Reklama

Kucharski: „Budżet na transfery mamy jak w maju 2019”

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

05 czerwca 2020, 09:08 • 15 min czytania 4 komentarze

— Temat jest trudny, ale przemiana zespołu trwa. Latem zeszłego roku zaczęliśmy układać puzzle od nowa, wielu zawodników odeszło, wielu przyszło. Zimą, w drugim etapie, dorzuciliśmy kolejne ogniwa. Teraz zaczyna się trzecia część rozdania. Już zrobiliśmy dwa kroki w kierunku Europy, ale praca nie jest skończona. Zespół wymaga trzech–czterech zawodników z jakością do pierwszej jedenastki. Nie chcę mówić na które pozycje, ale potrzebujemy solidnych wzmocnień — mówi w rozmowie z “Przeglądem Sportowym” Radosław Kucharski, dyrektor sportowy Legii Warszawa.

Kucharski: „Budżet na transfery mamy jak w maju 2019”

GAZETA WYBORCZA

Barcelonie brakuje w kasie 70 mln euro, by spiąć budżet. Ma czas do końca miesiąca, by sprzedać piłkarzy za tę kwotę.

Barcelona prowadzi tę politykę od lat. Kupuje piłkarzy przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej z myślą, że nawet jeśli nie przebiją się do jej gwiazdorskiego składu, to po pobycie na Camp Nou ich wartość wzrośnie i będzie można z zyskiem sprzedać. Todibo kosztował przed rokiem niewiele ponad 1 mln euro. W styczniu 2018 roku Barcelona zapłaciła Palmeiras 11,8 mln euro za kolumbijskiego obrońcę Yerry’ego Minę, pół roku później wzięła za niego 30 mln euro od Evertonu. Do najbogatszej na świecie Premier League Katalończycy sprzedali kilku graczy. Przed rokiem zrobili biznes z Zenitem Sankt Petersburg, oddając Brazylijczyka Malcoma za 40 mln euro.

Tak samo miało być w tym sezonie. Budżet miał się dopiąć dzięki sprzedaniu zawodników. Nikt nie mógł przewidzieć pandemii, dewaluacji cen i zapaści na rynku transferowym. Latem Barca wypożyczyła do Bayernu Monachium Philippe’a Coutinho i liczyła, że Bawarczycy go wykupią za 120 mln euro. Robert Lewandowski mówił jesienią, że Brazylijczyk to taki piłkarz, dzięki któremu klub z Monachium wejdzie na wyższy poziom i będzie miał szanse na triumf w Lidze Mistrzów.

Cristiano Ronaldo i jego pandemiczny reżim.

Reklama

Powiedzieć, że Cristiano Ronaldo podołał wyzwaniu, to nic nie powiedzieć. Tak przynajmniej wynika z krążących po włoskich mediach informacji o badaniach przeprowadzonych w turyńskim klubie, z których wynika, iż portugalski supergwiazdor znajduje się obecnie w lepszej kondycji atletycznej niż przed wybuchem pandemii. A może nawet w wieku 35 lat osiągnął życiową formę. Wrócił z kwarantanny, dał się prześwietlić i lekarze oraz trenerzy Juve osłupieli.

Klub oficjalnie rewelacji „Tuttosport” nie potwierdził, ale nikt ich nie kwestionuje. Opinię publiczną zajmuje bowiem entuzjazmowanie się doniesieniami – już zweryfikowanymi, zilustrowanymi zdjęciami – że Ronaldo przyjechał na trening cztery godziny przed resztą drużyny. I rzucił się do ćwiczeń, by utrzymywać każdy skrawek ciała w perfekcyjnym stanie. Kiedy więc do ośrodka przybyli pozostali piłkarze Juve, on odbył wraz z nimi trzeci trening danego dnia. Dwa miał już za sobą.

RZECZPOSPOLITA

Rok przed Euro kilku kadrowiczów może zmienić kluby.

Coraz głośniej mówi się o możliwym powrocie do Włoch Kamila Glika. Monaco szykuje rewolucję w składzie i odmłodzenie drużyny (kupiło m.in. bramkarza Legii Radosława Majeckiego), a kontrakt jednego z liderów kadry obowiązuje tylko do przyszłego roku i raczej nie zostanie przedłużony.

