Czerwiec 2020. Cracovia przegrywa szósty mecz z rzędu w PKO Bank Polski Ekstraklasie. To najdłuższa seria ciągnących się klęsk od przełomu sierpnia i września 2010. Wówczas trenerem „Pasów” został Rafał Ulatowski, który miał wnieść nową jakość w przeciętny, choć niepozbawiony talentu zespół Cracovii. Jak to się skończyło? Ucieczką Janusza Filipiaka ze stadionu w czasie trwania meczu z Lechem, słabymi meczami, rozgoryczeniem zawodników i frustracją samego utalentowanego szkoleniowca, który w kilka miesięcy nie zakrzewił w swoich podopiecznych swojej genialnej myśli, a zdążył chociażby zagrozić Danielowi Stefańskiemu powieszeniem na Kościele Mariackim. Co konkretnie wtedy nie wypaliło? Dlaczego Rafał Ulatowski został zweryfikowany jako złoty chłopiec polskiej myśli szkoleniowej? Pytamy i szukamy odpowiedzi. Zapraszamy.
***
Nowa nadzieja
Pocztówka z maja 2010 roku. Konferencja prasowa. Niewielki stół, w tle baner, na którym przeplatają się dwa loga – Cracovii i Comarchu. Mówi gestykulujący Janusz Filipiak. Obok niego siedzi wsłuchana w słowa profesora dwójka: Tomasz Rząsa i Rafał Ulatowski. Pierwszy właśnie został dyrektorem sportowym Cracovii, drugi jej szkoleniowcem. Mają tchnąć nowe życie w zespół, który w minionym sezonie Ekstraklasy skończył na marnym dwunastym miejscu z zaledwie siedmioma punktami nad strefą spadkową. W pasiastej części Krakowa największe oczekiwania mają przede wszystkim względem tego drugiego.
Ulatowski był młodym i bardzo dobrze prosperującym szkoleniowcem nowej generacji. Otwarta głowa, chęć nauki, odchodzenie od starych metod spod znaku „golenia frajerów”. Uczył się, podpatrywał, jeździł na staże. Niezłe wyniki wykręcał już w czasie swojej pierwszej samodzielnej pracy w Zagłębiu Lubin (1,85 punktu na mecz), z której zrezygnował dla asystowania Leo Beenhakkerowi w reprezentacji Polski. Z Holendrem bardzo się zgrali i zżyli, Polak nauczył się od starszego mentora przede wszystkim pewności siebie, ale nie mógł dłużej pozostawać w jego cieniu. Czas było znów grać na własną kartę. Rynek trenerski potrzebował Ulatowskiego.
Półtora sezonu w GKS Bełchatów, dwa piąte miejsca, 43 mecze i 1,65 zdobywanych punktów na mecz tylko potwierdziły jego opinię wschodzącej gwiazdy polskiej sceny szkoleniowej. Nic dziwnego, że w Cracovii patrzono na jego zatrudnienie, jak na wielką szansę pójścia do przodu. Filipak podkreślał, że Ulatowski ma wnieść nową jakość. Dużo sobie po nim obiecał. Nieprzypadkowo z jego zatrudnieniem specjalnie poczekał na koniec sezonu 2009/10, żeby jego nowy podwładny mógł w spokoju budować zespół na nową kampanię według własnej koncepcji.
Ulatowski na treningu wśród piłkarzy Cracovii
Ulatowski zachowywał spokój. Nie uderzał w przesadnie entuzjastyczne tony. Zwykle medialny i wygadany, tym razem nawoływał do zdrowego rozsądku, podkreślając, że potrzebuje czasu, żeby poznać swój nowy zespół. Z ciekawszych rzeczy: podkreślił tylko, że cieszy się, iż w zespole będzie mógł liczyć na paru doświadczonych ligowców i parę młodych talentów. Idealna mieszanka, żeby namieszać w lidze.
***
Miał całe lato, żeby przygotować sobie drużynę pod swój pomysł. Cracovia pojechała na dwa obozy – do Opalenicy i do Holandii.
