W Niemczech protestowali na ulicach i w internecie, w Czechach kilkudziesięcioosobowe grupy kibiców zbierały się pod stadionami wznowionej ligi. Jeszcze przed zawieszeniem rozgrywek, wielotysięczne grupy fanatyków ustawiły się pod zamkniętymi obiektami choćby w Walencji czy Paryżu. W niektórych państwach kibice głośno sprzeciwiają się grze przy pustych trybunach. W innych zwyczajnie próbują się dostać na miejsca z widokiem na boisko niezależnie od panujących nakazów i zakazów. Tymczasem w Polsce mamy za sobą chyba jeden z najgorętszych możliwych meczów, derby Trójmiasta i… nic się nie wydarzyło.
Cisza. Spokój. Żadnych prób wjechania na stadion z bramą, żadnych prób dopingowania z pobliskiego parkingu, żadnych zorganizowanych akcji, które miałyby na celu udowodnić, że polscy kibice nie wyrażają zgody na rozgrywanie spotkań bez ich udziału. Jeśli rozejrzymy się nieco dalej niż po Trójmieście – zobaczymy bardzo zbliżony krajobraz. Pokaz fajerwerków Legii Warszawa w Poznaniu? Racowisko na treningu Resovii? Ten dość symboliczny doping kilkudziesięciu mielczan podczas meczu Pucharu Polski? Okej, zgromadzenie kibiców pod hotelem piłkarzy Lechii Gdańsk nie zachowało należytego dystansu. Ale to jeden z zaledwie kilku drobiazgów, które nie przesłaniają ogólnego wrażenia: jest nad wyraz spokojnie. Gra już cała Ekstraklasa i I liga, za sobą mamy prawdziwe szlagiery, które w normalnych okolicznościach stanowiłyby kibicowskie hity kolejki. A jednak kibice karnie siedzą w domach.
Dlaczego właściwie tak się dzieje? Dlaczego fanatycy, którzy na co dzień są w stanie złamać każdy zakaz, byle udowodnić, że nie obowiązują ich żadne reguły, tym razem są tak wyjątkowo odpowiedzialni? Postanowiliśmy przyjrzeć się tej tematyce wraz z tymi, którzy środowisko kibicowskie śledzą od lat.
PANDEMICZNE DERBY
– Czy byłem zaskoczony, że pod stadionem Lechii Gdańsk nie zebrali się kibice? Nie, nie byłem zaskoczony – zaczyna dr hab. Radosław Kossakowski z Uniwersytetu Gdańskiego. – Przede wszystkim fani w Trójmieście są świadomi, w jakiej sytuacji znalazły się ich kluby. Zdają sobie sprawę, że bardzo łatwo mogli swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem przyczynić się do pogłębienia ewentualnych problemów organizacyjnych w Lechii i Arce. Kluby przeżywają bardzo trudny okres pod względem finansowym, nie mogą sprzedawać biletów, nie zarabiają na dniu meczowym, więc dokładanie im ewentualnych kar – a przecież takie nie byłyby wykluczone w przypadku niesubordynacji kibiców – byłoby strzałem w stopę. A wiadomo – anarchii nie ma, bo w tym środowisku ona generalnie zdarza się rzadko.
To lokalna przyczyna, ale nasi rozmówcy są zgodni – jest też druga, być może ważniejsza, która rozciąga się na całą Polskę.
– Charakter Polaków, o ile można użyć takiego sformułowania. My po prostu jesteśmy dość zdyscyplinowani w sytuacjach zagrożenia – dodaje Kossakowski. – Do tego dochodzi fakt, że to był pierwszy mecz po długiej przerwie, w sytuacji pewnego wyczekiwania, co wydarzy się dalej. Podam przykład, który mnie dotyczy. Otworzone zostały przedszkola, doświadczam tej sytuacji jako rodzic. Pierwsze dwa dni to poziom paniki u całego personelu na poziomie Mount Everest. Ale z każdym dniem wszyscy nabieraliśmy doświadczenia. Aha, wykonujemy takie czynności, nic się nie dzieje, możemy kontynuować. Podejrzewam, że z kibicami i ogólnie nawet najbardziej krnąbrnymi środowiskami jest podobnie. Na razie zostajemy w domach, ale skoro nic się nie dzieje, to może odwiedźmy trening. Może zbierzmy się pod hotelem piłkarzy, co stało się zresztą po derbach Trójmiasta. Wszyscy jesteśmy teraz w fazie zdejmowania obostrzeń, nie tylko tych formalnych, ale też rozluźniania nawyków, których zdążyliśmy nabrać w czasie pandemii.
