Futbol. Co jest jego podstawą? Fundamentem? Zasadą, bez której piłka nożna nie byłaby już piłką nożną?
Oczywiście liczba dostępnych zmian. Przejdziemy z trzech na pięć i pozamiatane. Można się przerzucić na krykiet.
Wszyscy podskórnie czujemy, że pięć dostępnych zmian to większy gwałt na piłce nożnej niż jakby wprowadzić możliwość gry ręką na całym boisku. Gorzej niż jakby grać kwadratową piłką. Gorzej niż jakby FIFA przegłosowała, że każda drużyna ma obowiązek na bramce wystawiać psa rasy seter irlandzki, a zamiast VAR-u kontrowersje sędziowskie rozstrzygał będzie wyścig kierowników drużyn z jajkiem na łyżeczce.
Liga się jeszcze nie zaczęła, a czterech piłkarzy zerwało więzadła krzyżowe. Doznali nie stłuczenia opuszka na małym palcu, tylko czegoś, co może się położyć cieniem na całej karierze. Stać się przyczynkiem pod wywiad za dwadzieścia lat o tytule:
“ŻARŁO I ZDECHŁO”.
Trenerzy od przygotowania fizycznego alarmowali, że największym ryzykiem obecnie jest wysyp kontuzji. Przyczyną sam powrót do wyczynowej gry i wzmożonego wysiłku po okresie kwarantanny, a jeszcze dochodzi intensywny terminarz. Dotyczy to tak samo tych piłkarzy, którzy robili co tylko mogli, by podczas kwarantanny zachować formę, nawet sałatkę z jarmużem spożywając na bieżni. Rafał Buryta z Pogoni Szczecin mówił, że nie ma szans odwzorować wszechstronnego wysiłku meczowego w treningu indywidualnym.
Trenerzy, jak Aco Vuković, Dariusz Żuraw, Artur Skowronek, nie mieli z pięcioma zmianami problemu. Oddajmy, że byli i nieprzekonani, ale znajdowali się w mniejszości.
Piłkarze byli za, bo grają swoim zdrowiem.
Pięć zmian sprawdzane jest w Bundeslidze i rozgrywki nie rozsypały się w proch. Pięć zmian oficjalnie przyklepało IFAB i FIFA, podkreślając szczególne okoliczności.
Zbigniew Boniek natomiast jest przeciwny i pięciu zmian w Ekstraklasie nie będzie. Chciałbym postawić pytanie:
Czego tu bronimy?
Co zyskamy tego nie wprowadzając?
I dla kogo?
Skoro sami zainteresowani, wliczając w to również kibiców, w większości nie widzą problemu?
Czy naprawdę kwestia pięciu zmian – i to tylko czasowa, wywołana przez zewnętrzne przyczyny, przez które tąpnęły całe branże, a które to przyczyny już zmusiły futbol do większych niż pięć zmian ustępstw – jest takim bastionem, takim szańcem, którego nie wolno odpuścić, bo wszystko się się rozpadnie? Gdzie jest ona podyktowana zdrowiem zawodników?
Czy jeśli są wątpliwości, do tego jak to ma wyglądać – zmiany w wyznaczonym czasie, nie kiedy się chce – to czy nie można przetestować rozwiązań?
Czy rachunek, w którym prezesowi Bońkowi wyszło, że piłka nożna straci na pięciu zmianach tak wiele, jest poparty jakąś szczegółową analizą merytoryczną?
Chociaż szeregiem opinii ze strony znawców tematu, różnej maści fizjologów, fizjoterapeutów, ekspertów od wydolności w piłce?
Czy tylko tym, że w 1982 tak się grało na mundialu, choć słońce świeciło, a jednak było dobrze?
Choć jest oczywiste, że na mundial jednak był czas się przygotować, a wchodziło się w niego w normalnym trybie, a nie po siedzeniu w domu?
Choć jest oczywiste, że tak jak tamta piłka była piękna – Brazylia z tamtych lat najpiękniejsza – i arcywymagająca, tak fizycznie nie aż tak wymagająca jak obecna?