Do szukania nowego pracodawcy może być zmuszony drugi ze środkowych obrońców reprezentacji Jerzego Brzęczka Jan Bednarek. Pandemia koronawirusa nadwerężyła budżet jego Southampton. Kilku ważnych graczy, w tym Polak, może w związku z tym zostać wystawionych na sprzedaż.

Reklama

W Moskwie nie ukrywają, że nie będzie ich stać na utrzymywanie takich piłkarzy jak Grzegorz Krychowiak, uznany przez internautów za najlepszy transfer Lokomotiwu w ostatniej dekadzie, czy wypożyczony z Interu Mediolan pomocnik reprezentacji Portugalii Joao Mario. Odejść ma ośmiu zawodników.

SUPER EXPRESS

Denis Rocki, syn zmarłego Piotra Rockiego, oddaje hołd ojcu.

Cokolwiek zapowiadało takie nieszczęście?

– Wcześniej nic nie wskazywało na to, że to się może tak skończyć. Ale o kwestiach medycznych nie jestem w stanie mówić. To zbyt bolesne. Powiem coś, co zapadło mi w pamięć: dzieciństwo spędziłem w Grodzisku, bo tata grał w Groclinie. Niedawno dostaliśmy telefon stamtąd, że syn przyjaciółki naszej rodziny miał sen… Że tata staje na środku boiska Groclinu i żegna się z fanami. On miał ten sen w nocy z poniedziałku na wtorek, to była ta feralna noc, gdy tata odszedł… Ale syn przyjaciółki o tym nie wiedział, opowiedział o śnie mamie, a później, rano, przeczytał, co się stało…

Conrado, jeden z bohaterów derbów Trójmiasta, przepytany przez Piotra Koźmińskiego.

To prawda, że raz, gościnnie, byłeś powołany na zgrupowanie kadry Brazylii?

– Prawda, to było w 2017 r., na trening kadry zaprosił mnie selekcjoner Tito.

Jak to jest – trenować z takimi wirtuozami? Jak byłeś traktowany?

– Trener Tito traktował mnie super, był bardzo przyjazny. A co do klasy piłkarzy… To było świetne doświadczenie, trenować z takimi tuzami jak Gabriel Jesus, Neymar, Coutinho, Marcelo…

Myślisz, że kiedyś wrócisz do tego zespołu, już z powołaniem?

– To moje wielkie marzenie.

Ilu kibiców będą mogły wpuścić ekstraklasowe zespoły na swoje stadiony?

Największym wygranym rządowych decyzji może być… Zagłębie Lubin. 25 proc. pojemności obiektu w Lubinie to dokładnie 4021 miejsc, a średnia frekwencja na meczach „Miedziowych” w obecnym sezonie to 4117. To oznacza, że działacze z Lubina teoretycznie nie zmierzą się z problemem selekcji kibiców. Podobnie będzie na Lechii (10 703 – średnia frekwencja, 10 405 – 25 proc. pojemności).

Śląsk i Lech będą mogli wpuścić na swoje stadiony większą liczbę kibiców (odpowiednio: 11 276 i 10 709), ale jeśli fani będą chodzić na mecze tak chętnie, jak dotychczas (średnio: 14 561 i 14 941), działacze tych klubów będą musieli przemyśleć, których kibiców wpuszczać w pierwszej kolejności. Na drugim biegunie są: Pogoń, ŁKS i Raków. W Szczecinie i Łodzi z uwagi na budowę stadionów pojemności są tymczasowe ograniczane, a Raków mecze domowe rozgrywa na niewielkim stadionie w Bełchatowie (liczba krzesełek: 5264).

 

PRZEGLĄD SPORTOWY

Niemiecka federacja chce złagodzić przepisy w kwestii cieszynek po golach. A FIFA nie mówi „nie”.

