Reklama

Futbol na emigracji. The Eagle FC – polski orzeł w 15. lidze angielskiej

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

12 czerwca 2020, 17:46 • 11 min czytania 7 komentarzy

Chcąc przystąpić do rozgrywek pod egidą FA, trzeba spełnić kilka warunków. Zgłosić obiekty meczowe, treningowe, rozpisać sposób finansowania klubu. A oprócz tego – przygotować prezentację z celami i założeniami klubu. Założony przez Polaków w Newmarket klub The Eagle FC spełnił wszystkie te wymagania. Angielska federacja zaakceptowała wniosek, ale stwierdziła jednocześnie, że wielkiej przyszłości to klubowi nie wróży. — Argumentowali, że było mnóstwo takich „wynalazków”, klubów założonych w Anglii przez imigrantów. Prędzej czy później większość upadała — mówi Arek Jargieło. Zawodnik i działacz The Eagle. Klubu, który mimo sceptycyzmu FA za rok będzie świętował dekadę istnienia.

Futbol na emigracji. The Eagle FC – polski orzeł w 15. lidze angielskiej

— Najtrudniejszy moment? Jakieś trzy-cztery lata temu. Zainteresowanie słabło, kadra była tak skąpa, że byliśmy blisko rozwiązania klubu. Ale uruchomił się jego kręgosłup, ludzie, którzy są od początku. Stwierdzili: dobra, jeszcze jedna mobilizacja, a jak się nie uda – trudno. Zwijamy interes. To pospolite ruszenie zaowocowało zebraniem kilkunastu osób. Jeszcze w zeszłym roku bywały przed pojedynczymi meczami problemy z zebraniem wymaganej szesnastki. Jednak dzięki temu, że o klubie jest nieco głośniej od zeszłego lata, to mamy aż 30 zarejestrowanych zawodników, którzy grają i trenują regularnie — mówi Jargieło.

Zrobić jeszcze coś fajnego

On pośrednio za ten szum wokół The Eagle FC odpowiada. Sam informację o klubie znalazł na Facebooku, teraz jest głównym odpowiedzialnym za social media TEFC. Facebook pełni rolę informacyjną, Twitter służy zaczepkom rywali czy ludzi ze środowiska piłkarskiego, z którymi interakcja może klub jeszcze nieco podpromować.

Do Anglii wyjechał w 2010 roku. Nie zawsze było lekko. Zaczynał, jak wielu naszych rodaków, na zmywaku.

— Praca, spać, praca, spać. Pierwszy rok był totalnie wyjęty z życia, nie zliczę, ile razy myślałem o powrocie do Polski. Emigracja? To nie dla mnie – myślałem. Ale miałem w sobie dużo chęci, z czasem rosła też moja pewność siebie, nawiązywałem nowe znajomości. Jak tylko była szansa na jakiś kurs, na doszkolenie angielskiego – brałem wszystko, jak leci. Ukończyłem kilka kursów na kucharza, dziś jestem już na kierowniczym stanowisku w studenckiej stołówce. Odpowiadam za zamówienia, za kontakty z innymi podmiotami.

Reklama

W pewnym momencie sama praca przestała Arkowi wystarczać, stąd pomysł, by dołączyć do The Eagle FC. Coś tam bowiem w piłkę kopał, gdy jeszcze mieszkał w Polsce.

— Od małego ojciec zabierał mnie na mecze. Jestem z Lubelszczyzny, gdzie nigdy wielkiego zagłębia piłkarskiego nie było. Zatrzymałem się na poziomie okręgówki, w klubie Olender Sól. Przestałem grać, gdy zacząłem studia. A kiedy po ich ukończeniu nie miałem na siebie pomysłu, wyjechałem na wyspy — mówi. I dodaje: — Gdy skończyłem 30 lat, pomyślałem, że coś jeszcze fajnego mogę w piłce zrobić. Że brak mi klimatu szatni, rywalizacji, adrenaliny. Wsiadłem w samochód, pojechałem na trening, zapisałem się.

Arek skontaktował nas też z kilkoma innymi piłkarzami The Eagle, by ci również opowiedzieli swoje historie.