– Rzeczywiście o Rafale Ulatowskim mówiło się wówczas, że to złoty chłopiec polskiej trenerki. Człowiek z olbrzymią wiedzą merytoryczną. Według mnie miał pomysł na Cracovię i widać to było od samego początku. Dużo uwagi przykładał do przygotowania taktycznego. Nie chciał tylko bronić swojej bramki i liczyć, że coś wpadnie z przodu – ofensywa była dla niego ważna. Wręcz stawiał na atak. Jego treningi taktyczne były nudne, żmudne, monotonne, ale tak to właśnie wygląda na wysokim poziomie. Nie ma co liczyć na fajerwerki. Stoisz, przesuwasz się bez piłki, reagujesz, ma to dać efekty i zbudować automatyzmy. To miało przynosić efekty – wspomina Marcin Krzywicki.
***
Czerwiec 2010. Cracovia przegrywa sparing z Odrą Wodzisław 1:2.
– Przestańmy gadać głupoty o tym, że wynik się nie liczy. Jakby tak było, gralibyśmy w taki sposób, żeby dostać osiem, czy dziewięć bramek. Wtedy też powiedziałbym, że wynik się nie liczy… Liczy się. Mecz jest po to, żeby go wygrać. Trzeba sobie wyrabiać nawyki i mentalność zwycięzcy – grzmiał Ulatowski.
Znamienne. Do Krakowa nie przychodził trener, któremu zależało tylko na koncepcji, pomyśle, idei, piękności, polocie. Przychodził trener, który od początku, nawet po porażce w zwykłym sparingu, podkreślał, że chce wygrywać, chce punktować, chce zaszczepiać gen triumfów.
Ulatowski bardzo chciał z Cracovią wygrywać
***
Nie każdy był jednak szczególnie zachwycony nowym ładem wprowadzanym przez młodego trenera.
– Byłem na jednym zgrupowaniu za trenera Ulatowskiego. W Holandii. Co mogę powiedzieć? Nie działo się tam nic szczególnego – enigmatycznie odpowiada Dariusz Pawlusiński.
***
Jakim składem dysponował wówczas Rafał Ulatowski?
Źródło: 90minut.pl
Całkiem przyzwoita brygada. Oczywiście, daleko jej było do ideału. Najwięcej wątpliwości budziła obsada bramki i defensywy, ale naprawdę kilka niezłych nazwisk się tutaj znalazło. I znów, widoczne połączenie młodszej krwi z doświadczonymi ligowcami. Cel był jasny: Cracovia miała walczyć o coś więcej niż w minionym sezonie. Miała walczyć mniej więcej o to samo, o co za jego kadencji walczył GKS Bełchatów.
– Ta drużyna na papierze nie wyglądała źle – stwierdza Bartosz Ślusarski.
– Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś był w szatni i nie chciał walczyć o jak najwyższe cele i jak najwyższe miejsce w tabeli. Jeżeli ktoś przychodzi do klubu z myślą, że będzie grał o utrzymanie, to chyba minął się z powołaniem. Mogę zapewnić, że wszyscy w zespole chcieliśmy walczyć o wyższe miejsca niż zajmowaliśmy wcześniej – wtóruje mu Dariusz Pawlusiński, który w tej wypowiedzi nieco omija temat samego Ulatowskiego i skupia się na ambicji samego zespołu.
***
Jak się zaczęło? Ano tak.
Źródło: Transfermarkt
Sześć porażek z rzędu. Falstart. Kompromitacja. Pięć strzelonych bramek, piętnaście straconych bramek. Dziurawa defensywa, bezpłciowa ofensywa. Ulatowski stawiał na trzon w osobach Jarabicy, Polczaka, Klicha, Radomskiego, Ntibazonkiza, Szeligi, Janusa i Ślusarskiego, czyli w sumie grupy nie najgorszych piłkarzy (dobra, za wyjątkiem Jarabicy, choć ten zapowiadał się nieźle), ale cały obraz był fatalny.
***
Ile zostało Panu tej cierpliwości wobec trenera Ulatowskiego?
Podpisaliśmy dwuletni kontrakt i chcę dać mu szansę bez względu na rozwój wydarzeń. Bo widzę jego zaangażowanie. Jest pasjonatem o dużych umiejętnościach. Relacje między nami są dobre. A poza tym nie widzę powodu, by dramatyzować.
