Ach, nic nie smakuje tak, jak mecz o nic w Bełchatowie. Raków i Zagłębie wiele dziś zyskać nie mogli. W zasadzie jedynie obronić honor, udowadniając, że mimo ostatnich rozczarować, są w stanie pokazać coś ciekawego. Czy im się to udało? Po części tak. Czy o tym spotkaniu będziemy pamiętać latami? Raczej nie. Choć kilka przesłanek wartych odnotowania i utrwalenia w głowie, na pewno dostaliśmy.
Po pierwszej połowie nie byliśmy optymistami. Jasne, w sumie zapowiadaliśmy, że to będzie mecz o pietruszkę. Że niekoniecznie musi się komuś chcieć. Ale prawdę mówiąc nie spodziewaliśmy się, że obydwie drużyny nie będą nawet udawać, że właśnie tak jest. A pierwsze 45 minut dokładnie tak wyglądało. Cóż, być może byłoby inaczej, gdyby w pierwszych minutach Bartosz Frankowski podtrzymał decyzję o rzucie karnym za rzekome zagranie ręką Guldana, jednak tę decyzję arbiter z Torunia cofnął.
Być może byłoby ciekawsze, gdyby Brown Forbes nie pomyślał sobie, że fajnie byłoby ustrzelić gołębia, gdy od bramki dzieliło go pięć metrów.
Całkiem możliwe, że podnieślibyśmy brew, gdyby po efektownych dryblingach Bohara i Zivca przyszło równie efektowne wykończenie. A w sumie – jakiekolwiek wykończenie. Albo jeśli strzały Kopacza i Piątkowskiego zaskoczyłyby któregoś z bramkarzy, którzy zaliczyli solidarnie po jednej udanej interwencji.
Ale tak nie było i nie dało się ukryć, że mecz Rakowa z Zagłębiem wyglądał chaotycznie, trochę bez pomysłu, bez werwy, mimo że częstochowianie mieli przewagę. Natomiast o ile nie jesteśmy zwolennikami teorii, że “kilka męskich słów w szatni” może odwrócić przebieg meczu, tak w tym przypadku zdecydowanie tak było. Bo jeśli nie, to jak wytłumaczyć zupełnie odmienne 45 minut?
Czeski nalot
Zmiany dało się zauważyć momentalnie. Już na samym początku Tudor stworzył zamieszanie pod bramką Zagłębia. Niedługo potem zobaczyliśmy też pierwszego gola. Starcie Rakowa z Zagłębiem anonsowaliśmy też jako pojedynek Schwarz vs Starzyński i trzeba powiedzieć, że Czech ten pojedynek wygrał zdecydowanie. “Figo” nie istniał, a Petr zagrał kapitalną piłkę na piąty metr. Nabiegł na nią niepilnowany Petrasek, który takich sytuacji nie zwykł marnować.
Zresztą trzeba przyznać, że czeski wieżowiec przy stałych fragmentach gry stwarzał spore zagrożenie, był bardzo ruchliwy i ewidentne odkupił winy za poprzedni, nieco słabszy występ. Tym bardziej że i w obronie grał solidnie. Dobre wrażenie pozostawił też po sobie Musiolik. Kilka chwil po golu Petraska napastnik urwał się Guldanowi i trafił w słupek. Niedługo potem Guldan przegrał z nim głowę, a on wpadł w pole karne, ogrywając jeszcze Kopacza i wywalczył korner.
Natomiast po drugiej stronie aktywny był Drażić, jeden z niewielu pozytywnych akcentów w lubińskiej ekipie. Już w pierwszej części gry dawał sygnały do ataki, podobnie było po straconym golu. To on dwukrotnie próbował zaskoczyć Szumskiego z dystansu – bezskutecznie.
Pięta na wagę trzech punktów
Nie udało się Drażiciowi, za to udało się tercetowi Czerwiński, Baszkirow, Białek. Pierwszych dwóch ładnie rozklepało obronę, a trzeci zgarnął piłkę po tym, jak trochę przypadkowo odbiła się ona od jednego z obrońców. Białek być może nie grał świetnego spotkania, jednak w tym momencie zachował się jak rasowy napastnik. Wyczekał na futbolówkę, wywalczył sobie pozycję i huknął ile Bozia sił dała. “Miedziowi” poczuli krew i znów błysnął Drażić, który na dużym luzie uwolnił się w środkowej strefie boiska, a potem zagrał do Żivca. I tu w zasadzie mały minus przy jego nazwisku, bo choć sytuacja była trudna, to jednak ten strzał z ostrego kąta można było przy słupku zmieścić.
A tak sprawdziła się stara prawda o niewykorzystanych sytuacjach.
Co prawda najpierw jeszcze Kopacz zdołał zatrzymać w ostatniej chwili Musiolika, ale potem Raków zagrał bajkowo. Gospodarze wyszli z przewagą, Kun przytrzymał piłkę i zagrał ją do Tijanica. Słoweniec natomiast zaliczył drugi udział przy bramce – tym razem asystę. Wystawienie piętą zmyliło obrońców, dając Forbesowi dużo czasu. Ten precyzyjnie przymierzył z dystansu, trącając jeszcze słupek po drodze, ale koniec końców – osiągnął cel.
***
Cóż, niezmiernie się cieszymy, że chłopakom jednak się zachciało. Że ten mecz o pietruszkę uratowali. Fajniej byłoby zobaczyć rzecz jasna ciekawe 90 minut, ale 45 też nam wystarczy. A jakie wyciągniemy po nich wnioski? Że Rakowi raczej nic złego w grupie spadkowej nie grozi. Natomiast w Lubinie latem muszą się mocno wysilić. Klubowi z takim potencjałem nie przystoi tułać się w środkowej strefie tabeli. I to jeszcze bliżej niż dalej jej końca.
Fot. Newspix