– Każdy dzień to jest dla nas szansa czegoś nowego i ciekawszego. Sport jest piękny. Rywalizacja jest piękna. Wstając rano ma się kolejne rzeczy do zrealizowania i pasja jest taka sama, jaka była na początku, a może i nawet większa. I to jest fajne. Ostatni czas pokazał nam, że musimy doceniać i szanować nasze dokonania. Walczymy o coś więcej, rozwijamy się, staramy, ale musimy respektować to, co już osiągnęliśmy. Pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Życie pokazuje, że może być zupełnie inaczej niż nam się wydaje. Wszystko może złamać się, zmienić, skończyć w jednej chwili. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niczego nie możemy być pewni. Cieszę się, że mogę teraz rozmawiać o piłce, a nie o czymś zupełnie innym – mówi w dłuższej rozmowie z nami trener Górnika Zabrze, Marcin Brosz. Zapraszamy.
***
Niedługo będzie pan najdłużej nieprzerwanie pracującym trenerem Górnika Zabrze w całej jego długoletniej historii. Właściwie stanie się to jeszcze w tym sezonie. Konkretnie 1 lipca.
Nie wiedziałem. Przyjemna wiadomość.
Można się dowartościować.
Trener Hubert Kostka też miał bardzo długi staż na ławce trenerskiej Górnika, ale już wcześniej słyszałem od paru osób, że zbliżam się do tego rekordu z długością nieprzerwanej pracy.
Hubert Kostka prowadził Górnika dwa razy, więc nie zalicza się do kategorii pracy nieprzerwanej. Mowa tutaj o pobiciu kadencji Gerarda Wodarza. To zamierzchłe czasy, początek lat 50.
Nie przykładam do tego wielkiej wagi, ale cieszy mnie to. Zresztą trudno, żeby było inaczej.
Nie jest pan klasycznym trenerem na walizkach. W Górniku ma pan stabilną pozycję.
Czuję się zaszczycony, że mogę tu pracować. Stabilizacja nie dotyczy tylko mnie. Gdziekolwiek się popatrzy, to w Zabrzu pracują ludzie, którzy są w klubie od wielu lat. Ciągłość tradycji i koncepcji jest bardzo istotna. Inna sprawa, że nie czuję się bezpieczny, nie osiadam na laurach. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz i to żaden banał. Dewiza się nie zmienia. Praca trenera jest bardzo dynamiczna. Nie można być niczego pewnym, bo raz scenariusz jest taki, a raz taki. Najlepiej pokazała to przerwa spowodowana pandemią koronawirusa. Nie muszę tego nawet tłumaczyć. Przestaliśmy grać, nie znaliśmy nawet najbliższej przyszłości, kluby się zmieniały, dwa ekstraklasowe zmieniły trenerów, świat futbolu się zmieniał. I to bardzo szybko, tak po prostu, na naszych oczach.
Kiedy zadzwoniłem do pana na początku pandemii, tuż po przerwaniu ligi, upomniał mnie pan, że to nie jest dobry czas na jakiekolwiek rozmowy. Że teraz trzeba skupić się na innych rzeczach.
Życie przyniosło nam scenariusz, którego wcześniej kompletnie nie braliśmy pod uwagę. To, co w ostatnim czasie spotyka cały nasz kraj i cały nasz świat, a teraz w szczególności region, w którym pracuję, to najczarniejsza możliwa historia. Nieprawdopodobna. Nikt nie mógł tego przewidzieć. To był czas, kiedy skupiliśmy się na pomocy ludziom, którzy najbardziej tej pomocy potrzebowali. Nie myślę tutaj tylko o działaniach indywidualnych, ale przede wszystkim o tym, co robił klub. Staraliśmy się wspierać potrzebujących. To było najważniejsze. A sport, piłka, rywalizacja zeszły na drugi plan, choć na co dzień są dla nas bardzo istotne.
Wtedy jednak wszyscy zrozumieliśmy, że są rzeczy istotniejsze. Ba, nic się nie zmieniło, one dalej są istotniejsze. Wiadomo, ekstraklasa ruszyła, skupiamy się na swojej pracy, ale w miarę możliwości staramy się dalej pomagać. Pamiętajmy, że to jest choroba. Ciężka choroba, której nie można lekceważyć. I ona nie wybiera. Trzeba wspierać wszystkich wokół. Mogę powiedzieć tylko jeszcze jedno: wierzę, że z tej pandemii, z tej choroby, z tego wirusa wyjdziemy jeszcze mocniejsi, jeszcze silniejsi, jeszcze mądrzejsi. To nam przyświeca.
