Real czy Barca, Barca czy Real? Odwieczny dylemat sympatyków hiszpańskiego futbolu. Nie zanosi się na to, by na finiszu bieżącego sezonu ktokolwiek miał wmieszać się między te dwie potęgi i włączyć do wyścigu po mistrzowski tytuł. Kto zatem okaże się mocniejszy? Pogrążona w wewnętrznych kłopotach FC Barcelona, która wciąż ma jednak w swoich szeregach Leo Messiego, zdolnego zapewnić zwycięstwo w każdym ligowym meczu? Czy może znacznie stabilniejszy Real Madryt, wciąż demonstrujący skłonność do głupiego gubienia punktów?
Trzeba w ogóle zauważyć, że w tym sezonie walka o tytuł mistrzowski nie powala swoim tempem. Przypomnijmy sobie choćby rozgrywki 2010/11. Pierwszy sezon Jose Mourinho na Estadio Santiago Bernabeu, z kolei Barcelona pod wodzą Pepa Guardioli u szczytu swojej potęgi. Ostatecznie na pierwszym miejscu uplasowali się Katalończycy z 96 punktami na koncie. Real zgromadził 92 oczka. W następnej kampanii karta się natomiast odwróciła. Mistrzostwo wygrali „Królewscy”, wywalczywszy okrągłe 100 punktów. W 2013 roku setką mogła się natomiast wylegitymować ponownie najlepsza Barca.
A teraz?
Tabela La Ligi (2019/20).
Pozostały aż 33 punkty w puli, a i tak jest już niemal pewne, że ani Barcelona, ani Real Madryt nie dowloką się w bieżącym sezonie do granicy 90 oczek. Podobnie zresztą było w poprzednich rozgrywkach, gdy „Duma Katalonii” zatriumfowała z 87-punktowym dorobkiem, a „Królewscy” zajęli ledwie trzecią lokatę w tabeli, mając na koncie punktów 68. Aż trudno w to uwierzyć, ale walka o tytuł mistrzowski w Hiszpanii pomału urasta do miana wyścigu ślimaków. Choć to chyba niezbyt adekwatne określenie. Ślimak, jakkolwiek stwór powolny, porusza się jednak dość stabilnym tempem. Tymczasem zarówno Barca, jak i Real notorycznie notują kompromitujące potknięcia.
Można się domyślać, że po przymusowej przerwie spowodowanej pandemią o regularność będzie obu ekipom jeszcze trudniej. Choć pod pewnymi względami pauza w ligowych zmaganiach może się okazać dla obu piłkarskich potęg całkiem korzystna.
ISKRZY W KATALONII
Sympatycy hiszpańskiego futbolu z pewnością przez ostatnie tygodnie zdążyli się stęsknić za boiskową rywalizacją, lecz to wcale nie oznacza, że pandemia była dla nich czasem zupełnej nudy. W Barcelonie działo się bowiem zaskakująco dużo jak na okres kwarantanny. Choć trzeba zaznaczyć, że większość informacji wypływających na światło dzienne z katalońskiego obozu na pewno nie przysparzała uśmiechu na twarzach kibiców Blaugrany. Przepychanki o władzę, kłótnie o pieniądze, szereg wewnętrznych konfliktów. Hiszpańska prasa właściwie codziennie grzmiała o kolejnym skandalu albo kolejnym kłopocie Barcelony.
