Reklama

Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Jak Bruno Labbadia naprawił Herthę

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

06 czerwca 2020, 14:03 • 10 min czytania 1 komentarz

Na przełomie 2019 i 2020 roku berlińska Hertha bez wątpienia aspirowała do miana jednej z najbardziej rozczarowujących drużyn Europy. Szczytem wszystkiego było starcie z FC Koeln. Goście z Kolonii przyjechali na Stadion Olimpijski w Berlinie jak po swoje i zmiażdżyli gospodarzy 5:0. Powiedzieć, że ten rezultat – z przeciętnym w sumie oponentem – dość mocno kontrastował z rozdmuchanymi planami i ambicjami Herthy, to nic nie powiedzieć. W tej chwili wygląda jednak na to, że „Stara Dama” wychodzi na prostą. Zespół wygrał trzy z ostatnich czterech ligowych meczów, a po przymusowej przerwie w rozgrywkach piłkarze Herthy wręcz imponują przygotowaniem fizycznym. Wygląda na to, że recepta na sukces była w tym przypadku bardzo prosta. Polegała na zatrudnieniu porządnego fachowca na stanowisku trenera. Co tu dużo mówić, Bruno Labbadia na razie robi w stolicy Niemiec kapitalną robotę.

Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Jak Bruno Labbadia naprawił Herthę

Przede wszystkim – widać, że ten berliński okręt wreszcie ma kapitana.

Labbadia jest już czwartym szkoleniowcem Herthy w tym sezonie. Drużyna weszła w rozgrywki mając u steru Ante Covica, ale fatalne wyniki w rundzie jesiennej, zwłaszcza w listopadzie, poskutkowały gwałtownym, choć uzasadnionym rozstaniem. Potem nastała w Berlinie era Juergena Klinsmanna. Tak się przynajmniej wydawał, ponieważ Klinsmann – z właściwym dla siebie, wyuczonym w Stanach Zjednoczonych optymizmem – snuł spektakularne wizje i przedstawiał dalekosiężne plany. Wydał też furę kasy na transfery. I utrzymał się na stanowisku tylko do połowy lutego, po czym ogłosił, że rezygnuje z posady trenera.

Była to decyzja nawet nie tyle zrozumiała, co wyczekiwana. Hertha pod wodzą złotoustego Klinsmanna sypała się bowiem w oczach. Następnie w czterech meczach poprowadził berlińską drużynę Alexander Nouri. Aż wreszcie działacze zdecydowali, że nie ma na co czekać i najwyższy czas, by znaleźć zaprawionego w bojach trenera, ponieważ cudowanie z obsadą tego stanowiska mogło się dla klubu skończyć naprawdę mega-kompromitacją, jaką byłoby uwikłanie w walkę o utrzymanie w 1. Bundeslidze. Mówimy o klubie, który na wzmocnienia składu przeznaczył w ostatnich okienkach transferowych dziesiątki milionów euro. Takie kwoty robiłyby wrażenie nawet gdyby Hertha występowała w Premier League. A co dopiero mówić o niemieckich realiach, mimo wszystko skromniejszych.

– Kolejnej zmiany trenera chcieliśmy dokonać dopiero po zakończeniu rozgrywek. Jednak sytuacja wywołana pandemią spowodowała przerwę, którą można potraktować jako dodatkową przerwę letnią. Uznaliśmy, że trzeba wykorzystać te okoliczności. W ten sposób zapewnimy trenerowi i drużynie więcej czasu na zgranie się ze sobą – tłumaczył Michael Preetz, dyrektor Herthy. – Wybraliśmy trenera, który zna doskonale Bundesligę. I z perspektywy piłkarza, i z perspektywy trenera. Wielokrotnie pokazał, że potrafi wyciągać zespół z kłopotów. Jego filozofia piłkarska opiera się na ofensywie. Jest ambitny, co pasuje nam, bo chcemy realizować ambitne cele.

Reklama

Wtedy na scenie pojawił się właśnie Bruno Labbadia.

PRACE PORZĄDKOWE

Dwa ostatnie występy Herthy przed przerwą w rozgrywkach to dwa remisy – odpowiednio 3:3 z Fortuną Dusseldorf i 2:2 z Werderem Brema. A zatem z dwoma klubami znajdującymi się obecnie w strefie spadkowej. Alexander Nouri (choć on tu jest akurat najmniej winny) pozostawił swojemu następcy drużynę rozklekotaną, fatalnie zorganizowaną w defensywie i bazującą wyłącznie na indywidualnościach w ataku. Tymczasem po wznowieniu rozgrywek Labbadia pokazał piłkarskiemu światu zupełnie inne oblicze Herthy.

