Sezon PlusLigi oficjalnie zakończono 25 marca. Ostatnia kolejka odbyła się za to nieco ponad dwa tygodnie wcześniej. Od tamtego czasu kluby skupiły się głównie na ogarnięciu swojej sytuacji w obliczu pandemii koronawirusa. GKS Katowice też. Tyle że na Śląsku uznano najwidoczniej, że skoro sezon zakończył się przedwcześnie, wypadałoby zagwarantować wszystkim inny rodzaj rozrywki. Na przykład tragikomedię związaną z respektowaniem kontraktów.
30 kwietnia, a więc ponad miesiąc po zakończeniu rozgrywek, klub wydał komunikat, w którym zwalniał szkoleniowca i sześciu zawodników. Byli to: Dustin Watten, Adrian Buchowski, Emanuel Kohut, Maciej Fijałek, Rafał Szymura, Szymon Gregorowicz oraz Dariusz Daszkiewicz, trener drużyny. W komunikacie ani słowa nie było za to o sposobie, w jaki się z nimi pożegnano oraz o całym procesie, który za tym stał. Wszystko szybko wyszło jednak na jaw. Zresztą trudno, żeby było inaczej, bo działy się tam naprawdę niezłe jaja. A dziś dopisano do tego kolejny rozdział.
Po kolei jednak – jeszcze przed komunikatem klubu burzę wywołał zamieszczony przez Dustina Wattena, libero ekipy, wpis na Twitterze. – Dostałem pozwolenie od prezesa, by pojechać do domu. Dziś rano otrzymałem zaproszenie na spotkanie w klubie o 15:00 w Katowicach. Oczywiście nie mogłem tam się zjawić, więc o 16 otrzymałem oświadczenie od klubu, że mój kontrakt na sezon 2020/21 jest rozwiązany. Fair play? – pisał Amerykanin. Dla każdego oczywiste było, że to brudna zagrywka ze strony Gieksy. Bo w kilka godzin z USA do Polski raczej trudno dolecieć. Do tego klub nie wypłacił zawodnikowi pensji za marzec i kwiecień, gdyż uznał faktury za te miesiące za „nieuzasadnione”. Słowa zawodnika potwierdzał, w rozmowie ze WP Sportowe Fakty, były już trener klubu:
– Watten dostał lakoniczny komunikat, że może wyjechać, a pozostałe sprawy zostaną rozwiązane później. Nie wyjechał, tylko trenował zdalnie. Wykonywał wszystkie instrukcje, które dla niego przygotowaliśmy. Czekał aż do samego końca. Udał się do USA dopiero, gdy pojawiła się informacja o zakończeniu ligi. Czwartkowa sytuacja była bardziej żenująca niż śmieszna. Wszyscy wiedzieli, że jest w Stanach, a rano dostał e-maila, że popołudniu ma stawić się w Katowicach. W konsekwencji jego kontrakt rozwiązano. Dla mnie jest to mocno żenujące.
Watten w kolejnych wypowiedziach powtarzał, że chętnie do Katowic wróci, jeśli uda mu się dogadać z klubem. Ale właściwie nic w tej sprawie ze strony drużyny nie zrobiono (wręcz przeciwnie, w międzyczasie skontaktowano się z innym libero, który… miał tego samego menadżera). Podobnie nic nie zrobiono w przypadku pozostałych zwolnionych, gdzie również nie obeszło się bez kontrowersji. I uwierzcie, ta cała sprawa jest naprawdę zagmatwana. W wielkim skrócie wygląda to tak, że szefowie klubu najpierw zaproponowali obniżki pensji zawodnikom. Ci chcieli negocjować i porozmawiać. Ale klub nie chciał. To o tyle dziwne, że wcześniej nikt w Katowicach nie mógł skarżyć się na problemy z wypłatami. Wszystkie umowy były respektowane, a pieniądze przychodziły na czas.
– Zawodnicy mają podpisać oświadczenie woli, że nie chcą dostać bonusu. Jeśli tego nie zrobią, klub grozi im wypowiedzeniem umów, które obowiązują na kolejny sezon. To nie są negocjacje. To jest szantaż majątkowy – mówił wtedy w „Fakcie” Jakub Michalak, menadżer zawodników. Niektórzy to wypowiedzenie faktycznie otrzymali. I tu kolejna żenada – Dariusz Daszkiewicz dostał je 30 kwietnia. Ale data, która na nim widniała, to… 12 marca. Takie traktowanie bolało tym bardziej, że GKS poradził sobie w minionym sezonie wręcz znakomicie – klub typowany do zajęcia miejsc w dolnej części tabeli, skończył na szóstej lokacie. Prezesi, jak widać, nie docenili osiągnięcia.
