Polskie szkolenie w ostatnich kilku (kilkunastu?) latach nie rozpieszczało nas w kwestii skrzydłowych, bo raczej skupiano się na promowaniu szybkich graczy, potem tych z najlepszą wydolnością, a o graniu w piłkę zapominano. Byle dobiec do linii końcowej i wrzucić, a że 95 na 100 dośrodkowań kończy się na pierwszym obrońcy? Oj tam, oj tam, przecież pięć go jednak minie, nie drążmy. No i potem trzeba było ciągle liczyć na Błaszczykowskiego i Grosickiego, bo zmiennicy istnieli tylko teoretycznie. Teraz to się powolutku zmienia – błysnął w kadrze Szymański, dobrze w Chorwacji radzi sobie Kądzior, ale duże nadzieje trzeba wiązać też z Kamilem Jóźwiakiem.
Jasne, zdajemy sobie sprawę, że Stal to zespół zaledwie pierwszoligowy, natomiast generacja Mazków, Przybeckich i Michalaków nawet z takim rywalem mogłaby się nie wyróżniać. A Jóźwiak? Chłopak wyglądał dzisiaj tak, jakby przyszedł na zabawę do kolegów młodszego brata z podstawówki, samemu będąc już w liceum.
Bez cienia przesady – skrzydłowy Lecha grał momentami jak z głupimi. Doskonale pamiętamy na przykład moment, gdy z boku boiska prostym zwodem potrafił ograć dwóch rywali, którzy poszli w jedną stronę, a Jóźwiak w drugą. To oczywiście tylko przykład, chcieliśmy go przywołać, jednak też podkreślmy: Jóźwiak podejmował praktycznie same dobre wybory.
Trzeba kiwać? Kiwa, z dobrym skutkiem, czego dowodem powyższe wspomnienie, ale i wiele innych.
Trzeba podać, nawet zwolnić grę? Jasna sprawa, Jóźwiak to nie jest jeździec bez głowy, który będzie się pakować w kłopoty, bo jest 0,01% szans, że a nuż się uda.
Do tego konkrety. Asysta przy bramce Żamaledtinowa pierwsza klasa, bo podać tak przytomnie piętą, to trzeba umieć. Ponadto własny gol, też śliczny, zejście do środka, zaczarowanie obrońcy (który to już raz) i uderzenie po długim. Ukłony, panie Kamilu.
Takich skrzydłowych chcemy. Inteligentnych, z techniką, z liczbami. Dość bezmyślnych sprinterów, tych mamy aż nadto, jak przyjdzie – odpukać – fala kontuzji u lekkoatletów, to możemy pożyczyć. My chcemy piłkarzy. Jóźwiak ma wszelkie zadatki, by stać się naprawdę dobrym zawodnikiem i tak jak mówimy klasyczne „spokojnie”, ponieważ rywalem była Stal Mielec, a nie na przykład Legia, tak mamy czutkę, że liga po restarcie może należeć do Jóżwiaka.
Pochwaliliśmy? Pochwaliliśmy. To teraz zganimy, ponieważ o ile Ekstraklasa potrzebuje Jóźwiaków, o tyle nie potrzebuje Muharów. Naprawdę tego nie rozumiemy – po co nam taki gość, skrajnie przeciętny, a nawet dość ułomny pod wieloma piłkarskimi względami? Czy chłopak z drugiej ligi będzie gorszy? Nie, nie będzie, bo Muhar nie daje nic ekstra. Absolutnie. Przeciętność i to niestety zbyt dobrze opłacana.
Tylko dzisiaj:
1) Muhar zdążył maczać palce przy bramce dla Stali, kiedy stał i patrzył, czy Nowak strzeli bramkę z pola karnego, jeśli będzie miał masę miejsca. Sensacja! Strzelił.
2) Muhar powinien wylecieć z boiska po uderzeniu łokciem Żyry, ale Paweł Gil z sobie tylko znanych powodów nie sięgnął po czerwoną kartkę albo chociaż po żółtą, ponieważ Muhar naturalnie już od 13. minuty miał jedną na koncie.
Czyli nie dość, że Chorwat chciał pozwolić Stali wrócić do gry, to potem miał jeszcze wielką ochotę podać rywalom drugą pomocną dłoń. Przecież to jest jakiś kryminał, by tego faceta trzymać na boisku i jeszcze mu płacić za te wątpliwej jakości popisy. Oczywiście zaraz znajdzie się mądrala z InStatem, który stwierdzi „hola, hola, Index bardzo poprawny!”, ale tak to jest, gdy patrzy się jedynie na suche liczby. Wczoraj Legia wygrała 2:1 i można stwierdzić, że ledwo ledwo, ale kto widział ten mecz, wie, że różnica klas była ogromna.
I tak samo jest z Muharem. Gdzieś coś przejmie, gdzieś odbierze, ale w kluczowych momentach zawali. A niedługo runda finałowa. I jeśli bardzo ważny mecz zepsuje właśnie on, nie mówcie, że nie ostrzegaliśmy.
Piłkarz-pułapka. Nie bardzo rozumiemy, dlaczego Lech sam na siebie zastawia sidła.
Fot. FotoPyk