Uprzątnięcie bałaganu przyszło mu nader sprawnie.

Przede wszystkim, Niemiec natychmiast zakończył eksperymenty z wyjściową formacją. Hertha w sezonie 2019/20 grała raz trójką, a raz czwórką w obronie. Raz duetem napastników, a raz samotnym strzelcem. Raz ze skrzydłowymi, innym razem z zagęszczeniem środka pola i wahadłami. Kolejni trenerzy starali się wprowadzić w życie coraz to rozmaitsze taktyczne koncepcje, na czym wyraźnie cierpiała forma piłkarzy, momentami po prostu zagubionych na murawie. Labbadia postawił na klasyczną formację 4-2-3-1. I tyle. W takim ustawieniu „Stara Dama” zaprezentowała się we wszystkich czterech majowych meczach.

Kolejne wyniki wyraźnie świadczą, że na ten moment jest to formacja idealnie pasująca do potrzeb zespołu. 3:0 z Hoffenheim, 4:0 w derbach Berlina z Unionem, 2:2 z Lipskiem i 2:0 z Augsburgiem. Znakomite rezultaty. Niezadowolony może się czuć w zasadzie tylko Krzysztof Piątek, który stracił miejsc w składzie kosztem doświadczonego Vedada Ibisevicia, znacznie lepiej pasującego do obecnego stylu Herthy. Bośniak nawet gdy nie zdobywa bramek, oferuje mnóstwo atutów w rozegraniu futbolówki i rozrywaniu defensywy rywala.

Poza tym – to stary znajomy trenera jeszcze ze Stuttgartu.

Reklama

Krzysztof Piątek.

– Po zmianie trenera pracowaliśmy bardzo ciężko – przyznał Marko Grujić, środkowy pomocnik Herthy, w rozmowie z portalem Liverpoolu. – Efekty tej pracy widać teraz na boisku. Wynik dwóch meczów decydował się w drugiej połowie, zdobywaliśmy kluczowe bramki w samych końcówkach. To dowód na to, jak dobrze jesteśmy przygotowani do gry. Cieszę się, że wróciliśmy w takim stylu.

Gwałtowny progres poczyniony przez Herthę widać nie tylko w wynikach, ale i statystykach.

Jeżeli spojrzeć na cały sezon, „Stara Dama” plasuje się w dolnej połówce tabeli pod względem liczby wykonanych sprintów (13. miejsce), intensywnych biegów (15.) i przemierzonych kilometrów (15.). A jak to wyglądało choćby w ostatniej serii spotkań? Najwięcej przebiegniętych kilometrów: Hertha. Najwięcej intensywnych biegów: Hertha. Najwięcej sprintów: no nie zgadniecie, też Hertha. Często, zwłaszcza w polskich dyskusjach o futbolu, nieco mitologizuje się przygotowanie fizyczne czy motoryczne. Przykłada się do niego zbyt wielką wagę. Uzasadnia nim każde zwycięstwo i każdą porażkę. Ale w tym przypadku nie ma wątpliwości, że to właśnie Labbadia sprawił, iż zespół nadrobił zaległości, do których dopuścił zimą Klinsmann. Czasy człapiącej Herthy, która liczy tylko na gola po stałym fragmencie gry albo na indywidualny przebłysk któregoś z ofensywnych piłkarzy, minęły.

– Czuję się dobrze i gra sprawia mi na nowo przyjemność – opowiadał ostatnio wspomniany Ibisević. – Dużo pracowaliśmy w minionych tygodniach. Zespół pomaga mi każdego dnia i pozwala mi także znów poczuć się młodo.

Trener potwierdza zatem reputację rzetelnego fachury, który nie brzydzi się pracą u podstaw. Można powiedzieć, że w tym względzie Labbadia jest całkowitym przeciwieństwem Klinsmanna, gdyż ten drugi w swojej trenerskiej pracy zawsze przedkładał elementy motywacji ponad takie błahostki jak przygotowanie fizyczne czy porządne ustawienie w defensywie. Ale to jeszcze nie oznacza, że „Stara Dama” z nowym szkoleniowcem jest skazana na sukces, bowiem Labbadia już parę razy udowodnił, że im dłużej w danym klubie pracuje, tym gorzej prezentują się jego podopieczni. Wylewanie fundamentów to ważna misja, lecz potem trzeba jeszcze na tych fundamentach wybudować okazałą posiadłość. A w tym Bruno sprawdza się nieco gorzej.

