Po zimowym transferze do Lipska Dani Olmo – delikatnie mówiąc – nie grał tak, jak w najlepszych meczach w Zagrzebiu. Filozofia Nagelsmanna? Nie do końca przyswojona. Krytyka? W pełni zasłużona. Dziś jednak Olmo zrobił krok w bardzo dobrą stronę. Dublet Hiszpana i Lipsk wywozi z Hoffenheim trzy punkty. Odskakuje od Borussii Moenchengladbach i Bayeru Leverkusen na sześć „oczek”, chucha w szyję wicelidera z Dortmundu.
Po Hiszpanie wszyscy spodziewali się, że do Lipska wpasuje się w zasadzie bezszwowo. Techniczny, dynamiczny, błyskotliwy – no idealny zawodnik do zespołu, który ogląda się z największą przyjemnością. Ociekającego talentem, będącego jak ekskluzywny supermarket z towarami wysokiej jakości dla jeszcze większych firm.
No nie było tak idealnie. Ale „koronawirusowa” przerwa zdecydowanie zrobiła mu dobrze. Marnie zagrał z Bayernem czy Wolfsburgiem, dał tylko asystę z Werderem nim zaczęło się całe to zamieszanie i lig zawieszanie. Po powrocie jednak wreszcie zaczął swoje występy konkretyzować. Bramka z Kolonią była jednak tylko przygrywką do tego, co Olmo pokazał dziś.
Nie, to nie był występ na jedynkę w Kickerze. Ale w obliczu niezrozumiałej nieskuteczności Timo Wernera (sam na sam strzelił gdzieś w maliny), to nie jedynka w Kickerze była najważniejsza. A to, by ktoś Hoffenheim pakował gole. Olmo zrobił to bezbłędnie. Dwie wypracowane zespołowymi kombinacjami sytuacje i dwa niemal identyczne wykończenia na przestrzeni zaledwie dwóch minut. Po podaniu Mukiele miał nieco więcej roboty, musiał sam znaleźć sposób, by wedrzeć się w pole karne. Chwilę później znacznie więcej zrobił za niego Marcel Sabitzer, bardzo przytomnie zgrywając za siebie głową.
Gole te ważyły dodatkowo przez okoliczności, w jakich zostały zdobyte. Otóż Hoffenheim siadło w pierwszych dziewięciu minutach na Lipsku tak, że spokojnie mogły wpaść ze dwa gole. Najpierw Baumgartner pomylił się minimalnie, chwilę później sędzia Tobias Welz wskazał na jedenasty metr w polu karnym Lipska. Peter Gulacsi wyciął wychodzącego sam na sam Baumgartnera. Do akcji wkroczył jednak VAR i nie pozwolił sprawdzić, czy Munes Dabbur – nie najlepszy strzelec jedenastek, mylił się nawet i w tym sezonie – tym razem trafi, czy nie trafi. Sprawdzany był spalony, po drodze okazało się jednak, że było zagranie ręką piłkarza Hoffe. Tak to wstrząsnęło gospodarzami, że kilkaset sekund później przegrywali już 0:2.
Trudno powiedzieć, by stan meczu Hoffenheim zniechęcił – „Wieśniacy” oddali w całym meczu 24 strzały, najwięcej w całym sezonie 2019/20, ex aequo z meczem z Freibugiem. I, co ciekawe, raz jeszcze przekonali się, że liczba uderzeń może być mocno nieproporcjonalna do wyniku.
https://twitter.com/SofaScoreINT/status/1271540835348361220
Wypadałoby w tym przypadku spytać, jak kiedyś Gołębiewski Kiełbowicza, gdy ten chwalił się zdecydowanie większą liczbą meczów w ekstraklasie. „A ile dobrych?”. No niestety, ale nie za wiele. W pierwszej połowie na dwanaście uderzeń jedno zakończyło swój lot na poprzeczce, tylko jedno – na rękawicach Gulacsiego.
W drugiej części meczu z celnością było już lepiej, ale z jakością – no tak nie za bardzo. A to Dabbur głową, ale za łatwo, a to Rudy nogą, ale w sam środek bramki. I tak naprawdę to Lipsk na sam koniec miał najlepszą okazję, gdy rezerwowy Nkunku zamieszał w szesnastce Hoffe i przylutował w poprzeczkę.
Hoffenheim – RB Lipsk 0:2
Olmo 9’, 11’