli Stawowy napisze kiedyś sequel „Sztuki wojennej”, to książka będzie wydawana w formie siedmiu kartek samoprzylepnych. Tych żółtych na lodówkę.