Fot. Newspix
Niektórzy mimo zniesienia obowiązku noszenia maseczek, nadal ich używają. Niektórzy, choć formalnie mogą już bez przeszkód posłać dziecko do przedszkola, wolą zostać z nim w domu. Z drugiej strony mamy jednak przykłady nawet ze środowiska piłkarskiego – jeszcze zanim rząd pozwolił na otwarcie boisk, prawie cała Ekstraklasa normalnie trenowała.
– Bazujmy jednak przede wszystkim na danych ekspertów, a one dość jednoznacznie wskazują, że jako społeczeństwo działaliśmy w sposób w miarę zdyscyplinowany – zaznacza dr Seweryn Dmowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Dyscyplinę trzymaliśmy wszyscy, natomiast w środowisku piłkarskim na pewno działały na wyobraźnię informacje docierające do nas z państw, które przyjęły uderzenie pandemii jako pierwsze – mam tu na myśli chociażby ten pamiętny mecz Liverpoolu z Atletico, gdy Jurgen Klopp zrugał kibiców próbujących zbić z nim piątkę czy powiązanie meczu Atalanty Bergamo w Mediolanie z późniejszą eksplozją epidemii w Lombardii. Kibice zbierali się pod stadionami w Paryżu czy w niektórych hiszpańskich miastach, po czym właśnie tam dynamicznie przybywało zachorowań. To działało na wyobraźnię. Z drugiej strony – ultrasi Legii wykorzystali aktualną sytuację, by zagrać na nosie poznaniakom, którzy zastosowali się do zaleceń i pozostali w domach. Pokaz pirotechniczny pod stadionem Lecha, do tego gromadzenie się kibiców w Płocku, świętowanie pod hotelem Lechii – poza tym jednak faktycznie fani poważnie potraktowali ostrzeżenia. – dodaje.
ŻADNE PRAWA I USTAWY
Ostrzeżenia, które zresztą zawierały dość konkretne kary. Sytuacja była tak dynamiczna, że momentami nie było jasne ani co grozi kibicom, którzy zdecydują się na gromadzenie pod stadionami, ani drużynom, które np. zechciałyby rozegrać mecz sparingowy.
– Z prawnego punktu widzenia generalnie obowiązuje nadal zakaz zgromadzeń, oprócz tych, które można formalnie zgłosić – wówczas limit wynosi 150 osób. Ustawodawca dopuścił również możliwość organizowania spotkań nieformalnych do 150 osób, ale tutaj nie ma jednoznacznej interpretacji – czy 150 kibiców pod stadionem to spotkanie, czy jednak zgromadzenie? – zastanawia się dr Mateusz Dróżdż, ekspert w dziedzinie prawa sportowego.
– Zazwyczaj tego typu manifestacje były po prostu zgłaszane przez stowarzyszenia kibiców do odpowiednich organów na mocy prawa do zgromadzeń. Z tego co wiem, w niektórych miastach doszło do mniejszych czy większych zgromadzeń, ale jednocześnie nie dotarły do mnie jakiekolwiek sprawy karne z tego tytułu, wyłącznie mandaty w Łodzi oraz w Płocku. Ale trzeba jednocześnie pamiętać, że te spotkania do 150 osób można organizować dopiero od 29 maja, czyli tak naprawdę dopiero kilka dni. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało dalej, chociaż na razie rzeczywiście trzeba przyznać – nastąpiła pewna konsolidacja środowiska, dzięki której nie słychać za wiele o naruszeniach reguł związanych z pandemią – mówi.