Mateusz Gretkowski

— Przygoda z piłką zaczęła się, jak u wielu, „na trzepaku”. W szóstej klasie trafiłem do Rodła Kwidzyn, dostałem powołania do kadry wojewódzkiej w roczniku 1996, zainteresowała się mną Arka Gdynia. Nie zdecydowałem się na przenosiny, potem nie udało się też trafić do Olimpii Grudziądz i Bałtyku Gdynia. Na testy do Grudziądza wziął mnie Dariusz Kubicki, chcieli mnie, ale pracowałem wtedy z jednym menedżerem i po rozmowie z nim nie skorzystałem. Czego dziś trochę żałuję. Z kolei z Bałtykiem sprawa miała się tak, że w styczniu 2016 miałem trafić tam na półroczne wypożyczenie. Interesy „pseudo działaczy” z naszego piekiełka wzięły jednak górę. Rodło zażądało horrendalnej sumy odstępnego i nie wypaliło.

W seniorach Rodła zadebiutowałem mając 17 lat. Wygrałem w seniorach Wojewódzki Puchar Polski, odpadliśmy w PP dopiero w 1/32 z Olimpią Grudziądz. Po sezonie 15/16 skończyłem przygodę z Rodłem, zmieniłem klub na IV-ligowe Centrum Pelplin. Niestety, wycofał się sponsor, drużyna się rozpadła, raz jeszcze się więc przeniosłem, do Wisły Nowe. Po 1,5 roku zdecydowałem się wyjechać do Anglii, gdzie wcześniej pojechała moja dziewczyna.

Reklama

O The Eagle dowiedziałem się dzięki niej. Zobaczyła ogłoszenie o naborze. Tak naprawdę jeszcze zanim znalazłem w Anglii pracę, już pojechałem na pierwszy trening. Atmosfera bardzo mi się spodobała, uznałem, że warto by było spróbować zrobić tu jakiś fajny wynik.

Artur Zajączkowski

— W piłkę gram jakoś od ósmego-dziewiątego roku życia. Mama zapisała mnie do Lechii Dzierżoniów. Przeskakiwałem do kolejnych kategorii wiekowych, gdzieś tam się mijałem z Jarkiem Jachem, z Krzyśkiem Piątkiem. Chłopaki zawsze mieli w sobie to coś, w dodatku dążyli po swoje z wielkim uporem. Dla mnie wreszcie nadszedł wiek, gdy można było grać w seniorach. Łapało się minuty w sparingach jako 16-, 17-latek. Punktem kulminacyjnym u mnie był moment, kiedy nie dostałem się do kadry seniorskiej. Trenowałem jeszcze trochę w juniorze starszym w Lechii, po czym zdecydowałem się zmienić klub na Piławiankę. Tam pograłem sezon, potem podjąłem pracę, w której spotkałem chłopaka, Przemka, z LKS-u Roztocznik. Spędziłem tam kilka lat w A-klasie, walczyliśmy o okręgówkę.

Wreszcie przyszło dorosłe życie – syn, trzeba było zadbać mocniej o pracę. Jeździłem do Niemiec, do Austrii. Wreszcie koleżka spytał mnie, czy nie miałbym ochoty pojechać do Anglii. Jest praca, jest mieszkanie. Mówię: dlaczego nie? Polecieliśmy, tak się to zaczęło. Ale było nudno, praca-dom i tyle. Na Spotted rzuciło mi się ogłoszenie, że klub poszukuje piłkarzy do drużyny polonijnej. Dużo nie myślałem, napisałem wiadomość, poszedłem na trening. I tak zaczęła się moja przygoda z The Eagle. 

Marcin Byszewski

— Zaczynałem w Dąbrowie Tarnowskiej, w Dąbrowii, ale tak naprawdę rozkręciło się wszystko, gdy na Turnieju Nike zauważył mnie trener Mieczysław Będkowski z Hutnika Kraków. Przez pięć lat tata dowoził mnie tam na treningi cztery razy w tygodniu, bez jego pomocy nie byłoby szans. W pewnym momencie zainteresowała się mną nawet Wisła Kraków, ale zostałem w Hutniku.

Dostawałem też powołania do reprezentacji młodzieżowych, od U-17 do U-21. W U-17 mam z dwadzieścia meczów, w U-21 udało się zagrać raz. Na meczu z Białorusią zauważył mnie skaut Lecha, zainteresował się mną. Po pół roku przeniosłem się do Poznania, mieszkałem we Wronkach. Trenowałem z Młodą Ekstraklasą, raz na jakiś czas z pierwszym zespołem. Ale po dwóch latach rozwiązałem kontrakt, przeniosłem się do II ligi, do Radomiaka. Byłem tam przez dwa lata, później trafiłem do Avii Świdnik, a ostatnim moim klubem w Polsce był Hetman Zamość. Potem postanowiłem pojechać do Wielkiej Brytanii do pracy, a moi znajomi wiedząc, że trochę grałem w piłkę, wyciągnęli mnie na trening do The Eagle. Jesteśmy w tym klubie jak wielka rodzina, pomagamy sobie w zasadzie we wszystkim.