I nie są to bynajmniej problemy wywołane pandemią. Koronawirus najwyżej pogłębił kryzys, który trwa w klubie od dawna. No bo sięgnijmy pamięcią nieco głębiej. Choćby na moment, gdy pozbywano się z zespołu Ernesto Valverde i szukano kandydata na nowego szkoleniowca. Początkowo spekulowano, że miał nim być Xavi. Klubowa legenda, kontynuator dzieła Pepa Guardioli. Jednak Hiszpan pracujący obecnie w arabskim Al Sadd najpierw stawiał bardzo wygórowane żądania – niekoniecznie finansowe, chodziło raczej o bardzo szerokie kompetencje dla niego i jego sztabu – aż wreszcie odmówił objęcia swojego ukochanego zespołu. – Mogę potwierdzić, że w obecności dyrektora wykonawczego Oscara Grau i dyrektora sportowego Erica Abidala otrzymałem ofertę objęcia posady trenera Barcelony – przyznał potem Xavi na łamach Mundo Deportivo. – Uznałem, że to dla mnie za wcześnie, by zostać szkoleniowcem tak wielkiego klubu. Nadal jest to jednak moje wielkie marzenie.
Taka jest oficjalna wersja wypadków. Dziennikarze z Półwyspu Iberyjskiego spekulowali jednak, że Xavi po prostu nieszczególnie miał ochotę na współpracę z obecnymi władzami Barcy. A już zwłaszcza nie widziało mu się wskakiwanie do klubu w zastępstwie trenera, który pozostawił drużynę na pierwszym miejscu w lidze, no i z szansami na triumf w Champions League.
Valverde wygrał z Barceloną dwa tytuły mistrzowskie, do tego zgarnął też Puchar Króla i Superpuchar Hiszpanii. Nie przeszkodziło to jednak władzom klubu, by rozstać się ze szkoleniowcem zupełnie bez klasy. „Jeszcze jedno dziwactwo w Barcelonie” – umieściła w nagłówku Marca. Valverde przeprowadził pojawił się w ośrodku treningowym z samego rana, o 11:00 przeprowadził z drużyną sesję treningową. Potem udał się na spotkanie z prezydentem klubu. Wówczas Josep Maria Bartomeu oznajmił mu, że jest zwolniony. Nie jest tajemnicą, że wielu zawodników z oburzeniem odebrało tę niespodziewaną wiadomość.
Josep Maria Bartomeu.
To tylko jedna z kontrowersyjnych decyzji, jakie w ostatnich miesiącach podejmowali Bartomeu i jego ludzie. Zmiana szkoleniowca spowodowała napięcie między dyrektorem sportowym klubu, Erikiem Abidalem, a samym Leo Messim. Francuz pozwolił sobie bowiem na to, by publicznie skrytykować zawodników za ich podejście do treningów podczas kadencji Valverde. – Oglądaliśmy nasze mecze, jednak nie koncentrowaliśmy się na wynikach, ale na tym, jak zespół grał i trenował. Na taktyce oraz pracy zawodników, którzy dostawali mniej szans. Wielu piłkarzy nie było zadowolonych z tego, co się dzieje. Nie pracowali na treningach tak jak powinni. Ponadto był też problem z wewnętrzną komunikacją. Relacja trenera z szatnią zawsze była dobra, ale były małe problemy, które jako były piłkarz wyczuwałem. Powiedziałem o tym klubowi i podjęliśmy decyzję o zmianie trenera.
Messi się wściekł. I poszedł na medialną wojnę ze swoim byłym kolegą z szatni. – Szczerze powiedziawszy, nie lubię robić takich rzeczy publicznie, ale wszyscy powinniśmy brać odpowiedzialność za nasze zadania i decyzje. My, piłkarze, jako pierwsi widzimy, kiedy robimy coś źle i także jako pierwsi chcemy to poprawić. Ci, którzy zarządzają pionem sportowym klubu, również muszą wziąć odpowiedzialność za to, co robią, i za podejmowane decyzje. Kiedy ktoś decyduje się mówić o słabej grze piłkarzy, niech poda nazwiska, bo w innym wypadku niszczy wizerunek wszystkich i podsyca sprawy, o których się mówi, a są nieprawdą.