(Fragment wywiadu z Januszem Filipakiem „Rafał Ulatowski to pasjonat” w „Gazecie Wyborczej”)
***
Najwięcej kontrowersji wzbudził mecz z Legią. „Pasy” przegrały go w bardzo nietypowych okolicznościach. Zaczęło się pięknie. Dudzic został sfaulowany w polu karnym. Z jedenastego metra trafił Ślusarski. Pozytywny wynik utrzymywał się bardzo długo, ale nie, nie było szans dowieźć tego do końca. Legia dominowała, Legia była lepsza, Legia musiała wyrównać. Iwański wrzucił na głowę Komorowskiego. Remis. 1:1. To też dobry wynik. Przywieźć punkt z Łazienkowskiej? Ulatowski nie pogardziłby takim rozwiązaniem. Ba, nikt by nie pogardził. I wtedy stało się coś całkowicie niespodziewanego.
Doliczony czas gry. Radović podaje do Chinyamy, ten przepycha się z Polczakiem, ale nie ma miejsca, więc odgrywa prostopadle do nabiegającego serbskiego kolegi z zespołu, który po uprzednim zagraniu nie zamierzał próżnować i ruszył w pole karne Cracovii. Za mocno. Do futbolówki wybiega Cabaj, chwyta, łapie, trzyma, już nic złego nie powinno się stać. Wszyscy się odwracają, bramkarz ma sześć sekund na wznowienie akcji.
Sześć sekund. Te cholerne sześć sekund.
Trzyma trochę dłużej niż można przepisowo. Iwański daje zwycięstwo Legii strzałem z rzutu pośredniego. Wielka afera.
***
Wiszenie na Kościele Mariackim
Ulatowski jest wściekły. Absolutnie wściekły. Zachowuje się, jak zraniony byk, jak kumulacja wszystkich złości świata, jak nie on sam, przecież zwykle spokojny i raczej analityczny. Na pewno nie impulsywny. Całą wściekłość skupia na jednej osobie: na Danielu Stefańskim, który zagwizdał błąd Cabaja, przyznając rzut wolny pośredni Legii i zarazem przyczyniając się do jej zwycięstwa nad Cracovią.
Konferencja prasowa. Ulatowski mówi, że Stefański powinien bać się przyjechać do Krakowa. Że mógłby zawisnąć na Kościele Mariackim.
To słowa tak kontrowersyjna, tak kierowane emocjami, jak po prostu skandaliczne i żenująco nie na miejscu.
***
Zrobiłem sobie i piłkarzom dużą krzywdę. Zamiast wracać z chłopakami piechotą do Krakowa po takiej porażce, zrzuciłem winę na sędziego. Przegraliśmy przez własną głupotę, a nie przez pana Stefańskiego. Piłkarze poczuli strefę komfortu, że trener jest w porządku, że nie denerwuje się na nas, że zawsze znajdzie wytłumaczenie. To był początek złych decyzji, które doprowadziły do katastrofy. Powinienem być wtedy bardziej agresywny wobec tego, co widzę na boisku. A ja szukałem usprawiedliwień: nie ma tego, nie ma tamtego. A to kontuzje, a to kartki, mecz się wygrywa, przegrywa. Nie potrafiłem wejść do szatni i zrobić rozpierduchy. Mogłem iść po bandzie. Nie poszedłem.
Wolał pan iść po bandzie na konferencji prasowej.
Wtedy nie wytrzymałem. Wchodzę do szatni i widzę uszkodzony staw skokowy, siniaki, płacz. Nagle Michał Kocięba mówi: zapraszam na konferencję. Zamiast ochłonąć, powiedziałem parę słów za dużo.
(Fragment wywiadu z Rafałem Ulatowskim „Każdy ma swoją Cracovię” w „Przeglądzie Sportowym”)
***
– Pamiętam, jak wyglądała tamta konferencja trenera Ulatowskiego. Nie dziwię się, że się wtedy zdenerwował. To był specyficzny moment. Uwierz mi, że jak na Legii się prowadzi i remisuje do ostatnich minut, a mecz przegrywa się w ostatniej chwili, to wzburzenie jest zrozumiałe. Tym bardziej, że jeszcze w takich okolicznościach. I jeszcze te słowa o wieszaniu sędziego na Kościele Mariackim. Doskonale pokazywało to, jak bardzo trener był wściekły. Wiesz, jak było, jakbyśmy tego spotkania nie przegrali, może jakbyśmy je wygrali albo chociaż zremisowali, to wszystko mogłoby się odwrócić i potoczyć inaczej. A tak rozpoczynała się nasza niechlubna seria porażek – wspomina Krzywicki.