Bez wątpienia sporą robotę wykonał w kwestii powstrzymania kibiców od łamania zasad… sam Polski Związek Piłki Nożnej. Przede wszystkim – od początku lobbował nie tylko za szybkim powrotem do gry w piłkę nożną, ale również za wpuszczaniem kibiców na stadiony, przynajmniej na poziomie centralnym. W przeciwieństwie do wspomnianych wcześniej lig, choćby niemieckiej czy hiszpańskiej, u nas od początku dało się wyczuć – chcemy, by fanatycy jak najszybciej zasiedli na trybunach. Można się spierać, czy zdecydowały kwestie finansowe, czy jakieś wyższe wartości kręcące się wokół hasła “piłka nożna dla kibiców”. Fakty są jednak takie, że i rząd, i PZPN parły, by jeszcze w czerwcu stadiony mogły zostać częściowo otwarte.
Fot.Newspix
– To o tyle ważne, że przy ewentualnym rozluźnieniu w środowisku kibiców już nie będzie okazji, by jakoś złamać ustalone zasady. Gdyby ten okres był dłuższy, być może mielibyśmy gremialne odwiedziny na treningu. Potem zebranie pod stadionem, potem może nawet jakąś próbę wejścia na obiekt. Ale teraz, gdy mamy już konkretną i niespecjalnie odległą datę powrotu na trybuny, chyba po prostu nie będzie okazji do takich działań – zauważa Kossakowski. Seweryn Dmowski zresztą widzi to bardzo podobnie. – Poczucie tymczasowości obecnych rozwiązań. W większości tych mocniejszych lig pierwsze przekazy były bardzo pesymistyczne: nie rozmawiajmy o powrocie kibiców, bo to bardzo odległa wizja. U nas od początku bardzo mocno pracowano, by sektory znów zapełniać. Mogła się wśród kibiców pojawić świadomość stanu przejściowego. “Jeśli teraz zachowamy się w porządku, pewnie uda się nam szybciej wrócić legalnie na stadiony”.
Dmowski dodaje też, że ogółem w ostatnich tygodniach sporo było “mrugnięć okiem”. – Oczywiście, mamy maseczki, trzymamy reżim, ale przepychamy się normalnie w polu karnym. Jest izolacja, piłkarze mają nie wychodzić z domu. Ale jeśli to zrobią, nikt ich w żaden sposób nie ukarze. Określiłbym to trochę jak chocholi taniec, który musimy odtańczyć, zanim wrócimy do pełnej normalności. I podobnie z kibicami: “słuchajcie, na razie was nie ma, ale to kwestia 2-3 tygodni”.
OD KIBICÓW DLA MEDYKÓW
Kolejny aspekt, być może niedoceniany w kontekście obecnego zachowania kibiców, to ich zaangażowanie w walkę z pandemią. Pisaliśmy o tym wielokrotnie, fanatycy od samego początku kryzysu byli ogromnym wsparciem dla służby zdrowia. Właściwie każda z największych ekip zbierała pieniądze na zakup najpotrzebniejszego sprzętu dla lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych. Zasady wszędzie były te same: pospolite ruszenie wśród fanów, zrzutka do kapelusza, często dojeżdżająca do kilkudziesięciu czy nawet kilkuset tysięcy złotych. Potem samodzielne polowanie na sprzęt i podrzucenie go do lokalnego szpitala. Nie inaczej było w przypadku Gdańska.
– My akurat skupiliśmy się na ratownikach medycznych, bo mieliśmy informacje z pierwszej ręki, że to tam sytuacja jest najbardziej skomplikowana. Pacjenci, mimo wielu próśb o odpowiedzialność, przemilczali swoje kontakty z osobami z zagranicy. Czy nawet obecność w państwach, w których był już obecny koronawirus. Zasady postępowania były wtedy jasne – ekipa ratownicza, która miała styczność z takim pacjentem, od razu wypadała na kwarantannę – opisuje Michał Nowosad, kibic Lechii oraz koordynator tamtejszego ośrodka Kibice Razem. – Postanowiliśmy pomóc tym ludziom przede wszystkim sprzętem specjalistycznym. Zebraliśmy ponad 33 tysiące złotych, samodzielnie zakupiliśmy atestowane kombinezony, choćby był to towar absolutnie deficytowy.