Ponoć utarczka na publiczne oświadczenia nie wystarczyła obu panom. Na jednym z pierwszym treningów Quique Setiena, obecnego szkoleniowca Blaugrany, Messi i Abidal mieli się ostro pokłócić. Awanturę przerwała rzekomo dopiero interwencja reszty zespołu. Może to tylko wyolbrzymione pogłoski, ale prawda jest taka, że do zdrowo działającego klubu takie plotki się nie przyklejają. – Powiedziałem Xaviemu, że jeśli chce wrócić do Barcelony, to najlepiej teraz – przyznał z kolei Samuel Eto’o na antenie radiowej. – Niech wraca, kiedy bóg futbolu jeszcze tam jest.
To obecnie dość popularny pogląd, że ekipa z Camp Nou należy wciąż do ścisłej europejskiej czołówki tylko dlatego, że Leo Messi wyprawia na boisku rzeczy niedostępne zwykłym śmiertelnikom.
No a potem nadeszła pandemia, która szczególnie mocno dotknęła właśnie Hiszpanię. To szósty kraj pod względem łącznej liczby przypadków śmiertelnych, spowodowanych chorobą COVID-19. Europejska gospodarka na moment zamarła, czego naturalnym następstwem jest kryzys ekonomiczny. W Hiszpanii, podobnie jak w pozostałych krajach Starego Kontynentu, po tyłku dostały prawie wszystkie branże. Również, a może nawet przede wszystkim, turystyka oraz sport. Można zatem powiedzieć, że Barcelona oberwała w tych okolicznościach podwójnie. Jako klub i jako jedna z największych atrakcji turystycznych regionu.
Straty Blaugrany liczone są w setkach milionów euro.
Bartomeu, który, przy wszystkich swoich wadach, dotychczas nieźle się sprawdzał akurat w kwestii generowania olbrzymich przychodów dla klubu, musiał działać. Szukać oszczędności. Jednak jego pozycja w negocjacjach z zawodnikami odnośnie obniżek wynagrodzeń była nad wyraz marna. Kilka miesięcy temu do mediów wyciekła bowiem informacja, że prezydent klubu wynajął agencję marketingową, która na jego zlecenie miała stawać w obronie zarządu w mediach społecznościowych, a odpowiedzialność za niezadowalające wyniki zrzucać na trenerów i piłkarzy. Na tę usługę wyjęto z klubowej kasy milion euro, choć warta była pięciokrotnie mniej.
Ostatecznie udało się osiągnąć porozumienie, lecz cały proces wypracowywania wspólnego stanowiska trwał znacznie dłużej niż w innych klubach. A nawet kiedy już się udało to osiągnąć, w hiszpańskiej prasie pojawiły się spekulacje, iż niezbędne będą kolejne cięcia, by zasypać dziurę budżetową. Ale piłkarze nie chcą już iść na ustępstwa. „Podpisaliście z nami takie kontrakty, to teraz nam płaćcie” – mniej więcej tak brzmi stanowisko zespołu. Zawodnicy nie chcą brać na siebie odpowiedzialności za niegospodarność władz i trudno mieć do nich o to żal.
Leo Messi.
Upadek globalnej marki, jaką jest Barcelona, wydaje się skrajnie nieprawdopodobny. Nie ma jednak wątpliwości, że hasło „więcej niż klub” jeszcze nigdy nie budziło tak wielu złośliwych skojarzeń. Niedawno zarząd Blaugrany opuściło sześciu dyrektorów – wszyscy ustąpili na znak protestu wobec polityki obecnego prezydenta. – Barcelona nie zbankrutuje – na łamach Eurosportu mówił Fermin de la Calle, hiszpański dziennikarz. – Ale nie ma wątpliwości, że będzie musiała wkrótce sprzedać kilka swoich gwiazd, żeby załatać budżetową dziurę. Od tego zależy przyszłość klubu i jego finansowa płynność. Barca musi się pozbyć piłkarzy, którzy zostali zatrudnieni jako potencjalni liderzy zespołu, ale nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Dembele, Coutinho, Rakitić z pewnością jeszcze tego lata.