Pod skrzydłami Orła

W Cambridge i okolicach jest spora polska społeczność, co ułatwiło założenie takiego klubu jak The Eagle.

— Zaczęło się od gry w lidze szóstek, gdzie występuje sporo ekip polonijnych. Gry, która z czasem przestała chłopakom wystarczać. Ambicje zrobiły się nieco większe, ludzie odpowiedzialni za tę ekipę stwierdzili: czemu by nie spróbować na pełnowymiarowym boisku? Zarejestrowali klub w FA i zaczęło się granie. Celem od początku, poza samą grą, była integracja środowiska polonijnego — opowiada Jargieło.

Swoją nazwę klub wziął od… restauracji, która stała się równocześnie jego pierwszym sponsorem.

— Paweł Drożdż, właściciel restauracji „Under The Eagle”, był jednocześnie naszym sponsorem i zawodnikiem. Ludzie, którzy założyli klub chcieli nawiązania do Polski, a trudno o bardziej klarowne, niż orzeł. Współpraca trwała aż do zeszłego roku, gdy sponsorem został inny Polak – Andrzej Militowski, właściciel firmy budowlanej. Oczywiście gdyby ktoś chciał nas jeszcze wesprzeć, to zapraszamy, jesteśmy otwarci na wszystkie modele współpracy — mówi Jargieło.

Sponsora angielskiego w Anglii znaleźć jest polonijnemu klubowi trudno. Ludzie niechętnie wspierają zagraniczne inicjatywy, trzeba więc liczyć na wsparcie „swoich”. Ale póki co na jego brak w The Eagle FC nie mogą narzekać.

Sponsoring jest o tyle istotny, że rokrocznie prowadzenie klubu na piętnastym poziomie rozgrywkowym pochłania kilkadziesiąt tysięcy złotych. W rozbiciu na poszczególne wydatki wygląda to następująco:

Koszty stałe:

Boisko meczowe na cały sezon – 880 funtów
Boisko treningowe na cały sezon – 1362 funty
Zgłoszenia do ligi i pucharów – 240 funtów
Oficjalne piłki meczowe FA – 80 funtów
Ubezpieczenie – 200 funtów

Koszty zmienne:

Opłaty za kary, kartki – 375 funtów (sezon 19/20)
Sprzęt sportowy – średnio 700 funtów na sezon
Sprzęt medyczny – średnio 100 funtów na sezon
Opłaty na sędziów – 560 funtów na sezon

Koszty dodatkowe:

Odżywki, przekąski meczowe, woda, reklamy, plakaty, gadżety, nagrody – około 500 funtów

Razem wychodzi tego około 5 tysięcy funtów na sezon. Czyli, przyjmując prosty przelicznik 1 funt = 5 złotych, to około 25 tysięcy złotych za sezon grania. Pokrywa to sponsoring, a także składki członkowskie.

Uciekające awanse

Pytanie więc, gdzie jest organizacyjny sufit takiego projektu, powyżej którego trudno by się było na dziś wzbić. Okazuje się, że do jego osiągnięcia potrzeba by było jeszcze kilku lat.

— Moim zdaniem moglibyśmy z powodzeniem rywalizować na poziomie dwunastej ligi, a więc trzy poziomy wyżej. Zarówno sportowo, jak i organizacyjnie. Mieliśmy trochę pecha po drodze, bo liczba zespołów awansujących ligę wyżej jest uzależniona od tego, kto i skąd awansuje na jeszcze wyższe poziomy. I tak gdy zajęliśmy czwarte miejsce, awansowały trzy ekipy. A gdy byliśmy trzeci, promocję uzyskiwały dwie drużyny.

Zakończenie rozgrywek przed czasem z powodu koronawirusa również nie było dla The Eagle FC najlepszym rozwiązaniem. Przyjęto bowiem za wiążące w kwestii kolejności średnią punktów na mecz. W momencie zawieszenia ligi TEFC zajmowało 3. pozycję, po podliczeniu według rzeczonego ratio – spadło na 5. miejsce. A więc raz jeszcze z awansu nici.

— Aż do obecnego sezonu nie zawsze było kolorowo z kadrą meczową. Czasami trudno było wystawić optymalny zespół, gubiliśmy punkty w kuriozalnych okolicznościach… — mówi Jargieło.