TRENER KRÓTKOTERMINOWY

Labbadia to generalnie jest ten typ trenera, który raczej nie podejmuje się realizacji długofalowych projektów. W sumie już jako piłkarz Niemiec bardzo często zmieniał przynależność klubową. Zaczynał karierę w barwach Darmstadt, jako wychowanek tej ekipy, a potem nosiło go po kraju – reprezentował barwy HSV, Kaiserslautern, Bayernu Monachium, FC Koeln, Werderu Brema, Arminii Bielefeld oraz Karslruher SC. W każdym z tych zespołów prezentował całkiem solidną skuteczność i dał się poznać jako wartościowy napastnik, ale też nie grał na tyle wspaniale, by gdziekolwiek zagrzać miejsce w pierwszym składzie na dłużej niż trzy lata. Ma natomiast na swoim koncie dość nietypowe osiągnięcie: udało mu się przekroczyć barierę stu goli zarówno w 1., jak i 2. Bundeslidze.

W pewnym sensie można z tego wysnuć paralelę do jego kariery trenerskiej.

Szkoleniowe popisy również rozpoczął w zespole Darmstadt, z którym przez kilka sezonów z pewnymi sukcesami poczynał sobie w niższych ligach niemieckich, nabierając doświadczenia. Następnie trafił do Greuther Fürth, czyli na zaplecze niemieckiej ekstraklasy. Natomiast w maju 2008 roku doczekał się pierwszego wielkiego wyzwania w swojej trenerskiej karierze. Zwrócił na niego uwagę Bayer Leverkusen. Labbadia – co wkrótce okaże się dla niego typowe – zaliczył bardzo mocne wejście do zespołu. „Aptekarze” długo trzymali się w czubie tabeli, choć ich dobra forma przeszła trochę bez echa, bo akurat w rundzie jesiennej sezonu 2008/09 furorę robił beniaminek z Hoffenheim i to on ściągnął na siebie najwięcej uwagi. Ostatecznie zresztą i Hoffenheim, i Bayer wytraciły tempo.

Summa summarum ekipa z Leverkusen uplasowała się na rozczarowującym, dziewiątym miejscu w tabeli. Na dokładkę przegrała też finał Pucharu Niemiec. Rozstano się ze szkoleniowcem w niezbyt przyjemniej atmosferze.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:

Następnie Niemiec znalazł zatrudnienie w innym zacnym klubie, Hamburgerze SV. I również wytrwał na stanowisku tylko jeden sezon, na dodatek niepełny. Zaczął od znakomitej passy zwycięstw, często bardzo efektownych, z dużą liczbą bramek. Ale jego HSV gasło w oczach. Już jesienią klub popadł w pierwszy kryzys formy, a wiosną zaczął notorycznie gubić punkty w lidze. Po klęsce 1:5 z Hoffenheim działacze zadecydowali o rozstaniu z trenerem. Nie pomogło nawet to, że Labbadia doprowadził HSV do półfinału Ligi Europy. Potem dano mu zresztą w Hamburgu jeszcze jedną szansę. Za pierwszym podejściem popracował w klubie przez 51, za drugim przez 49 meczów. Widać, że cierpliwość wobec jego metod wygasła mniej więcej po takim samym czasie. W Wolfsburgu też rozstano się z nim po 50 spotkaniach. Ale trzeba zaznaczyć, że i HSV, i Wolfsburg dzięki niemu wygrzebały się z dołu tabeli. W tym drugim klubie Bruno nie potrafił się dogadać z dyrektorem sportowym. To zresztą kolejna z jego powszechnie znanych przywar – nie jest człowiekiem znanym z tego, że utrzymuje serdeczne stosunki z przełożonymi. Z zawodnikami również nie.

Najlepiej Labbadia odnalazł się natomiast w Stuttgarcie. Ekipę VfB prowadził w latach 2010 – 2013. Dziś szczyci się, że odkrył tam talent Timo Wernera. Nigdy jednak nie uznano go powszechnie za czołowego trenera w Niemczech. Jeżeli obejmował wielkie firmy, to tylko wówczas, gdy znajdowały się one na zakręcie. Podobnie zresztą jest obecnie z Herthą.