Czegoś nauczył się pan o samym sobie?
Nie byliśmy skoncentrowani na samych sobie. Skupialiśmy się na rodzinie, na bliskich, na osobach starszych i na ludziach, którzy potrzebowali takiej pomocy, a ich nie brakowało i dalej nie brakuje. Musimy się dostosowywać, przestrzegać procedur i wierzyć, że będzie dobrze.
Przeszliście już okres przygotowawczy przed wznowieniem rozgrywek. Liga wróciła, więc jakieś wnioski o tym, jak ta przerwa wpłynęła na formę piłkarzy, można już wyciągać.
Do końca sezonu mamy jeden kluczowy cel: spełniać wszystkie procedury i dotrwać zdrowi do ostatniego meczu. Chcemy zrobić wszystko, żeby rywalizacja wewnątrz zespołu utrzymywała się na takim poziomie, na jakim jest teraz, bo jeśli tak będzie, to jestem spokojny o wszystko wokół. Znaleźliśmy się w bardzo specyficznym okresie. Małe rzeczy mogą wpływać na naszą rzeczywistość. Natomiast choć, i podkreślam to cały czas, cieszy mnie poruszanie się po boisku, to czekamy na płynność gry. Na razie brakuje jej po powrocie na boiska, a była, kiedy rozgrywki zostały przerwane. Jak porównuję mecze z Cracovią i z ŁKS-em, to ewidentnie w tym pierwszym większa była liczba otwierających podań i liczba składnych akcji. Ale to naturalny skutek dłuższej przerwy. Mieliśmy to wkalkulowane i wliczone. Teraz tylko ustrzec się kontuzji.
Ma pan też teraz czas, żeby weryfikować zawodników, którzy są w Zabrzu od niedawna. Porozmawiajmy o nich.
Proszę pytać.
Jest pan zadowolony z tego, co pokazuje dotychczas Roman Prochazka? Mam wrażenie, że można było oczekiwać od niego więcej. Liczyłem na środkowego pomocnika pełną gębą, a widzę skupionego na defensywie średniaka.
Roman Prochazka jest bardzo ważnym zawodnikiem w naszym pomyśle na grę. Nie jest to chłopak, który najbardziej błyszczy i którego najlepiej widać na boisku. I tego też się spodziewaliśmy, kiedy ściągaliśmy go do drużyny. On nie ma dryblować, strzelać z trzydziestu czy czterdziestu metrów, czarować na murawie, być na pierwszym planie. Nie, nie, nie. Ten chłopak bardzo ciężko pracuje dla zespołu. Ma największą liczbę przechwytów. Bardzo chce nam pomagać, bardzo stara się na treningach. Jest istotny w naszej koncepcji. Chcieliśmy, żeby Roman był jednym z tych zawodników w środku pola, który buduje naszą grę. Przypomnę tylko, że on jest z nami krótko, a już swoje zrobił. Ma świetny wpływ na młodych zawodników. Podobnie zresztą, jak chociażby Igor Angulo. Wpisuje się w nasze pomysły. Naprawdę.
Jak na niedługi staż w zespole, to już daje nam dużo, choć podkreślę, że wcześniej nie przeszedł w Pilznie takiego okresu przygotowawczego, jaki myśmy mieli w Zabrzu i to było widać. Stąd też zmiany, nie zawsze grał. Ale też nie będę ukrywał – od takich zawodników, jak Roman Prochazka, czyli ludzi z doświadczeniem w europejskich pucharach, trzeba wymagać jeszcze więcej. Czekamy. Myślę, że to przyjdzie – bramki, asysty, jeszcze większy wpływ na zespół niż do tej pory.
Wiosną coraz częściej gra też Alasana Manneh. Wcześniej nie był przystosowany do warunków polskiej ligi?
