Polska piłka może być światowym prekursorem stopniowego powracania piłki nożnej do formy, którą znaliśmy z czasów sprzed pandemii koronawirusa. Jak to możliwe? Ano tak, że Zbigniew Boniek napisał list do Mateusza Morawieckiego w sprawie otwarcia trybun stadionów piłkarskich dla kibiców. Na razie w niepełnym i ograniczonym stopniu, ale to ma być dopiero początek przywracania piłkarskiej normalności. Jak miałoby to wyglądać? I czy gra w ogóle jest warta świeczki?
***
„Przegląd Sportowy” przedstawił treść listu Zbigniewa Bońka do premiera Mateusza Morawieckiego w tej kwestii. Oto fragment:
Śledząc na bieżąco sytuację zarówno w Polsce, jak i na świecie dotyczącej pandemii COVID—19 oraz stopniowego przywracania funkcjonowania poszczególnych obszarów działalności biznesowo- gospodarczych, chciałbym zwrócić się do Pana Premiera z uprzejmą prośbą o rozważenie możliwości częściowego udostępnienia obiektów piłkarskich dla publiczności. W załączeniu przedstawiam dokument opracowany przez Polski Związek Piłki Nożnej, który zawiera założenia organizacyjne, wytyczne bezpieczeństwa oraz pozostałe instrukcje i rekomendacje odnośnie do wprowadzenia I Etapu (na początek bardzo ograniczonego) powrotu publiczności na stadiony. Pragnę wyrazić głębokie przekonanie, że jesteśmy w stanie rozpocząć opisywany proces, zachowując jednocześnie wszelkie możliwe zasady bezpieczeństwa, jak i odpowiedni reżim sanitarny.
(…)
Jednocześnie pragnę nadmienić, że w przypadku rozpoczęcia procesu przywracania kibiców na stadiony Polska stałaby się prekursorem w tej dziedzinie, który jako pierwszy w Europie, a być może i na świecie zmierzyłby się z takim wyzwaniem. To z kolei postawiłoby nasz kraj oraz polską piłkę nożną w bardzo pozytywnym świetle jeśli chodzi o walkę z pandemią oraz powrót społeczeństwa do funkcjonowania w normalnych warunkach.
***
List ma charakter bardzo patetyczny, uderza w górnolotne tony, podkreślając rolę, jaką przywrócenie kibiców na trybuny miałoby również dla opinii naszego kraju w oczach innych federacji. Że bylibyśmy prekursorami i pionierami, którzy wskazują drogę innym. I w sumie to nawet zrozumiałe. W porównaniu do wielu zachodnich lig, Ekstraklasa dosyć odważnie i podchodzi do tematu powrotu ligi. Wcześnie ustalono zasady odmrożenia rozgrywek: zebrała się komisja medyczna, piłkarzy wysłano na przymusową dwutygodniową domową izolację (bardziej umowną niż restrykcyjną, bo cholera wie, kto się do niej i w jakim stopniu naprawdę stosował), potem przeprowadzono szeroko zakrojone testy, po negatywnych wynikach dozwolono na treningi drużynowe, a w konsekwencji pod koniec maja rusza piłka w Polsce.
Przy tym Polski Związek Piłki Nożnej wydaje się dość konsekwentny i zdecydowany. Przynajmniej na tyle, ile się da w warunkach, gdzie nikt nie jest tak konsekwentny i zdecydowany, jak był w innych czasach. „Innych czasach”, jak to brzmi, jeśli mówimy o retro-perspektywie dwóch miesięcy w tył.
I tak jak sam powrót piłki jest już oczywisty, taka Bundesliga już gra, tak ten pomysł, żeby na trybunach znów znaleźli się kibice budzi już większe emocje. Wszyscy widzieliśmy, jak wyglądały mecze na niemieckich boiskach: wyglądały inaczej, trochę dziwnie, trochę jak sparing, trochę smutno, ale nie głupio byłoby na taką rzeczywistość narzekać, bo gdzieś w podświadomości istniało przekonanie, że to trzeba przecierpieć, przeczekać, że taka jest cena powrotu normalności.