Kto w ogóle mógł przewidzieć, że kibice staną się ekspertami w dziedzinie handlu towarem medycznym? A tak się działo, nie tylko w Gdańsku – sprawdzanie certyfikatów, porównywanie cen, znajomość atestów. W tym wypadku szybkość i skuteczność w działaniu fanatyków okazała się zbawienna.
– Po zakupie kombinezonów zaczęliśmy działać również w temacie maseczek ochronnych, poza tym akcje na własną rękę organizowały fan cluby Lechii Gdańsk. Ostatnią partię zakupów ufundowaliśmy z zysków ze sprzedaży koszulek-cegiełek wydanych przez Oficjalny Sklep Kibiców Lechii Gdańsk. To tak naprawdę już inwestycje na jesień, gdy może wystąpić ewentualna druga fala zachorowań – tłumaczy Nowosad.
Fot. Lwy Północy
Co to ma wspólnego z zachowaniem karności pod stadionami? Cóż, jeśli przez dwa miesiące kibice stale współpracowali ze środowiskiem medycznym, byłoby sporym nietaktem, a może wręcz brakiem lojalności, teraz postąpić wbrew ich zaleceniom.
– W ogóle specyfika kibicowania w Polsce to jest grupa negatywnych zdarzeń, ale też mnóstwo pozytywnych akcji, o których zapewne mówi się nieco rzadziej. W tych najtrudniejszych chwilach środowisko potrafi się jednoczyć i pomagać, udowadniają to choćby masowe i regularne akcje pomocy podopiecznym w Domach Dziecka, jak i bardziej spontaniczne akcje – pomoc kibiców Górnika poszkodowanym w wypadku jednego z pociągów czy wsparcie dla służb przy walce ze skutkami nawałnicy w Rytlu – dodaje Mateusz Dróżdż, który sam zanim został prezesem Zagłębia Lubin regularnie zasiadał na trybunie za bramką.
KUPUJEMY MASECZKI, NIE PYTAMY, CZEMU ICH BRAKUJE
Trzeba jednak przyznać, że i tutaj medal ma dwie strony, co zauważa choćby dr Kossakowski. O ile bowiem faktycznie polscy kibice rzucili się do pomocy szpitalom czy ratownikom, o tyle nie zabierali głosu w kwestii choćby niedofinansowania ochrony zdrowia. Ten kontrast widać zwłaszcza w starciu z Anglią, gdzie fani Liverpoolu głośno zaprotestowali przeciw przerzucaniu kosztów utrzymania pracowników na brytyjski odpowiednik ZUS-u. Argumenty były jasne – kraj ledwo nadąża z zakupami dla medyków, a gigantyczna, globalna firma, próbuje jeszcze przerzucić w sektor publiczny własne wydatki na zatrudnienie. W Polsce nie tylko nikt nie zająknął się na temat tego typu działań, ale jeszcze bez słowa protestu zaakceptowano projekt wsparcia klubów sportowych z tytułu rządowej tarczy antykryzysowej.
By jakoś to uplastycznić – sama Korona Kielce otrzymała z Polskiej Fundacji Rozwoju ponad 1,5 miliona złotych, prawdopodobnie więcej, niż zebrali na potrzeby medyków wszyscy kibice w całym kraju. Ale idźmy dalej – Lech Poznań dostał 3,5 miliona złotych, czyli tyle, ile zebrało całe środowisko hip-hopowej w głośnej akcji “Hot16Challenge”.