To jest chłopak z rocznika 1998. Przyszedł i musiał się zaaklimatyzować. Co innego doświadczony Roman Prochazka, a co innego młody Alasana Manneh. Na pewno potrzebował czasu, żeby przystosować się do zespołu i nowej kultury. Oczywiście, wcześniej był już w Bułgarii, czyli w miejscu zdecydowanie bliższym kulturowo do Polski. Grał w Europie, zna ten klimat, wie, jak to wygląda. Kiedy do nas przychodził, to wszyscy dużo od niego wymagali. Ściągaliśmy go z myślą, żeby grał jeszcze wyżej – na pozycji numer osiem, na pozycji numer dziesięć. Natomiast, wraz z przyjściem Prochazki, Manneh pokazał, że bardzo dobrze czuje się trochę niżej, dobrze operuje piłką, radzi sobie w tłoku, potrafi z niekomfortowej sytuacji wyjść niekonwencjonalnym podaniem. Ponadto dysponuje dobrym strzałem z dystansu. Dlatego też cofnęliśmy go trochę niżej. Zaczął grać systematycznie. I właśnie to słowo jest w jego przypadku kluczowe. Im więcej dostaje szans, tym lepiej dla niego.
Alasana rywalizował z Filipem Bainoviciem, “Ścisłym”, Kopaczem, wygrał tę konkurencję na treningach, dostał szansę, wskoczył do składu. To też jest nasz atut, że mamy takie możliwości w drugiej linii i taką rywalizację między kilkoma równorzędnymi zawodnikami, z których każdy może zagrać i wnieść coś dobrego do naszej gry. Możemy rotować.
A jak sytuacja wygląda w przypadku Giorgosa Giakoumakisa i Erika Jirki? Wypożyczenia kończą im się po sezonie. Pierwszy w statystykach ma bramkę, ale grał za rzadko, żeby cokolwiek o nim powiedzieć, drugi słabe mecze przeplata niezłymi.
Kończące się wypożyczenia? Jako trener na razie koncentruję się na najbliższym czasie. Natomiast jako klub rozmawiamy, żeby ci zawodnicy zostali u nas na dłużej, ale to nie moja kwestia, nie moja działka. Mogę ich ocenić sportowo. Grali w pierwszym składzie, a to oznacza, że wpisują się w nasz pomysł i w nasz plan gry. Nie umowy, a realizacja koncepcji i forma na kolejnych treningach będą powodowały, że dalej będę dostawać szanse.
Był pan zadowolony po tych ich występach do tej pory?
Najważniejsze, że przywieźliśmy z Łodzi, czyli bardzo trudnego terenu, trzy punkty.
Z terenu czerwonej latarni ligi.
Liczba punktów nie gra takiej roli. Może ŁKS nie zgromadził ich tyle, ile powinien, ale to nie jest słaby zespół. Absolutnie. Patrząc na mecz – mogło być różnie, nie było nam łatwo. Szanujemy każde zwycięstwo.
To inaczej: jest pan zadowolony ze swojego środka pola? Macie spory problem z kreowaniem sytuacji. Pomocnicy Górnika asyst mają jak na lekarstwo. Tym bardziej, że odszedł Sekulić, wypadł Wolsztyński i nie ma kto asystować!
Łukasz Wolsztyński był liderem pod tym kątem, tutaj nie ma czego ukrywać. Teraz wypadł z powodu cięższej kontuzji i wcale nie będzie łatwo go zastąpić. W ogóle znajdywanie następców to sztuka. Tak było z Żurkowskim, tak było z Kurzawą, tak było z Kądziorem. To nie jest tak, że ci chłopcy grają, odchodzą, a my od razu mamy przygotowane dla nich zastępstwo. Nikt nie wskoczy w ich buty z miejsca i nie będzie od razu dawał takiej samej jakości, z taką samą liczbą bramek i asyst. Na to trzeba pracować. Zwiększyliśmy rywalizację, stąd też ruchy transferowe, mocniejsze stawianie na tych, których mamy i idziemy w dobrą stronę. Robimy wszystko, żeby być groźniejszymi – żeby tych asyst, strzałów, dośrodkowań było zdecydowanie więcej. Nasi napastnicy z tego żyją. Im częściej znajdujemy się w polu karnym rywala, im mamy więcej odbiorów na połowie rywala, tym bardziej rosną nasze szanse na strzelanie bramek.
Stavros Vasilantonopoulos da radę na dłuższą metę wskoczyć w buty Borisa Sekulicia?
Boris Sekulić był bardzo ważną częścią zespołu. Sportowo nie było i nie jest łatwo go zastąpić. Na dwa mecze w jego miejsce wskoczył Darek Pawłowski i zagrał bardzo przyzwoicie, ale sami czuliśmy, że musimy zwiększyć rywalizację. Dlatego przyszedł “Vasil”. I trzeba powiedzieć, że na razie spełnia oczekiwania. Bardzo dobrze wszedł w spotkanie z Cracovią – mocny w defensywie, dodatkowo bramka. Z ŁKS-em też był solidny. To taki typ bocznego obrońcy, który gwarantuje spokój z tyłu i element ekstra z przodu. Świetnie, że tak szybko się zaaklimatyzował i że daje nam tyle jakości.