– W Katowicach nie było dyskusji ani dialogu. Prezes nie rozmawiał z zawodnikami, nie rozmawiał też z trenerami. Po zakończeniu sezonu odbyło się jedno spotkanie na czacie. Prezes poinformował wówczas, że na spotkaniu szefów klubów PlusLigowych pojawiła się rekomendacja, żeby wynagrodzenia zostały obniżone o 20 procent. W dniu 30 marca dyrektor Łukasz Czopik przedstawił mi sytuację i zaproponował te 20-procentowe redukcje. Przedstawiłem dyrektorowi sprawę związaną z premią [zawodnicy i trener mieli ją otrzymać za miejsce w pierwszej dziesiątce ligi – przyp. red.], ale on nie był w stanie odpowiedzieć, czy dostanę tę premię w całości, częściowo, czy w ogóle. Zapytałem również o przyszłoroczny kontrakt, bo z dyrektorem Łyczko miałem uzgodnioną umowę na kolejne dwa sezony. W Katowicach wszystko odbywało się za pomocą kart sprawy… Taka karta sprawy odnośnie przedłużenia umów ze wszystkimi członkami sztabu na początku lutego pojawiła się na biurku prezesa. Później przez pięć tygodni nic się w tej sprawie nie działo – mówił Daszkiewicz na antenie Polsatu Sport.
Wspomniana premia miała zniknąć, a przynajmniej tak donosił Emanuel Kohut, który z drużyną się rozstał. W mediach w międzyczasie pojawiły się też informacje, że sekcja siatkarska klubu może mieć problemy finansowe. Prezesi zapewniali jednak, że takiego ryzyka nie ma i mają zabezpieczone środki na jej działanie. Mimo tego jednak chcieli wymóc na zawodnikach obniżki pensji. Jakub Michalak, reprezentujący sporą część siatkarzy, już po zwolnieniach swoich klientów, stwierdził, że idzie ze sprawą do sądu.
– Prezes zaprosił nas na spotkanie 30 marca. W tym dniu przywitał się ze mną, jednak w spotkaniu nie uczestniczył. Sytuację oraz propozycje przedstawił mi dyrektor klubu, Łukasz Czopik. W ostatnich pięciu tygodniach wysłałem do zarządu klubu pięć maili z propozycjami. Każdorazowo dyrektor przedstawiał bardzo ostro swoją pozycję: albo podpis pod naszym aneksem, albo wypowiedzenie i wypłata do 12 marca. Ani jedna z naszych propozycji nie znalazła uznania w oczach Zarządu, a zakończenie już wszyscy znamy. Jeśli klub nie ureguluje należnych i zgodnych z kontraktem kwot, będziemy ich dochodzić na drodze prawnej przez Sąd Polubowny przy PLS lub przez FIVB, a w następnej kolejności w Sądzie Powszechnym – mówił na łamach Sportowych Faktów.
Siatkarzy irytowało jeszcze jedno – nierówne traktowanie sekcji. Piłkarze mieli otrzymać sto procent wynagrodzenia w przypadku powrotu do I ligi. Hokeiści też mieli zaproponowane lżejsze warunki. I tylko siatkarzom miało się mocniej oberwać. Nie dziwi, że niezbyt im się to podobało i chcieli negocjacji. Tym bardziej, że wcześniej zrzekli się 18 procent pensji. Sprawa rozbijała się głównie o premię za zajęcie wysokiego miejsca. I to przez nią grożono im rozwiązaniem kontraktów, co – jak wiemy – zrobiono.
Wygląda jednak na to, że działacze stwierdzili, że trochę przeszarżowali i sprawa zabrnęła za daleko. Bo te afery i sądy to jednak średnio przydatne w prowadzeniu klubu. Dziś bowiem oficjalnie podana została informacja, że klub zatrudnił… zwolnionego wcześniej Adriana Buchowskiego. – Informujemy, że GKS Katowice osiągnął porozumienie z Adrianem Buchowskim co do rozliczenia dotychczasowego kontraktu oraz związał się z nim nową umową, która będzie obowiązywała w kolejnym sezonie – napisano w oficjalnym komunikacie. To jednak tylko pierwsza jaskółka. A wiadomo, że ta wiosny nie czyni. Na razie bowiem nie ma żadnych informacji, co z pozostałymi zwolnionymi wcześniej siatkarzami.
Wiemy za to jedno: GKS Katowice naprawdę postanowił zapewnić nam rozrywkę w trakcie tej pandemii. Szkoda tylko, że kosztem własnych graczy i trenera.
Fot. Newspix