Nieudolna polityka transferowa to bodaj najpoważniejszy zarzut do obecnego prezydenta. W klubie brakuje ciągłości. Zmieniają się dyrektorzy sportowi, każdy z nich stara się wcielić w życie swój plan, ale nie dostaje na to odpowiednio wiele czasu. W efekcie zespół przypomina układankę, w której poszczególne puzzle po prostu do siebie nie pasują.
Trener Quique Setien stara się robić dobrą minę do złej gry. W swoich medialnych wypowiedziach tryska optymizmem. Zdaje się być jednak w tym podejściu odosobniony. Atmosfera w klubie chyba jeszcze nigdy nie była tak marna. – To pierwszy przypadek, by Messi miał aż tak napięte relacje z prezydentem Barcelony. Wielokrotnie temu zaprzeczał, lecz w 2021 odbędą się wybory na nowego prezydenta i nie ma wątpliwości, że Argentyńczyk chętnie zobaczyłby u steru postać pokroju Joana Laporty.
SIELANKA W MADRYCIE?
Można z przekąsem napisać, że sympatycy Realu Madryt podczas pandemii mieli znacznie mniej ekscytujących tematów do rozważenia. Florentino Perez przeprowadził klub przez sztorm ze znacznie większą gracją niż Bartomeu. Nie obyło się naturalnie bez cięć w wypłatach, negocjacje również nie należały do szybkich i prostych, ale nie wybuchła wokół nich żadna cuchnąca dziadostwem afera. Madrycka prasa przechwala się nawet, że Perezowi udało się zbilansować budżet, choć zawodnicy „Królewskich” – w porównaniu z graczami Barcy – nie musieli zbyt mocno zacisnąć pasa. Klub niezachwianie realizuje kolejne plany inwestycyjne. Najpoważniejszym z nich jest rzecz jasna gruntowna przebudowa Estadio Santiago Bernabeu, której finisz datowany jest na 2022 rok.
W najbliższych miesiącach Real będzie swoje mecze rozgrywał na Estadio Alfredo Di Stefano. Kameralnym obiekcie ulokowanym w centrum treningowym Valdebebas, gdzie swoje mecze rozgrywa Real Madrid Castilla. Jak bardzo Los Blancos ucierpią na tej przeprowadzce? Próżno spekulować, ale trudno było sobie wyobrazić lepszy moment na taką akcję niż końcówka sezonu 2019/20. Zresztą – jeżeli ktoś ma się obawiać utraconego wsparcia kibiców, to jest to raczej Barca. Katalończycy w obecnych rozgrywkach ligowych przed własną publicznością zgarnęli 40 z 42 możliwych punktów. Real też na Bernabeu ani razu nie przegrał, ale zanotował aż cztery remisy.
Na razie nie jest w pewne, czy finisz rozgrywek zostanie w całości przeprowadzony bez udziału widzów. Wydaje się w tej chwili dość prawdopodobne, że szefowie La Ligi w porozumieniu z hiszpańskim rządem dopuszczą wkrótce, by trybuny stadionów mogły się zapełnić w trzydziestu procentach. Jednak władze Realu zakomunikowały już, że kibiców do Valdebebas nie zaproszą.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ:
- Quiz piłkarski: grał w Barcelonie czy nie?
- Co się stało z Dawidem Kownackim? Polak spróbuje uratować stracony sezon
- Łukasz Zwoliński: „Luz i pewność siebie. Wracam z podniesioną głową”
Chciałoby się zatem zapytać: skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak przeciętnie? Dlaczego w lidze prowadzi targana konfliktami Barcelona, dlaczego „Królewscy” są już jedną nogą poza Champions League, a drugą stoją na skórce od banana?