***
Po serii sześciu porażek, Cracovia podniosła głowę na chwilę – w Pucharze Polskim pokonała Stilon Gorzów 1:0, a w Ekstraklasie całkiem przekonująco Arkę Gdynia 2:0. Ale to był bardzo, ale to bardzo chwilowy zryw. Bo zaraz:
Ekstraklasa: 2:3 z Ruchem Chorzów
Ekstraklasa: 0:3 z Polonią Warszawa
Puchar Polski: 1:4 z Lechem Poznań
To już było za dużo. Zresztą historia zwalniania Rafała Ulatowskiego z Cracovii trwała dłużej. Wszystko wychodziło z czasem. Pierwszą nieformalną dymisję trener złożył po serii sześciu porażek. Wtedy Filipiak nie panikował i zapewnił go o swoim zaufaniu. Drugiej nawet składać nie musiał, bo właściciel Cracovii całkowicie zażenowany był już po porażce z Polonią. Zdecydował, że Ulatowski poprowadzi zespół w jeszcze jednym meczu, ale straci pracę. I to niezależnie od tego, co się w nim stanie.
Z Lechem zagrali fatalnie. Filipiak opuścił stadion jeszcze w czasie meczu. Zresztą Ulatowski też przedwcześnie opuścił ławkę trenerską. Konkretnie na minutę przed ostatnim gwizdkiem. Nie mógł na to patrzeć. Czekał w tunelu. Wiedział, że to jego koniec w Krakowie. Przegrał. I to przegrał sromotnie.
***
Jego kadencja w Cracovii nie trwała długo i raczej nie została nikomu w pamięci. Taki Bartosz Ślusarski szczerze przyznaje, że nie jest w stanie szczegółowo usytuować tego kilkumiesięcznego okresu w linii chronologicznej swojej nieudanej przygody w stolicy Małopolski. A mimo to pokusiliśmy się, żeby zrozumieć, dlaczego Ulatowskiemu z „Pasami” nie wyszło.
Ślusarski: – Czy można było nam zarzucić brak zaangażowania? Mogę odpowiadać za siebie. Można było mi zarzucić wiele rzeczy w piłce. Pewnie brak umiejętności w pewnych momentach, w pewnych klubach, w pewnych okresach, ale w czasie całej mojej kariery nie można było mi zarzucić zaangażowania. Od dziecka dawałem z siebie absolutnie wszystko, kiedy tylko wchodziłem na boisku. Choć, i tutaj muszę to przyznać, w Cracovii nie spełniłem oczekiwań. Sam po sobie spodziewałem się więcej. Nie było tak, jak chciałem.
Fachowiec, u którego brakowało komunikacji
Pawlusiński: – Sześć przegranych meczów z rzędu pokazuje dużo. Coś było ewidentnie nie tak. Uważam, że trener Ulatowski miał za dobrze w Cracovii. Zastał ludzi o uznanej ekstraklasowej renomie, ale swoim podejściem nie potrafił nas zjednać. Nie wspominam go najlepiej. Rożnie bywało z jego relacjami z piłkarzami. Właśnie, mam wrażenie, że jego rezerwy leżały w podejściu do zawodników. Podchodził do nas za lekko. Nie potrafił nas zmotywować. Jeżeli ktoś przychodzi na trening i jednego traktuje tak, a drugiego tak, to dla mnie wyraźnie gryzie się to ze zdrowym podejściem szkoleniowca do swojego zespołu.
Powiem wprost: na trenera Ulatowskiego narzekam bardzo. Jestem uczciwym człowiekiem. Nie znałem go na tyle, żeby wypowiadać się o nim jako o człowieku, nie jako o trenerze, ale przytoczę jedną sytuację. Prosta rozmowa. Kończyła mi się umowa w Cracovii. Poszedłem do pana Ulatowskiego i zapytałem, czy dalej widzi mnie w składzie, w klubie, w jego zespole. Nie powiedział nic. Absolutnie nic. Brakowało komunikacji. I to bardzo.
Krzywicki: – Zapamiętałem go jako świetnie przygotowanego merytorycznie fachowca. Prowadził fajne treningi dla dobrych zawodników. Ekipa była silna, ale oczywiste jest, że z każdym kolejnym przegranym meczem atmosfera się pogarszała. Tak już jest w piłce, że kiedy przydarzają się takie serie, to automatycznie uznaje się je za winę trenera. Łatwiej zrzucić to na jedną osobą niż oskarżyć o cokolwiek zawodników. Nie sądzę, żeby ktoś przestał słuchać trenera czy grać przeciw niemu, ale aspiracje na pewno były większe niż wyniki.