Czasami podejście mediów do jego osoby chyba go frustrowało. Zdarzało mu się na konferencjach prasowych przemawiać w stylu, którego nie powstydziłby się legendarny Giovanni Trapattoni. – Po tym jak opuściłem Stuttgart, klub przez całe lata bronił się przed spadkiem, aż wreszcie został zdegradowany – dowodzi Labbadia. – HSV też zleciało z ligi po rozstaniu ze mną.

W takich misjach zawsze się sprawdzał. Przejmował klub w rozsypce, wyprowadzał go na prostą, lądował w okolicach środka tabeli. I nagle wychodziło na jaw, że wszyscy mają go już dość. Jego żmudnych treningów, no i niezbyt atrakcyjnego stylu gry, w którym posiadanie piłki nigdy nie grało najważniejszej roli. Niemiecka prasa przezwała go nawet „Pięknisiem”. Jest to po części nawiązanie do nienagannego stylu ubioru trenera, ale też dość złośliwe podsumowanie boiskowej postawy jego zespołów, gdy już minie efekt pierwotnego zachwytu i skończy się dodatkowa energia płynąca z rzetelnie przeprowadzonych treningów. Nie ma to wiele wspólnego z pięknem.

CO DALEJ?

Trzeba więc zaznaczyć, że w przypadku Herthy jest o wiele za wcześnie na popadanie w euforię. Poza tym, przed stołecznym klubem piekielnie trudny terminarz. Dzisiaj berlińczycy zmierzą się w Dortmundzie z Borussią i to już jest mecz, na którym triumfalna passa może się zakończyć. A potem wcale nie będzie łatwiej – czekające Herthę starcia z Eintrachtem Frankfurt i Freiburgiem to może nie są największe wyzwania, jakie tylko można sobie wyobrazić, ale też żadne spacerki. Później natomiast Krzysztof Piątek i jego koledzy podejmą u siebie Bayer Leverkusen. W ostatniej kolejce sezonu 2019/20 zagrają natomiast z Borussią Moenchengladbach.

Jest już teraz więcej niż prawdopodobne, że te dwie ostatnie ekipy do samego końca rozgrywek będą wojować o udział w Lidze Mistrzów, więc z całą pewnością tanio skóry nie sprzedadzą. Na tle takich oponentów nie będzie łatwo zabłysnąć, zwłaszcza w meczu pod dużą presją, do której Hertha raczej nie jest przyzwyczajona.

Bruno Labbadia za czasów pracy w VfB Stuttgart.

Lars Windhorst, zamożny właściciel berlińskiego klubu, nie ukrywa, że jego celem jest zbudowanie zespołu błyszczącego nie tylko w kraju, ale i w Europie. Dziennikarze BILD-a poinformowali ostatnio, że Niemiec zasilił budżet Herthy kwotą 150 milionów euro. Ale w realiach Finansowego Fair Play trudno jest dokazywać na rynku transferowym, jeśli nie zarabia się właśnie na występach na europejskiej arenie. Dlatego „Starej Damie” bardzo by się przydał jak najszybszy awans choćby i do Ligi Europy. W obecnej formie szanse na to są zaskakująco spore, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że przed pandemią Hertha zaczynała się szwendać niepokojąco blisko strefy spadkowej.

Pierwsza piątka jest już poza zasięgiem peletonu. Ale zajmujący szóste miejsce Wolfsburg zgromadził dotychczas 42 punkty, a zatem ma tylko cztery oczka przewagi nad dziewiątą obecnie Herthą. „Wilki” nie prezentują na tyle solidnej formy, by traktować ich jako pewniaków do zajęcia ostatniej lokaty, która gwarantuje udział w pucharach. Jeżeli jego magia nagle nie zgaśnie, to może się okazać, że Bruno Labbadia nie tylko uratuje berlińczykom sezon, ale i zdąży zrealizować cele, których oczekiwano od jego poprzedników. Nawet jeżeli na dłuższą metę, podobnie jak w poprzednich miejscach pracy, jego metody okażą się wtórne i zawodne, to być może właśnie on poczyni pierwszy krok w stronę budowy wielkiej Herthy, o której tak dużo się w ostatnich miesiącach opowiada.

Na ten moment Labbadia to po prostu właściwy człowiek we właściwym miejscu.

Michał Kołkowski

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Szymon Piórek
0
Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Niemcy

Niemcy

Robert Gumny ma już sezon z głowy. Poważna kontuzja obrońcy Augsburga

Arek Dobruchowski
4
Robert Gumny ma już sezon z głowy. Poważna kontuzja obrońcy Augsburga

Komentarze

1 komentarz

Loading...