Sędziowanie? Gospodarskie, a jak!

Pod kuriozalne okoliczności trzeba też podciągnąć sędziowanie. Jak świat długi i szeroki, tak gdy pojawia się w jakimś kraju drużyna imigrantów, raczej nie może liczyć na przychylne oko krajowych arbitrów. Kilka lat temu opowiadali o tym w naszym reportażu piłkarze Dynamo Wrocław. Klubu założonego przez ukraińską społeczność w stolicy Dolnego Śląska.

Mówili nam wtedy: — W całym sezonie dyktowano przeciwko nam bodaj siedem rzutów karnych, podczas gdy my nie dostaliśmy ani jednego. Sędziowie tutaj są bardzo słabi, a dodatkowo boją się gwizdnąć na naszą korzyść. Jak ktoś coś do sędziego mówi: „mów po polsku”. Ja dobrze się w tym języku komunikuję, więc idę porozmawiać, a on: „a ty nie dyskutuj” (…). Była nawet taka sytuacja w meczu z Pogonią, że sędzia, który rok wcześniej nam sędziował, w tym roku grał dla tej drużyny.

No więc z tymi samymi problemami zmagają się chłopaki z The Eagle FC.

— Jak gramy typowy mecz walki, taki, w którym trzeszczą kości, zwykle rywale kończą go z dwiema żółtymi, my z dwunastoma. Czasami dostajemy kartki za to, że komunikujemy się po polsku — mówi Jargieło.

— W poprzednim sezonie gramy z liderem. Piękna pogoda, idealne boisko, nic, tylko cieszyć się grą. Prowadzimy 1:0 i zaczyna się kabaret. Sanki na wysokości kolan, nasz chłopak schodzi połamany, ma trzy miesiące z głowy. Arbiter z wielką łaską, po naszych protestach, wyjmuje żółtą kartkę. Jedziemy na kolejne spotkanie, 1/8 finału pucharu. Wchodzimy do szatni, a tam ten sam sędzia. Przeprasza nas, przyznaje się do błędu, po czym znów zaczynają się dziać dziwne rzeczy na placu gry. Karny z kapelusza, nawet rywale nie wiedzą, za co. Czerwona za walkę bark w bark. Wyciągnęliśmy mimo tego z 0:2 na 3:2. 90. minuta, sędzia dolicza dwie. Nasz człowiek z zegarkiem w ręku patrzy i nie wierzy. Trzy minuty, pięć, siedem – dalej gramy. Dostajemy drugą czerwoną w międzyczasie, mecz kończy się po 10 doliczonych minutach…

Ochraniacze z papieru toaletowego

Niższe ligi to także folklor nie do podrobienia. I nie ma tu różnicy, czy mówimy o Polsce, czy o zagranicy. — Jednym z wymogów sędziowskich w ligach angielskich jest konieczność gry w ochraniaczach. Nie jest to sprawdzane dokładnie, ale arbiter musi widzieć, że coś pod getrami jest. No więc jeden z naszych chłopaków pakował tam rolki po papierze toaletowym — mówi Jargieło.

Z samymi sędziami też czasami jest taki problem, że nie przywożą ze sobą rezerwowych czy asystentów. I tak gdy jeden z zawodników The Eagle przypadkowo wpadł na sędziego i ten niefortunnie złamał rękę, spotkanie musiał w roli rozjemcy dokończyć… jeden z trenerów.

Boiska? Cóż, raz gra się na równiutkich jak stół do snookera, raz na totalnych klepiskach. Na potwierdzenie dostałem od Arka kilka zdjęć. Łatwo stwierdzić, który plac należy do pierwszej grupy, a który do drugiej.

Ale to właśnie ten klimat w niższych ligach tak bardzo przyciąga. Z jednej strony można rywalizować w oficjalnych rozgrywkach, co napędza adrenalinę, z drugiej – zawsze jest się z czego pośmiać i co powspominać. I choćby dlatego The Eagle przetrwało już prawie dekadę. Choćby dlatego w tym polonijnym klubie grało już wielu naszych emigrantów i zagra pewnie ich jeszcze więcej. Wypada tylko kibicować, by „Orły” mogły sprawdzić, jak wysoko faktycznie – a nie tylko w teorii – zawieszony jest ich sufit.

SZYMON PODSTUFKA

fot. The Eagle FC

Najnowsze

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

7 komentarzy

Loading...