Cóż – na pewno nie pomagały klubowi liczne kontuzje. Przede wszystkim w wyniku kolejnych urazów optymalnej formy nie potrafił osiągnąć Eden Hazard, ściągnięty do Madrytu za 100 milionów euro. Belgijski skrzydłowy to transfer – nazwijmy to – w starym stylu. Zawodnik pasujący do szyldu Galacticos. Bardzo kosztowny, doświadczony, o uznanej reputacji, utytułowany. Natomiast w ostatnim czasie „Królewscy” szukali na rynku przede wszystkim piłkarzy będących na dorobku. W takich okolicznościach Hazard był rzecz jasna przewidziany do roli lidera ofensywy. Oczywiście trudno powiedzieć, by miał się stać następcą Cristiano Ronaldo – nie ten styl gry i, mimo wszystko, nie ta klasa. Ale w pewnym sensie Hazard bez wątpienia miał Portugalczyka w Madrycie zastąpić. W sezonie 2019/20 udało mu się jednak rozegrać zaledwie dziesięć ligowych spotkań. Przepadły mu oba „Klasyki” z Barcą.
– Jasne, że powrót po urazie, rehabilitacji i tak długiej przerwie nie będzie łatwy, ale widzę, że Eden jest w znakomitej dyspozycji. Dobrze, bo będziemy go potrzebować w walce o tytuł – zapewnił Thibaut Courtois. Do składu Realu powróci też nieco już zapomniany Marco Asensio. Barcelona także może liczyć na poważne wzmocnienie, ponieważ w pełni sił jest już Luis Suarez.
Jednym z podstawowych problemów podopiecznych Zinedine’a Zidane’a przed pandemią była skłonność do tracenia punktów w meczach z rywalami ze średniej i dolnej półki. Najlepiej obrazują to cztery ostatnie kolejki przed przerwą w rozgrywkach. Los Blancos wyraźnie i w dobrym stylu pokonali wówczas Barcelonę, zremisowali z Celtą Vigo, a także przegrali z Levante i Realem Betis. Efekt? Pomimo zwycięskiego El Clasico, to odwieczni rywale z Katalonii zajmują pierwszą lokatę w tabeli. Pewnie właśnie w kwestii przechylania szali zwycięstwa na swoją korzyść w takich meczach Zidane najmocniej liczy na Hazarda. – Pierwsze miesiące w Madrycie były trudne, nie tak to miało wyglądać – wyznał już kilka miesięcy temu Belg w rozmowie z L’Equipe. – Jednak Zinedine Zidane polecił mi, żebym zachował spokój. Powiedział mi, żebym po prostu był szczęśliwy. On kocha swoich zawodników. Nie owija w bawełnę, przechodzi od razu do sedna sprawy. Dlatego drużyna uwielbia z nim pracować.
– Wiem, że ludzie oczekują ode mnie naprawdę dużo. Muszę pokazać im moje umiejętności. Kibice widzieli jak grałem we Francji, dla reprezentacji czy w barwach Chelsea, a ja muszę być jeszcze lepszy, dawać im powody do dumy. Muszę robić różnicę na boisku – dodał.
Barcelona też ma w swoich szeregach zawodnika, który na razie nie spełnia pokładanych w nim nadziei. To oczywiście Antoine Griezmann. Z pewnością jednym z najpoważniejszych wyzwań, jakie spotkały Quique Setiena w ostatnich tygodniach było to, by wreszcie wkomponować Francuza do drużyny. Sprawić, by Griezmann znalazł na boisku nić porozumienia z Messim, tak jak kiedyś Neymar. Oczywiście nie można mówić, by Hazard czy Griezmann byli transferowymi rozczarowaniami. Na takie głosy z pewnością wcześnie. Obaj mają jednak na finiszu rozgrywek sporo do udowodnienia. Dostali kilka gratisowych miesięcy, by nauczyć się funkcjonować w nowym klubie.
