1:5 w dupę. Taki wynik może boleć nawet podrzędną drużynę, a co dopiero Bayern, który w ten sposób, szczególnie na krajowym podwórku, nie dostaje po głowie. A jednak to się wydarzyło w rundzie jesiennej, kiedy Eintracht ogolił Bawarczyków właśnie w takich rozmiarach u siebie. No, ale trzeba było mieć świadomość, że jeśli łapie się lwa za grzywę, ten lew może się wściec i potraktować upierdliwca mocniejszym ciosem. Czy więc Bayern bardzo mocno zemścił się na Eintrachcie? W sumie to nie. Czy na tym kończą się dobre wiadomości dla zespołu z Frankfurtu? Zdecydowanie tak.
Za emocje w tym meczu możemy podziękować jednemu piłkarzowi, Martinowi Hintereggerowi. Gdyby nie on, już mniej więcej po 50. minucie trzeba by zwijać żagiel tego meczu, a tak to było na co popatrzeć. No bo Austriak najpierw przyjął piłkę najbardziej koślawie jak się da i nieatakowany wpakował piłkę do bramki (efekt braku ograniu Bayernu?), a potem wsadził z rożnego głową. Były to bramki na 3:1 i 3:2, wydawało się, że Eintracht jeszcze coś w tym spotkaniu będzie znaczył, ale…
Hinteregger, po bramce Daviesa na 4:2, trafił na 5:2 dla Bayernu. Mógł wybijać piłkę, ale tak jak karkołomnie przyjmował ją w polu karnym Bayernu, tak zrobił to samo we własnej szesnastce. No ale jeśli wcześniej przekroczenie linii przez futbolówką trzeba było uznać za sukces, to tutaj już za wpadkę. Piłka poodbijała się obrońcy od korzeni i wpadła do siatki.
Można więc powiedzieć, że Hinteregger to bohater nieoczywisty. Z jednej strony zadbał o emocje, z drugiej – zamiótł je pod dywan. Ciekawy gość, mógłby zagrać w jakimś psychologicznym thrillerze.
W każdym razie obrońcy trzeba oddać, że zadbał o jakiekolwiek emocje, bo bez niego byłoby z tym ciężko. Bayern od pierwszej minuty był lepszy, zamknął Eintracht na swojej połowie – goście oddali w pierwszej części tyle celnych strzałów co my i wy, a więc zero. Bramki musiały przyjść, najpierw walnął Goretzka, potem Mueller, ten drugi zresztą w swoim stylu, bo wkleił się w linie spalonego, przyjął podanie w specyficzny, niezbyt zgrabny sposób i strzelił.
Potem mieliśmy trafienie Lewandowskiego i owszem, Hinteregger show, ale w sumie krótko mieliśmy wrażenie, że Eintracht stać na jakiś sensacyjny comeback. Obrońca swoje drugie trafienie upolował w 55. minucie, a już około 300 sekund później wynik podwyższył Davies po znakomitym podaniu Fernandesa. To o tyle dziwne, że Szwajcar gra w Eintrachcie, nie w Bayernie. Ale co kto lubi.
Bayern musiał wygrać ten mecz, serio. To się czuło od pierwszych minut. Kwestią pozostawały rozmiary tej wygranej, stanęło na plus trzy i chyba wszyscy są zadowoleni.
Zapytacie, jak Lewandowski? A całkiem nieźle – przede wszystkim strzelił bramkę, kiedy eleganckim szczupakiem pokonał Trappa w drugiej połowie. Poza tym rozbijał się z obrońcami, teraz pewnie przykłada lód do okolic oka, bo Hinteregger – a któż by inny – wpakował się w napastnika mocnym łokciem. Robertowi zapamiętamy też inteligentne przepuszczeni podania do kolegi, które pozbawiło gości ze trzech piłkarzy z obrony.
No, było widać, że to świetny napastnik. Bramka jest, więc wszystko w porządku, nie opieramy się tylko na uczuciach, ale i konkretach.
Dwa mecze – 7:2 w bramkach, sześć punktów. Całkiem sympatyczny restart sezonu dla Bawarczyków. Oj ciężko będzie zabrać im mistrzostwo.
Bayern – Eintracht 5:2
Goretzka 17′ Mueller 41′ Lewandowski 46′ Davies 61′ Hinteregger (s) 74′ – Hinteregger 52′ 55′
Fot. NewsPix