– To jest przepis, który nas irytuje. I nikt tego nie ukrywa. Rozumiem, że FIFA musi bronić pewnych zasad, że deklaracje polityczne są kontrowersyjne, że ściągnięcie koszulki po golu może być źle odbierane. Ale nie możemy ludziom zakazywać bronić istotnych wartości. Dlatego zamierzamy wystąpić z projektem znacznie łagodzącym obecne normy – powiedział prezes niemieckiego związku piłki nożnej Fritz Keller.

Powód takiej zmiany w myśleniu jest oczywisty. Sytuacja w Stanach Zjednoczonych związana z uduszeniem George’a Floyda przez policjanta wywołała wielkie oburzenie. W minionej kolejce Bundesligi kilku piłkarzy jawnie okazało, co sądzi o sytuacji w USA. Jadon Sancho z Borussii Dortmund, po golu strzelonym z Paderbornem, zdjął meczową koszulkę, pod którą miał zwykłą z napisem „Sprawiedliwość za George’a Floyda”. Zgodnie z przepisami, reprezentant Anglii dostał żółtą kartkę, a od komisji dyscypliny niemieckiej federacji powinien otrzymać pismo z wezwaniem do złożenia wyjaśnień, a potem dostałby karę finansową. Tym razem piłkarz takiego wezwania nie dostanie.

W „Ligowym Weekendzie” na pierwszych stronach duży wywiad z dyrektorem sportowym Legii Radosławem Kucharskim. Odpowiada on na pytania odnośnie letniego okienka transferowego, które tuż tuż.

Jaki jest budżet na letnie transfery?

— Taki, jak pod koniec maja 2019 roku.

Czyli zerowy, bo wtedy nie było mowy o odejściu Szymańskiego.

— Temat jest trudny, ale przemiana zespołu trwa. Latem zeszłego roku zaczęliśmy układać puzzle od nowa, wielu zawodników odeszło, wielu przyszło. Zimą, w drugim etapie, dorzuciliśmy kolejne ogniwa. Teraz zaczyna się trzecia część rozdania. Już zrobiliśmy dwa kroki w kierunku Europy, ale praca nie jest skończona. Zespół wymaga trzech–czterech zawodników z jakością do pierwszej jedenastki. Nie chcę mówić na które pozycje, ale potrzebujemy solidnych wzmocnień.

Ilu piłkarzy odejdzie?

— Zarządzanie szatnią i stabilizacja w okresie letnim będzie kluczem do Europy. Chciałbym utrzymać trzon zespołu. Można spojrzeć w statystyki minut na boisku i będzie jasne, kto gra u trenera Vukovicia.

Co z Mateuszem Wieteską?

— Zapytania były i są, ale konkretów, czyli oferty na biurku brak. Mateusz to ważny  i ciągle młody zawodnik, który może odgrywać kluczową rolę w Legii. Ma kontrakt do 2023 roku, zagrał ponad 2000 minut, więc niekoniecznie chcemy go sprzedawać.

Czy latem trafi do Legii Bartosz Kapustka?

— Zapraszałem go na testy, kiedy w wieku 15 lat grał w Tarnovii, ale wybrał Cracovię. Próbowałem sprowadzić go kilka lat później, też się nie udało. Kto wie, może będzie trzecie podejście? Przed wyjazdem był bardzo obiecującym piłkarzem, dziś musi regularnie grać, by odbudować swoją pozycje i przede wszystkim czerpać dużo więcej przyjemności z pracy, którą wykonuje. W jego sytuacji jest wiele zależnych, choćby taka, że ma jeszcze roczny kontrakt z Leicester. Pozostaje nam czekać.

Marcin Cebula w świetnej formie w meczu z Wisłą Płock. Przekuje to w dobrą dyspozycję w dłuższym okresie?