– To jest moim zdaniem pewien defekt ruchu kibicowskiego, który nie jest zainteresowany rzeczami wykraczającymi poza dość wąskie własne zainteresowania. Kupowanie sprzętu medycznego miało miejsce w każdym mieście, ale nikt nie zadał pytania na przykład dlaczego nie mamy pieniędzy na maseczki dla pielęgniarek, a mamy na rozbudowę stadionów czy fundowanie miejskich stypendiów piłkarzom – punktuje Kossakowski. – To poziom dyskusji, na którym kibice nie są obecni, co chyba wykazuje słabość ruchu w kontekście budowania bardziej obywatelskich podstaw. Z drugiej strony, to może być też zaleta, pewna deklaracja, że nie jesteśmy ruchem politycznym, pomagamy, gdy jest taka potrzeba, ale nie czujemy się na siłach, by zajmować jakieś twarde stanowisko polityczne. Być może po prostu ruch kibicowski jest trochę zbyt młody, by stać się takim pełnoprawnym ruchem obywatelskim, który nie tylko kupi maseczki, ale też zapyta, czemu tych maseczek w ogóle brakowało.
TEKTUROWE TRYBUNY
O sile samego ruchu warto dyskutować, zwłaszcza teraz, gdy część osób kreuje dość pesymistyczne wizje przyszłości, w której kibiców na stadionach zastępują ich tekturowe hologramy, a tradycyjny doping podmienia dokładana przez realizatora imitacja. Czy grozi nam utrwalenie tego typu zjawisk?
– Nawet komentatorzy w Canal+ przy okazji derbów wspominali, że dopiero dzisiaj widzimy, jak bezsensowne są mecze bez udziału kibiców. To, co się obecnie dzieje, jest pewnym zagrożeniem, ale klubom nadal bardzo zależy na przychodach z dnia meczowego. To mniejsza skala niż w Bundeslidze, ale jednak nadal znaczące pieniądze. Być może w klubach z fanami na całym globie te nowinki technologiczne wprowadzą nas w nową erę, ale to chyba nie będzie dotyczyć Polski – przewiduje Radosław Kossakowski. – Ruch kibicowski oczywiście ma swoje problemy, zwłaszcza z przyciąganiem młodych ludzi na trybuny, ale jeśli miałbym wskazać problemy na przyszłość, to raczej będą nimi puste krzesełka, niż krzesełka zajęte przez hologramy.
– Przy okazji pandemii miałem przyjemność wystąpić w debacie studenckiej z udziałem prof. Rafała Chwedoruka i on pozostawał bardzo pesymistyczny, wieszczył wręcz koniec futbolu, jaki znamy – relacjonuje Seweryn Dmowski. – Według niego teraz już będzie z górki, pięć zmian, potem osiem, ekrany ledowe, kibice z tektury i szeroko rozumiany “modern football” zagarniający coraz więcej z tej tradycyjnej piłki nożnej. Ja też widzę pewne zagrożenia, natomiast w twórczości badaczy futbolu istnieje koncepcja “karnawaliczności”. Trybuny sprawiają, że zachowujemy się trochę jak podczas karnawału – możemy sobie pozwolić na czyny, zachowania i gesty, na które nie pozwolilibyśmy sobie na co dzień. Padać w objęcia obcych ludzi, skakać z radości, czasem nawet zachowywać się obrazoburczo. Trzeba się zastanowić, w jaki sposób ta “karnawaliczność” się zmieni, zwłaszcza gdy idziemy w kierunku dalszej komercjalizacji sportu.
POWRÓT DO NORMALNOŚCI
O tym, że w Polsce hologramy zamiast kibiców nam na razie nie grożą, świadczy wspomniane już wcześniej parcie PZPN-u, rządu i Ekstraklasy SA do powrotu kibiców na trybuny.
– Jeśli nic wielkiego się nie wydarzy, myślę że te 25% pojemności od 19 czerwca jest bardzo realne. Nie jest to zadanie proste, ale jest to zadanie możliwe do zrealizowania. Po pierwsze będzie trzeba w jakiś sposób uregulować odstępy, po drugie wypracować systemowe rozwiązania co do procedury wejścia na stadion, bo to właśnie tam jest największy tłok – ocenia mecenas Dróżdż.