Gdzie nawet mecz polskiej ligi, pod względem liczby sprintów, jest szybszy niż dawne mecze mistrzowskie? A w Premier League bez postury dwóch trzecich Sławka Toczka nie masz czego szukać?
Wspomniany przez Zbigniewa Bońka rozwój kwestii treningowych (“Wychodziliśmy na boisko co trzy dni, w pełnym słońcu i mieliśmy wtedy możliwość przeprowadzenia tylko dwóch zmian. Mówimy o tym, co było 40 lat temu, bez wszystkich współczesnych postępów zakresie treningu”) – nastąpił. Ale był on ODPOWIEDZIĄ na potrzeby, odpowiedzią na wzrost tempa gry. To nie tak, że przez czterdzieści lat zrobiono postępy w podejściu treningowym, fizycznym, a wciąż gramy tym samym tempem – gdyby tak było, istotnie, argument Bońka byłby zasadny. Tak traci wagę.
Wiem dobrze, że 29.5.1985 Zbigniew Boniek zagrał w finale Puchary Mistrzów, a 30.5.1985 zagrał przeciwko Albanii w reprezentacji Polski i jeszcze strzelił zwycięską bramkę. Możemy mówić, że to była determinacja. Ambicja. Pokaz wytrzymałości. Oddania barwom. Nie odbieram.
Ale też nie da się nie zauważyć, że ktoś, po prostu, spieprzył terminarz.
Był on karygodny. Ktoś tam powinien dojść do wniosku, że skoro Boniek musi grać dwa mecze w dwa dni, to nie jest to dowód, że można grać dwa mecze w dwa dni. To dowód, że coś trzeba zmienić.
Adam Musiał zimą sezonu 93/94 zabrał na obóz górski Stali Stalowa Wola maratończyka. Maratończyk tak poprowadził piłkarzy, że Romek Miszczak spadł w rozpadlinę. Musiał go zabrać helikopter. Bogdan Pikuta, który spadł jako drugi, zatrzymał się na krzaku. Po wypadkach obaj grali dalej w piłkę.
To nie jest dowód, że w 93/94 piłkarze to byli, a dzisiaj nie są. To dowód, że coś w zimowych przygotowaniach Stali Stalowa Wola zostało spieprzone.
Kiedyś wszystkim dawano takie same obciążenia, czy to siedemnastolatkowi, który wczoraj grał jeszcze w juniorach, czy Zbigniewowi Wyciszkiewiczowi, który przebiegłby Orlą Perć w śniegu kopnym z niedźwiedziem na plecach. Trenowano na zasadzie czysto fizycznego przesiewu. Co prawda to sprawiało, że wiele talentów, które jednak wytrzymały, jak choćby Mirosław Szymkowiak, musiały skończyć karierę dużo wcześniej, bo byli zajechani w wieku trzydziestu lat. Piotr Matys, który do seniorów wchodził jako piętnastolatek, pracując na tych samych obciążeniach co dorośli, a grając sto meczów rocznie – juniorzy, kadry wojewódzkie, szkolne, reprezentacje Polski, rezerwy Jagi, pierwsza drużyna – kończył karierę w wieku dwudziestu siedmiu lat, gdy groziło mu, że nie będzie chodził.
Coś zostało spieprzone, a nie Matys czy Szymkowiak byli tacy hardzi, a dziś trenerzy cackają się z młodymi.
Emmanuel Olisadebe nigdy by w Polonii nie odpalił, gdyby Engel z Wdowczykiem nie zrobili mi szczegółowych badań, które wskazały, że struktura jego mięśni predestynuje go do kapitalnych sprintów, ale co zostanie zabite jeśli będzie trenował jak wytrzymałościowiec, czyli: trenował jak reszta drużyny. Można się tylko zastanawiać ile talentów zarżnięto, i czy to czasem nie był powód, że w pewnym momencie polska piłka słynęła z hardych fizoli, ale nie miał kto kreatywnie kopnąć piłkę.
Prezes Boniek powiedział “Sportowi”:
– Pięć zmian w meczu? Nie wprowadzimy tego w polskiej lidze. To nie jest futbol. To decyzja bez żadnych podstaw, populistyczna. Podjęli ją ci, którzy nie wiedzą, jak wygląda spotkanie piłki nożnej. Została ona przyjęta jedynie po to, aby zadowolić zewnętrzne naciski.