Kariera Cebuli w ekstraklasie rozkręca się dokładnie tak, jak jego gra w ostatnim ligowym meczu. Powoli. Zresztą już trzy lata temu zauważył to Aleksandar Vuković. W przedostatniej kolejce sezonu 2016/17 kielczanie grali na własnym stadionie z Legią (0:1), a obaj panowie spotkali się na korytarzu kieleckiego stadionu. Znali się nieźle, bo w 2013 roku Vuko był sąsiadem Cebuli w szatni Korony. Wychowanek Pogoni Staszów już wtedy miał łatkę wielkiego talentu i pewnie dzisiejszy trener Legii Warszawa widząc go na co dzień w trakcie treningów myślał, że w 2017 roku Cebula będzie czołowym graczem ekstraklasy. – Jak tam, Marcin, wszystko OK? – zapytał Serb przechodzącego obok Cebulę. – A, jakoś leci powolutku – odpowiedział gracz Korony. – No, właśnie widzę, że baaaardzo powolutku – odparł Vuković, nawiązując do niespełnionych nadziei i uśmiechnął się znacząco.

Grać, a nie unikać. Nie kalkulować. To założenie Alana Czerwińskiego na czas, jaki pozostał mu w Zagłębiu Lubin.

— Wszyscy wiedzą, że za chwilę przejdę do Lecha, ale do sobotniego spotkania staram się nastawić tak, aby nie wywoływało u mnie żadnych dodatkowych emocji. Niech to będzie kolejny ważny ligowy mecz. Oczywiście, skoro Lech jest moim przyszłym klubem, zależy mi, żeby był jak najwyżej w tabeli, ale akurat w sobotę zrobię wszystko, by wygrało Zagłębie. To mój obecny pracodawca, więc byłoby nienormalne, gdybym myślał inaczej. Kiedy w ostatnim meczu z Pogonią (3:0) dostałem żółtą kartkę, pewnie wielu sprawdziło, czy przypadkiem nie wyklucza mnie ona z udziału w następnym spotkaniu. W najmniejszym stopniu nie kalkulowałem w ten sposób, bo jestem od tego, żeby grać, kiedy tylko się da, a nie unikać gry. Byłoby to nie w porządku wobec Zagłębia. Tutaj pracuję i dostaję wypłatę, dlatego z tym zespołem mam teraz do wykonania konkretne zadanie. Wygrana z Pogonią nie zmniejszyła naszej straty do górnej ósemki, cały czas są to cztery punkty. Musimy zakładać, że aby się do niej dostać, trzeba będzie wygrać wszystkie trzy czekające nas mecze, więc ten z Lechem też. Porażka w najbliższym spotkaniu może nam zamknąć drogę do pierwszej ósemki i o tym również pamiętamy. W Szczecinie pokazaliśmy moc, ale Lech też ma siłę.

Maciej Sypuła porozmawiał przed starciem Lecha z Zagłębiem z Lubomirem Šatką.

Po meczu z Legią mieliście pretensje do bramkarza?

— Mickey nie musiał nam się tłumaczyć, tak jak też nikt nie musiał mu mówić, że popełnił błąd, bo piłkarz sam najlepiej o tym wie. On ma bardzo dobry charakter, na pewno szybko wyrzuci to zdarzenie z głowy, żeby mu nie ciążyło i jestem przekonany, że taka sytuacja już się nie powtórzy.

Przegrana po takim kuriozalnym golu boli bardziej?

— Po porażce nigdy nie jest łatwo. Nie możemy jednak patrzeć w ten sposób, że skoro przegrywamy to wszystko jest źle, a przy zwycięstwie na odwrót – wszystko dobrze, nie ma błędów i nie ma nawet sensu analizować meczu, bo i po co? Po wygranych nie można sobie pozwolić na to, by odfrunąć gdzieś w przestworza, ale po porażkach nie możemy się też kompletnie załamywać, zwłaszcza, że z meczu z Legią też jakieś pozytywne aspekty można wyciągnąć, bo przecież stworzyliśmy kilka okazji pod ich bramką. O tym spotkaniu musimy już zapomnieć i myśleć o kolejnych, bo w nich są jeszcze punkty do wygrania.

Pogoń gra w sobotę z Jagiellonią, może to być spotkanie dwóch wielkich talentów. Jeden jest w naszej piłce od kilku lat, drugi dopiero zaznacza swoją obecność.