Ślusarski: – W szatni nie było sporów. Po prostu nie zagrało. Nie było wyników, gra była średnia, nie będę teraz na siłę szukał przyczyn. Tak bywa, że czasami nie idzie, czasami nie gra.
Nie stracił szatni, ale jej nie zdobył
Krzywicki: – Ale na pewno Ulatowski nie trzymał nikogo twardą ręką, jak chociażby później Jurij Szatałow, który dosadnie i nieprzerwanie przeklinał w szatni. Natomiast za trenera Ulatowskiego też pamiętam mecze, że w powietrze latały torby, bo był rozgoryczony tym, co się działo. Pracowaliśmy dobrze na treningach, a przychodził mecz i dostawaliśmy w łeb, w łeb, w łeb i jeszcze raz w łeb. Nie powiem, że to było komiczne, ale inaczej patrzyło się na charakternego Szatałowa, który łapał za szmaty i trząsł zawodnikiem, a inaczej na robiącego to samo Ulatowskiego, który miał wizerunek merytorycznego i analitycznego fachowca.
Pawlusiński: – Czy Ulatowski stracił szatnię? Myślę, że nie. Natomiast swoim zachowaniem i podejściem do starszych zawodników, takich, jak ja, Arek Radomski, Saidi, Bartek Ślusarski, pozwolił wyczuć szatni, że chemia na linii trener-drużyna się rozmywa.
Krzywicki: – Tak już jest w piłce, że jak się przegrywa, to trudno, żeby było dobrze. Trudno myśleć pozytywnie. W Cracovii to się nawarstwiało i nawarstwiało, a oczekiwania i aspiracje wobec Ulatowskiego były duże. Był asystentem Beenhakkera. Osiągał dobre wyniki w Bełchatowie. Liczono na niego, a skończyło się, jak się skończyło. Ulatowskiego zastąpił Szatałow, który na pierwszej odprawie wywarł na nas taką presję, że na pierwszym treningu tryskała krew. Efekt nowej miotły. Tak już jest, jak nowy szkoleniowiec przychodzi. Dzieją się cuda, bo każdy ma carte blanche.
Żaden polski Mourinho, żaden złoty chłopiec
Krzywicki: – Natomiast po sześciu porażkach atmosfera zawsze jest beznadziejna. Wyniki budują albo burzą klimat. Nie zapominajmy też, że byliśmy też w Ekstraklasie – mieliśmy duże premie do podniesienie z boiska. Jak nie podnosisz pieniędzy z boiska, to czujesz rozgoryczeni, bo w Cracovii możliwości finansowe były i są naprawdę duże. Może mnie to jakoś specjalnie nie frustrowało, bo byłem gówniarzem, ale byli zawodnicy, którzy byli bliżej końca kariery, a w takim wypadku każdy grosz się liczy.
Pawlusiński: – Jeżeli Ulatowski został ochrzczony na złotego chłopca polskiej trenerski, to myślę, że tutaj to określenie zostało zweryfikowane. Sam myślał, że jest polskim Mourinho, a tu nie wyszło. Trzeba brać zamiary na siły i materiał. Pracowałem z nim pół roku i szczerze powiedziawszy, to przychodził trener Ulatowski do klubu i każdy w Cracovii spodziewał się po nim dużo więcej.
***
Historia zatacza koło
Od tego czasu minęło dziesięć lat. Dekada. Szmat czasu. Mnóstwo wody przelało się w Wiśle. Przez Cracovię przetoczyło się ośmiu trenerów. Od 2017 roku pracuje w niej Michał Probierz. Co robi teraz Rafał Ulatowski? Pośrednio znajduje się poza zawodem. Od lata 2016 pełni funkcję dyrektora szkolenia w Akademii Lecha Poznań. Spełnia się w tym. Tymczasem Cracovia zalicza najgorszą serię porażek z rzędu od czasów tamtych sześciu porażek za czasów kadencji Ulatowskiego.
Tu sześć porażek i tu sześć porażek.
Ale to dwie różne drużyny. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. I pewnie drugi i trzeci też. Inna sprawa, że każdą historię da się połączyć z inną historią. Tym bardziej, że w tym wypadku mówimy o jednym kraju, jednej lidze i jednym klubie.
JAN MAZUREK
Fot. Newspix