Zewnętrzne naciski – sam o tym pisałem – faktycznie były uwzględniane przy powrocie piłki. Absurdy oczywiste, jeszcze z pierwszych obostrzeń: piłkarze nie mogą się witać czy nie mogą świętować razem bramki, choć futbol to sport kontaktowy i cały czas dochodzi do zwarć. Ruch czysto pozorny, komiczny.
Ale przy pięciu zmianach jakoś ludzie futbolu dostrzegają korzyści. Chcieliby takiego narzędzia.
Prezes Boniek mówi, że pięć zmian to populizm. Dla mnie populizm to mówienie, że dziś piłkarze za mało pracują, za mało dbają o fizyczność. Są takie pojedyncze przypadki, ale generalnie futbol dziś jest zbyt fizyczny, by ktoś, kto się opieprza, dał sobie radę. Piłka nożna go wypluje. Zweryfikuje.
Prawda jest taka, że zdecydowana większość zawodników dba o siebie i zasuwa. Jak nigdy wcześniej. O lata świetlne bardziej niż w czasach, gdy normą była fajurka w przerwie meczu.
Nawet pod kątem mentalnym zauważyliśmy zmianę. Dzisiaj rozmowy z młodymi piłkarzami kręcą się wokół trenerów motywacyjnych, biografii Michaela Jordana – żartuję, ale miałem taką serię, że w kilku kolejnych wywiadach pojawiało się “Życie” MJ-a – diet i innych podobnych. Co tu kryć: często nuda. Ale budująca. Znam zawodnika grającego na trzecim poziomie rozgrywkowym, który w swoje wyżywienie, tak by optymalizowało jego możliwości, wydaje co miesiąc kwotę liczoną w tysiącach złotych.
Na ten moment mnie to, co robi Boniek, przypomina bronienie się futbolu przed powtórkami telewizyjnymi. VAR można było wprowadzić dekady temu. Nawet bez tysiąca kamer na stadionie, wciąż powtórka mogłaby wyjaśnić to i owo. I niewiele retoryk w historii piłki było tak bzdurnych, jak ta, że “błędy sędziowskie są elementem piłki”, względnie nawet: “dodają uroku”. Nie, nigdy tak nie było. Opór przeciw wprowadzeniu powtórek był bezzasadny. Nie miał żadnej przekonującej argumentacji. Całe pieprzenie, że mecze będą trwać po osiem godzin, padło przy pierwszym wykorzystaniu VAR.
I nie potrafię sobie wyobrazić jak pięć zmian miałoby mi przeszkodzić w odbiorze meczu.
Mogę sobie bez trudu wyobrazić futbol z zachowaniem więcej niż trzech zmian na stałe. Nie zabiłoby to piłki nożnej. Terminarze puchną. Są wykręcone do granic możliwości, szczególnie w piłce na najwyższym poziomie. Może to miałoby sens głębszy? Większy niż kadry po trzydziestu zawodników, gdzie gra finalnie szesnastu? Może mecze byłyby ciekawsze, zasilane wypoczętymi graczami? Może dawałyby ciut większe pole manewru trenerom? Może dawały ogrywać łatwiej młodych? Bez wylewania dziecka z kąpielą – tak, esencją sparingów reprezentacji na bocznym boisku Antalyasporu było jedenaście zmian, które ograbiały sparing reprezentacji z powagi. Ale nie widzę tak drastycznej różnicy między trzy a pięć.
Dziwi mnie to podejście również z tego względu, że Boniek nie ma w nim do wygrania nic. Być może te dwie zmiany więcej nie dałyby różnicy jakościowej. Być może i tak byłby wysyp urazów, bo to za mała dawka, by dać jakościową zmianę zdrowotną. Myślę, że to prawdopodobne. A tak, każda kontuzja będzie bezpośrednio wypominana Bońkowi.
Pięć zmian to cyrk?
Trzeba nie nie wiedzieć jak wygląda polska piłka, by sądzić, że pięć zmian jest jej problemem.
Leszek Milewski