O Przemysławie Mystkowskim pisze Piotr Wołosik:

„Złoty chłopiec” – pisano przed sześcioma laty, bo wkrótce po debiucie nastolatek potrafił w ligowym starciu popisać się dubletem asyst. Przemek ustawiał nawigację na sporą karierę, a piłkarscy menedżerowie – na Białystok. Jednak osobiście nie docierali do utalentowanego małolata. Młody Mystkowski odsyłał do najbardziej zaufanych osób: ojca oraz trenera Tomara. W kwestii zaufania do dziś nic się nie zmieniło, choć o meandrach futbolowego życia znacznie częściej, niemal codziennie, rozmawia ze swoim pierwszym szkoleniowcem, który dziś jest dla niego po prostu starszym przyjacielem. Wiara trenera Tomara w dawnego podopiecznego była, jest i będzie niezłomna. Ani trochę nie nadszarpnęło jej wejście kariery młodego pomocnika w ostry zakręt.

Była nim separacja z ekstra- klasową Jagiellonią i wypożyczenie w 2017 roku do pierwszoligowej Miedzi. Początek w Legnicy był całkiem obiecujący, później przyplątały się kłopoty zdrowotne, granie w kratkę, a zakończyło się wypożyczeniem do również pierwszoligowego Podbeskidzia Bielsko-Biała. Tam grał jeszcze rzadziej, często ledwie po kilka-kilkanaście minut. Obie strony nie ukrywały, że rozstanie jest im na rękę. Końcowym etapem małego „Tour de Pologne” był rzecz jasna Białystok.

O Hubercie Turskim – Mateusz Janiak:

– Bardzo mocna osobowość. To dobrze, takiej mentalności potrzeba w sporcie. Nie można być miękkim, jeśli chce się osiągnąć sukces. I my, jako trenerzy, nie powinniśmy się obrażać na takich chłopców, tylko odpowiednio ich ukierunkowywać, pomagać w ukształtowaniu. W naszej akademii mamy tego świadomość – dodaje Dąbrowski.

Turski umiał walczyć o swoje także wśród kolegów. Zespoły Pogoni roczników 2002 i 2003 pojechały na sparingi do Grodziska Wielkopolskiego. Najpierw wystąpili młodsi, po czym zebrali się w autokarze i czekali na drugą drużynę. Dąbrowski wszedł do busa po meczu starszych. Z miejsca wiedział, że coś nie grało, bo było cicho. Za cicho. Szybko dostrzegł, że dwóch chłopców było ewidentnie bardziej zarumienionych od reszty. – Okazało się, że jeden uznał, iż drugi zajął jego siedzenie i żaden nie chciał odpuścić. Próbowali się przepchnąć, chwycili za ciuchy. Do bójki nie doszło, lekka szarpanina. Oczywiście Hubert był zamieszany. Porozmawialiśmy o tym, później taka sytuacja się nie powtórzyła, ale to dobrze pokazuje jego charakter. Nie lubi robić kroku w tył – mówi Dąbrowski.

Przemysław Oziębała miał być w Rakowie już tylko skautem, a jednak znów gra.

Już na początku minionego miesiąca trener Marek Papszun podjął decyzję o zaproszeniu na treningi pierwszego zespołu czterech zawodników rezerw. Na zajęciach pojawili się: Oskar Krzyżak, Artur Lenartowski, Mateusz Kaczmarek i… Oziębała.

– Wiemy, że nie możemy grać sparingów, dlatego obecność chłopaków z drugiej drużyny jest nam teraz potrzebna. Chodzi m.in. o to, żebyśmy mogli rozgrywać treningowe gierki po jedenastu, czy mieli wystarczającą liczbę piłkarzy do wszystkich ćwiczeń. Tak mówił wówczas szkoleniowiec. Wtedy jeszcze nie spodziewał się, że jeden z „rezerwistów” wystąpi w pierwszej kolejce po wznowieniu sezonu. Właśnie Oziębała, który miał być skautem, pojawił się na boisku w ostatnim spotkaniu ze Śląskiem Wrocław (1:1). Co prawda wszedł na murawę dopiero w 87. minucie, ale sam fakt, że na ławce zostali gracze pierwszej drużyny (Piotr Malinowski, Marko Poletanović, Kamil Kościelny, Daniel Mikołajewski czy Ben Lederman) wzbudził spore zaskoczenie. W końcu, w meczu ekstraklasy wystąpił człowiek, który miał wyszukiwać do niej zawodników.

