Oddanie inicjatywy poszukującemu własnej tożsamości ŁKS-owi w ostatniej kolejce opłaciło się Jagiellonii. Podopieczni Iwajło Petewa zagrali fantastycznie z kontrataku i pognębili podopiecznych Wojciecha Stawowego. O dziwo, to samo podejście nie sprawdziło się jednak w przypadku meczu z mistrzami Polski. Proste błędy Zorana Arsenicia, bezbarwność Jesusa Imaza i czerwona kartka Ariela Borysiuka pozwoliły Piastowi wysłać do piłkarzy Legii Warszawa jasny sygnał, że premii za zdobycie mistrzostwa jeszcze nie powinni sobie rozdzielać.
W meczu dwóch różnych połów zadecydowała skuteczność oraz zredukowanie prostych błędów do minimum. Nietrudno się więc domyśleć, że wygrał Piast, który poza kwalifikacjami europejskich pucharów, za kadencji Waldemara Fornalika dał się poznać jako ekipa konkretna aż do bólu. W świetle wyniku Legii Warszawa nadzieje na mistrzowski tytuł wracają, gdyż rok temu gliwiczanie na tym samym etapie tracili do ekipy ze stolicy również dokładnie siedem punktów. Droga do tego nadal oczywiście daleka, ale forma Piasta w ostatnich spotkaniach daje podstawy do optymizmu. 16 punktów w ostatnich 6 meczach to najlepszy wynik w lidze oraz jasny sygnał, że automatyzmy znów działają.
Arsenić sabotażystą
Być może wynik byłby inny, gdyby po przeciwnej stronie barykady grał Zoran Arsenić. Futbol zna już przypadki niezbyt dobrze radzących sobie na lewej obronie prawonożnych zawodników, ale pierwsza połowa w wykonaniu sympatycznego Chorwata może być puszczana młodym adeptom futbolu jako antyteza pewności siebie i elegancji w zagraniach. Po niemrawym początku z obu stron wydawało się, że długa piłka zagrana z głębi pola przez jednego z graczy Piasta również nie przyniesie wielkich emocji.
O te postanowił zadbać jednak Arsenić, który najpierw miał problemy z opanowaniem futbolówki, a później stracił ją na rzecz Martina Konczkowskiego i faulował szarżującego gracza gości w polu karnym. Sędzia Raczkowski nie miał wątpliwości. Cyk, żółta kartka dla delikwenta, pewny strzał w prawy róg bramki w wykonaniu Parzyszka i gliwiczanie mogli cieszyć się z prowadzenia. Co ciekawe, dla 26-latka był to już 10. gol w tych rozgrywkach, co oznacza, że ma ich więcej niż w całym poprzednim zakończonym przecież mistrzostwem sezonie. Przed przerwą podstawowy napastnik ekipy Fornalika miał jeszcze nawet szansę na podwyższenie wyniku, ale jego strzał wybronił Węglarz. Wcześniej niedokładnie do Bogdana Tiru podawał, a jakże, Zoran Arsenić.
Imaz nadal szuka formy
Iwajło Petew w przerwie nie zdecydował się zmienić Chorwata i jak mawia klasyk, w drugiej połowie było lepiej, ale… niewiele lepiej. Należy docenić Jagiellonię za konsekwentne próby rozegrania piłki od tyłu, gdyż naprawdę często Węglarz nie ograniczał się do wybijania piłki z pominięciem drugiej linii. Niestety, poza fragmentem zrywu na początku drugiej połowy, na niewiele się to zdało.
Znów zawiódł Jesus Imaz, który za kadencji bułgarskiego trenera w Jagiellonii nie strzelił jeszcze gola, a symptomatyczna była historia z 79. minuty. Wydawać by się przecież mogło, że trener goniącej wynik drużyny nawet nie powinien pomyśleć o zmienianiu autora 11 trafień w całym sezonie. Petew uznał jednak, że bardziej w tym momencie przyda mu się Karol Struski. Hiszpan przez cały mecz szukał sobie miejsca na boisku, ale ani jedno zagranie nie otworzyło drogi do bramki Jakovovi Puljiciowi. Frantisek Plach zbytnio się w tym spotkaniu nie spocił, a problemy na lewej stronie miał jedynie Mikkel Kirkeskov czasem nękany przez Macieja Makuszewskiego.
Borysiuk ożywił grę – strzałami i czerwoną kartką
Obrazu goryczy Jagiellonii dopełniła czerwona kartka dla Ariela Borysiuka. Były gracz Sheriffa Tyraspol był tym, który po przerwie dawał sygnał do ataku. Oddał kilka strzałów z dystansu, był aktywny z przodu, ale dwiema żółtymi kartkami zdecydowanie zespołowi nie pomógł. Od tego momentu dziura w środku pola białostoczan była większa niż krater po uderzeniu meteorytu.
Tylko niedokładności Hateleya i Vidy przy ostatnim podaniu, Jagiellonia zawdzięczała brak utraty kolejnej bramki, ale wreszcie przyszedł moment, gdy szczęście się skończyło. Wprowadzony na boisko Tomasz Jodłowiec wykorzystał nieporadność Tiru i popędził w pole karne, po czym dał się sfaulować. Piotra Parzyszka już na placu nie gry nie było, ale w roli egzekutora jedenastki godnie zastąpił go Tom Hateley. Po pewnym strzale w środek bramki było już 2:0, a pierwsza porażka od czasu słynnego lania w Warszawie w końcówce lutego coraz śmielej zaglądała w oczy graczom Jagiellonii.
Solidność Piasta wystarczyła
Piast nie zaprezentował fajerwerków w ofensywie – dość powiedzieć, że w całej pierwszej połowie oddał tylko dwa celne strzały. Bez Jorge Felixa trudno było jednak tego oczekiwać, a trzy punkty w Białymstoku mogą być niezwykle ważne dla psychiki mistrzów Polski. W defensywie trudno było dopatrzeć się niepewności czy braku koncentracji, a to na bezzębną i pozbawioną lidera Jagiellonię wystarczyło. Przed ponownym starciem obu drużyn w 35. kolejce Petew musi pobudzić zespół, a Fornalik może mieć nadzieję, że wówczas jego ekipa nie będzie jeszcze pozbawiona szans na obronę tytułu.
fot. FotoPyK