TRUDNY FINISZ SEZONU
Na pewno dużym atutem podczas szalonej końcówki rozgrywek, których ostatnia kolejka została wyznaczona już na 19 lipca, będzie Zinedine Zidane. Niekwestionowany specjalista od tego rodzaju zadań. Już jako piłkarz Zizou posiadał niesamowitą zdolność, by zawsze błyszczeć wówczas, gdy są na niego skierowane oczy całego piłkarskiego świata. Jego trenerskie losy układają się bardzo podobnie. Podopieczni Zidane’a mogą długo rozczarowywać, ale gdy przychodzi do ostatecznych rozstrzygnięć, często stają się niemożliwi do pokonania. A przecież jedenaście ostatnich kolejek ligowych można w pewnym sensie porównać do mini-turnieju. Jest wielce prawdopodobne, że losy mistrzostwa będą się rozstrzygały w dopiero w ostatniej serii spotkań.
Pod tym względem Setien nie może się równać z Zidanem. Przy całej sympatii dla romantycznej historii, jaką Hiszpan napisał samym swoim objęciem Barcelony, trudno go uznać jako specjalistę w dziedzinie wygrywania trofeów. Jako trener nie ma w dorobku żadnego. Jako piłkarz wygrał tylko Superpuchar Hiszpanii.
Quique Setien i Zinedine Zidane.
Terminarz? Przed obiema ekipami szereg wymagających testów. Real ma przed sobą między innymi wyjazdowe starcia z Realem Sociedad, Athletikiem Bilbao, czy też mecze u siebie z Valencią i Getafe. Jeszcze trudniej zapowiada się końcówka sezonu dla Barcy. Przed „Dumą Katalonii” wyjazdowy mecz z Sevillą czy Villarrealem. Domowe spotkania z Atletico Madryt, Athletikiem Bilbao. Nie ma lekko. No i trzeba pamiętać, że gdyby doszło do zrównania się puntami z „Królewskimi”, to korzystniejszy bilans w bezpośrednich starciach ma Real.
Cała nadzieja – jak zwykle – w Messi. Niespełna 33-letni Argentyńczyk ma już w tym sezonie na swoim koncie 19 strzelonych i 12 wypracowanych bramek, po raz kolejny pewnie zmierza po tytuł najlepszego strzelca hiszpańskiej ekstraklasy. Postacią numer jeden w ofensywie Realu jest natomiast Karim Benzema. Francuz ma w dorobku 14 zdobytych i 6 wypracowanych trafień. Ale jeśli przeliczyć jego osiągnięcia, wyglądają one jeszcze mniej imponująco niż w przypadku Messiego, który ligowego gola zdobywa średnio co 99 minut. Benzema na trafienie do siatki potrzebuje 159 minut. Dlatego tak ważne jest wsparcie dla Francuza choćby ze strony Hazarda. Benzema może być kluczową postacią ofensywy, świetnie się sprawdza w grze kombinacyjnej, ale sam zespołu do mistrzostwa nie pociągnie. Messi natomiast już udowodnił, że potrafi to zrobić.
Choć pytanie o wsparcia dla Argentyńczyka także jest zasadne. Powrót Suareza to kapitalna wiadomość, lecz Urugwajczyk od dłuższego czasu nie błyszczy przecież formą. Druga linia oferuje natomiast zdumiewająco mało kreatywnych rozwiązań, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jakim stylem gry Barcelona imponowała przed laty. Największą bolączką Barcy jest natomiast defensywa. Katalończycy tracą średnio przeszło jednego gola na mecz ligowy. A przecież dostępu do bramki strzeże fenomenalnie dysponowany Marc-Andre Ter Stegen.
Cóż – sporo niewiadomych, sporo wątpliwości i sporo kłopotów po obu stronach madrycko-katalońskiej barykady. Wiele wyjaśni się dziś i jutro – najpierw Barca zmierzy się na wyjeździe z Mallorcą, potem Real podejmie u siebie Eibar.
A wy, jak sądzicie – kto w tym sezonie sięgnie po mistrzostwo Hiszpanii?
fot. NewsPix.pl