SPORT

Piotr Parzyszek walczy o status najlepszego polskiego strzelca w ekstraklasie. Musi dogonić Jarosława Niezgodę.

Powinniśmy rozmawiać po pana hat-tricku…

— Powinniśmy, bo niewiele zabrakło. Początkowo myślałem, że to mój błąd, ale oglądałem powtórki i tam widać wyraźnie, że Hebert dotknął wcześniej piłkę, a ja już miałem ułożoną stopę i poszło inaczej. Gdyby nie to, pewnie byłby trzeci gol. Dwie bramki jednak cieszą, bo to bardzo dobry powrót po tak długiej przerwie.

W social mediach już piszą, że broni pan honoru polskich napastników. Duma?

– Tak, czytałem… Jestem najbliżej Jarosława Niezgody, który już nie gra w naszej lidze. Mam 9 goli, a mówiłem wcześniej, że chciałbym zaliczyć dwucyfrową liczbę bramek, zaś teraz moim celem będzie prześcignięcie Niezgody. Jeśli będzie forma i koncentracja, to jest to możliwe, ale priorytetem jest drużyna i jej wyniki.

Marcin Brosz ma za sobą cztery lata w Górniku.

— Które z momentów pracy w tym czasie najlepiej zapamiętałem? Wiele było takich sytuacji. Choćby ten szalony finisz w pierwszej lidze, kiedy musieliśmy gonić rywali, do końca wierząc, że uda się awansować. Potem kolejny sezon już w ekstraklasie, a szczególnie mecze przed własną publicznością, gdzie do samego końca walczyliśmy o to, żeby awansować do eliminacji Ligi Europy. Cały czas przewija się więc obraz kolejek ludzi stojących przed kasami, chętnych kupić bilet na mecz Górnika. Rodzinna atmosfera, która panuje na naszym stadionie, w każdym z nas zostawia pozytywny ślad. Każdy mecz to święto, więc jest wiele momentów, do których chce się wracać. Dla mnie ważny jest jednak rozwój piłkarzy. Wielu zawodników przewinęło się u nas przez ten okres, że wymienię chociażby Kopacza, Kurzawę, Kądziora czy Żurkowskiego. Ta lista jest długa, a nie chciałbym nikogo pominąć. Wszystkich nas cieszy, że piłkarze ci pokazali, iż warto przychodzić do Zabrza. Bo można się tutaj rozwinąć, a nawet trafić do reprezentacji. To są ważne rzeczy, które zostają w głowie – mówił podczas wczorajszej wideokonferencji on-line szkoleniowiec Górnika.

Jakub Bieroński, 17-letni pomocnik Podbeskidzia, świetnie wykorzystał daną mu przez Krzysztofa Brede szansę w meczu z Olimpią Grudziądz.

Po meczu w Grudziądzu najwięcej mówi się o debiutanckim golu na poziomie seniorskim Jakuba Bierońskiego. Zaskoczeniem było to, że piłkarz – który w kwietniu skończył dopiero 17 lat – wyszedł na mecz w wyjściowym ustawieniu. Do tej pory, po poważnym urazie Konrada Sierackiego, pierwszym w hierarchii młodzieżowców był Mateusz Sopoćko. Zawodnik ten do Grudziądza jednak nie pojechał, bo na jednym z ostatnich treningów doznał urazu. Bieroński, który w tym sezonie zaliczył tylko jeden występ od pierwszej minuty, kolejny raz pojawił się w wyjściowym składzie. I wykorzystał szansę. – Bramka Kuby na pewno bardzo cieszy – przyznał trener Brede. – To 17-latek, który w polu karnym zachował się jak rutyniarz. To jego debiutancki gol. Tak jak we wszystkich piłkarzy bardzo wierzę w Kubę. To chłopak, który do wszystkiego podchodzi z pokorą. Bardzo ciężko pracuje – ocenił swojego podopiecznego szkoleniowiec Podbeskidzia. Wiele wskazuje, że w sobotę Bieroński ponownie pojawi się w podstawowym składzie.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

4 komentarze

Loading...