Fatalnie, po prostu fatalnie prezentuje się od pewnego czasu Schalke Gelsenkirchen. Już pal licho, że od dziewięciu meczów nie wygrali. Już pal licho, że po pandemicznej pauzie najpierw Borussia ogoliła ich 4:0, a dziś ośmieszył Augsburg, wywożąc ze stadionu rywala trzy punkty i trzy zdobyte bramki. To Schalke jest po prostu przeraźliwie słabe piłkarsko, posiada zawodników tak dalekich od formy, że gdyby sezon zaczynał się dziś, Die Königsblauen byliby kandydatem do spadku.
Przyjeżdża Augsburg. AUGSBURG. Nie żaden Bayern, nie żadna Borussia, porażki z mocarzami można łatwo usprawiedliwić i uzasadnić. Ale Augsburg sam walczy o ligowy byt, kręci się gdzieś w okolicach strefy spadkowej, a w tym roku w dziewięciu rozegranych spotkaniach przegrał aż siedmiokrotnie. Kiedy on ostatnio miał czyste konto? Podpowiadamy – w połowie grudnia, w meczu z Fortuną Dusseldorf. Od tego czasu – 26 straconych goli w dziesięciu meczach.
Z kim się przełamać, jeśli nie z nim? Z kim zaprezentować jakąś ofensywną kreatywność, jeśli nie z nim? Tymczasem Schalke miało potężne problemy, by choćby oddać strzał z przygotowanej pozycji. Prawie 70% posiadania piłki, dwanaście prób uderzeń i tylko DWIE w światło bramki, w dodatku takie, że Andreas Luthe niespecjalnie miał się po co schylać. Schalke przez 90 minut grania zaprezentowało tak imponującą jednostajność, że właściwie piłkarze Augsburga mogliby zejść z boiska, a gospodarze dalej pewnie pykaliby sobie piłkę po obwodzie, bez jakiegokolwiek pomysłu na przyspieszenie i dojście w pole karne przeciwnika. Najlepsza sytuacja to niecelny strzał głową, który minimalnie minął słupek, poza tym Gelsenkirchen pokazało co najwyżej parę zalążków akcji pokroju dryblingów Serdara czy McKennie’go.
Null. Zero. Nic, co moglibyśmy zaliczyć choćby jako groźną sytuację, bo nawet strzał Matondo był oddany z dość ostrego kąta i trudno go uznać za klarowną okazję bramkową. W dodatku niewykluczone, że z poważniejszym urazem wypadnie Suat Serdar, co tylko podkreśla jak tragiczny był to mecz dla fanów Schalke.
Za to Augsburg? Tutaj mogą paść wyłącznie pochwały. Goście zagrali dzisiaj jak klasyczna polska gospodyni domowa, która posiadając pół ziemniaka i trzy liście sałaty jest w stanie przygotować osiem smacznych dań oraz kanapki do szkoły dla trójki dzieci. Tak efektywnego zespołu już dawno nie widzieliśmy – praktycznie każda akcja z jego strony to był konkret. Rzadko przejmował piłkę od gospodarzy, ale gdy już to robił – błyskawicznie przemieszczał się pod bramkę Schuberta. Do tego ozdoba meczu, pierwszy gol z wolnego, którego znakomicie dokręcił Lowen. Augsburg niby stwarzał wrażenie ciężkiego murowania, zwłaszcza przy wyniku 1:0, ale to były pozory. Ukrycie się za gardą służyło wyłącznie uśpieniu rywala, co szczególnie w końcówce mocno zemściło się na piłkarzach w niebieskich koszulkach.
Najpierw pierwszy z super-rezerwowych Sarenren-Bazee wykorzystał kompletną niemoc obrońców Schalke i po dłuższym celowaniu przymierzył w okno bramki Schuberta. Potem Cordova, wprowadzony na 7 minut przed końcem, bezpardonowo zabrał piłkę Mercanowi (jak on to próbował przyjąć?!) i ustalił wynik na 3:0. To było smutne podsumowanie gry Schalke – próby gry krótkimi podaniami wychodziłyby zapewne nieco okazalej, gdyby:
– sposób podawania piłki nie był aż tak katastrofalny
– sposób przyjmowania piłki nie był aż tak katastrofalny
Schalke w tym sezonie ma już za dużo punktów, by spaść. Do szóstego Wolfsburga w teorii traci tylko 2 punkty, więc mogłoby jeszcze powalczyć o puchary. Ale po dyspozycji w dwóch meczach po restarcie – 007, 0 goli strzelonych, 0 punktów zdobytych, 7 goli straconych – nie spodziewamy się cudów.
Schalke – Augsburg 0:3 (0:1)
Lowen 6′, Sarenren-Bazee 76′, Cordova 90+1′
Fot.Newspix