– Do tego w zasadzie już teraz powinno się składać wnioski o pozwolenie na organizację imprezy masowej. Po raz pierwszy będzie powszechnie w użyciu artykuł, który pozwala na skrócony, 14-dniowy termin zdobycia tego pozwolenia i to też będzie dla nas ciekawe od strony prawniczej. Decyzja będzie leżeć w gestii samorządu, wójta, burmistrza czy prezydenta. Pracując nad swoją habilitacją analizowałem niemieckie przepisy dotyczące imprez masowych i tam każdy land ma właściwie inny zestaw regulacji, poza dwoma, które przepisów nie mają wcale. Przekładając to na nasze podwórko, to tak, jakby każde województwo inaczej podchodziło do organizacji imprez. Jeden z profesorów Uniwersytetu w Bonn wykazywał, że poprzez pandemię zwiększyła się rola samorządów w tego typu kwestiach, powiększył się zakres ich kompetencji. Niewykluczone, że u nas będzie podobnie – dodaje.
Były dyrektor ds. PR w Legii Warszawa, Seweryn Dmowski, podkreśla, że odmrożenie trybun w wielu miejscach w ogóle nie będzie uciążliwe.
– Ile klubów ucierpi frekwencyjnie na tym ograniczeniu do 25% pojemności? Zwłaszcza na tych dużych stadionach, 40-tysięcznikach, 25-procentowe zapełnienie to już niezła frekwencja. Jeśli wcześniej rozmawialiśmy o odpowiedzialności kibiców i ich świadomości, że każde wykroczenie może opóźnić nie tylko powrót na trybuny, ale może nawet start ligi, to tutaj trzeba dołożyć kolejny czynnik sprzyjający zachowaniu się zgodnie z zasadami. Uciążliwość tych obostrzeń jest niewielka.
ŚWIADOMOŚĆ, STRACH, ROZWAGA
Jeśli chodzi o Gdańsk, dochodzi jeszcze ta najprostsza z przyczyn. Stadion ma taką konstrukcję, że doping z parkingu pewnie nawet nie dotarłby do uszu piłkarzy. Co innego stadion na Traugutta – tam zresztą kibice Lechii pojawili się przed derbami i – z zachowaniem odstępów, serio! – odpalili pirotechnikę.
– Nie można pominąć jeszcze jednego czynnika. Wszyscy mówimy dzisiaj o odmrażaniu, ale pamiętajmy, jak to wyglądało wcześniej. Rząd komunikował zagrożenia – mimo obostrzeń, dużo osób je lekceważy, więc jesteśmy zmuszeni pójść kolejny krok dalej. W konsekwencji okresowo zamknięto nawet lasy. Działano i kijem, i marchewką, miało to miejsce zarówno przy próbach przekonania społeczeństwa do zachowania zgodnie z regułami, jak i przy dyscyplinowaniu środowiska piłkarskiego. Poza tym przecież widzieliśmy, że w Holandii i we Francji rozgrywki zakończono. Być może dlatego mieliśmy świadomość, że wszyscy razem jesteśmy odpowiedzialni za naszą piłkę – dodaje Dmowski.
Na tej długiej liście przyczyn nie może zabraknąć też po prostu strachu. Chyba każdy, kto załapał się na mecze od 6 do 9 marca, w ostatnie dni przed lockdownem, przez pierwsze dwa tygodnie zastanawiał się – a jeśli obok mnie na trybunie stał ktoś zarażony?
– Deklaratywnie wolność miłujemy ponad wszystko, ale mam wrażenie, że szczególne znaczenie ma dla Polaków bezpieczeństwo najbliższych, dlatego w ten sposób myślimy i działamy. Pójdę pod zamknięty stadion, policja mnie przegoni, dostanę mandat i okej. Ale mogę się też zarazić, potem zarazić rodzinę i przez mój brak odpowiedzialności będziemy cierpieć wszyscy – opisuje wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.
Niezależnie od przyczyn, niezależnie od drobnych uchybień – zdaje się, że środowisko piłkarskie pandemiczny test przeszło bardzo przyzwoicie. Choć jednocześnie trzeba pamiętać – jesteśmy pewnie w połowie drogi do normalności. Zachowanie na odmrożonych stadionach może być jednym z ważnych zakrętów na tej trasie.
Fot.Newspix