Zostały wam trzy mecze do końca rundy zasadniczej. Macie niewielką stratę do pierwszej ósemki.
Niepotrzebne są nam teraz żadne kalkulacje. Trzy mecze, dziewięć punktów do zdobycia, trzeba się skupiać tydzień w tydzień, kolejka po kolejce. Mamy całą grupę piłkarzy i każdy z nich musi być gotowy, bo w każdej chwili może dostać szansę. Nie wybiegamy w przyszłość zbyt daleko.
W jaki sposób dba pan o prewencję przeciw kontuzjom? Przy ten intensywności meczów, po takiej przerwie, istnieje zwiększone niebezpieczeństwo urazów.
Cieszy mnie to, że przeszliśmy przez pierwszy mecz podstawowym składem i dalej możemy żonglować zawodnikami, bo wszyscy, którzy przystąpili do inauguracji ligi po jej odmrożeniu, dalej są zdrowi. To zasługa całego pionu medycznego. Widać, że ten okres, kiedy wszyscy pracowaliśmy w domach, nie został zlekceważony. Przepracowaliśmy ten czas mądrze i racjonalnie. Teraz możemy z tego korzystać. Z drugiej strony patrzymy na Bundesligę, która pod wieloma względami jest wzorem i widzimy, że utrzymanie zawodników w zdrowiu nie jest łatwe. Najlepsze kluby, który zwracają olbrzymią uwagę na prewencję przeciw urazom, borykają się z kontuzjami. Robimy wszystko, żeby piłkarze czuli, że mają komfort pracy. To trudne wyzwanie.
Denerwuje pana, że Górnik Zabrze pod pana wodzą w ostatnim czasie raczej broni się przed spadkiem niż mierzy w coś więcej? Był taki moment, że można było odnieść wrażenie, że jakaś zmiana jest potrzebna. I panu, i Górnikowi.
Robimy wszystko, żeby wrócić do gry o wyższe cele i pokazywać Górnika spektakularnego. Takiego, który gra ofensywnie, do przodu, strzela dużo goli i jest w górnej części tabeli. Z tego się nie wypisujemy. Wszyscy tego tutaj oczekują. Mówimy o zespole, który jest czternastokrotnym mistrzem Polski. Oczekiwania są i to jest rzecz całkowicie normalna. Zrobimy wszystko, żeby tak było, ale boisko jest boiskiem. Każdy z nas chciałby, żeby wyniki były lepsze, ale do tego wszystkiego potrzebna jest praca.
Czuje pan na sobie sportową presję, żeby tak było?
W futbolu normalną rzeczą są wzrastające oczekiwania. Nigdy nie będzie tak, ze ktoś będzie wymagał od ciebie mniej. I nieważne jest, czy pracujesz w klubie pierwszy dzień, czy tysięczny. Zawsze każdy chce wygrywać, zawsze każdy chce grać ładnie, a każdemu trenerowi zależy na postępie. Jeśli to rozumiemy jako presję, to tak, czuję presję.
Nie jest tak, że im więcej lat jest pan w zawodzie, tym mniej sytuacji pana dziwi?
Coś konkretnego ma pan na myśli?
Nieszczególnie, proszę się rozwinąć.
Każdy dzień to jest dla nas szansa czegoś nowego i ciekawszego. Sport jest piękny. Rywalizacja jest piękna. Wstając rano ma się kolejne rzeczy do zrealizowania i pasja jest taka sama, jaka była na początku, a może i nawet większa. I to jest fajne. Przy tym wróćmy do tego, o czym już rozmawialiśmy: ostatni czas pokazał nam, że musimy doceniać i szanować nasze dokonania. Walczymy o coś więcej, rozwijamy się, staramy, ale musimy respektować to, co już osiągnęliśmy. Pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Życie pokazuje, że może być zupełnie inaczej niż nam się wydaje. Wszystko może złamać się, zmienić, skończyć w jednej chwili. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niczego nie możemy być pewni. Cieszę się, że mogę z panem teraz rozmawiać o piłce, a nie o czymś zupełnie innym.
ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK
Fot. Fotopyk/Michał Chwieduk/400mm.pl