A tutaj Zbigniew Boniek wychodzi z takim pomysłem. Kibice znów na trybunach. Polski Związek Piłki Nożnej zapewnia premiera, że przygotowuje szczegółowy plan, który pozwoliłyby, żeby to wszystko przebiegało bezpiecznie i z zachowaniem wszelkich zasad higienicznych. „Przegląd Sportowy” informuje, co potwierdza nam nasz rozmówca z PZPN, że zakres umieszczenia fanów na trybunach byłby ograniczony – nie mogłaby być to impreza masowa, na stadion wchodziłoby maksymalnie 999 osób, ale tylko na stadionach, gdzie taka liczba fanów stanowiłaby maksymalnie 20% pojemności obiektu.
To byłby powrót pełną parą. Kibice mogliby oglądać na stadionach mecze swoich drużyn na wszystkich szczeblach centralnych – i w meczach Ekstraklasy, i w meczach I ligi, i meczach II ligi, i w meczach Pucharu Polski. Prace nad całą koncepcją trwają, ale ruch jest po stronie rządu. Słyszymy, że decyzja powinna zostać podjęta najpóźniej w przyszłym tygodniu.
PZPN chce doprowadzić do sytuacji, w której w ogóle coś takiego byłoby możliwe. Od czegoś trzeba zacząć. Dużo będzie też zależeć od sytuacji w Polsce. Konkretnej daty, kiedy kibice mogliby wrócić na stadion w takiej formie, też więc nie ma i pewnie na razie nie będzie. Jeśli jednak już pojawiłaby się zgoda rządu, to każdy z klubów po kolei musiałby uzgodnić z PZPN-em kwestie bezpiecznego wchodzenia ludzi na stadion – oczywistym jest, że część klubów z nowoczesnymi obiektami stać na komfortowe przeprowadzanie organizacji imprezy niemasowej, a część klubów z bardziej archaicznymi obiektami musiałyby bardziej się nad tym pogłowić, stąd też koncepcja o wypełnianiu 20% całej pojemności stadionu, co oznacza, że byłyby mecze z zaledwie kilkoma setkami kibiców.
Trudno spodziewać się, żeby nawet w niemasowej formie kibice mogli wrócić na stadiony już na pierwsze mecze Pucharu Polski czy na pierwszą kolejkę Ekstraklasy. Co więcej, jest to praktycznie niemożliwe, ale wszystko dzieje się tak szybko, tak dynamicznie, tak niespodziewanie, że konia z rzędem temu, kto przewidziałby, czy PZPN nie dostanie permisji od rządu jeszcze przed lipcowymi rozstrzygnięciami lig.
Ze strony PZPN-u słyszymy odmieniane na sto sposobów zdanie: „najważniejsze jest bezpieczeństwo”. I świetnie, ale z drugiej prezes Boniek o przywróceniu kibiców na stadiony pisze, że „Polska stałaby się prekursorem w tej dziedzinie, który jako pierwszy w Europie, a być może i na świecie zmierzyłby się z takim wyzwaniem. To z kolei postawiłoby nasz kraj oraz polską piłkę nożną w bardzo pozytywnym świetle jeśli chodzi o walkę z pandemią oraz powrót społeczeństwa do funkcjonowania w normalnych warunkach”. Powstaje pytanie, czy gra aby na pewno jest warta świeczki i niesie to za sobą parę wątpliwości. Po kolei.
Czy maksymalnie 999 osób na stadionach przywróci atmosferę dużej piłki? Nie, na kilkudziesięciotysięcznych obiektach to prawie tyle samo, co nic, choć jeszcze akurat ten argument nie jest tak istotny, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że miałby być to początek dłuższego procesu.
Jak przy ograniczonej liczbie osób wpuszczanych na stadion zdecydować, że ktoś wchodzi, a ktoś nie wchodzi na dany mecz? Nie da się doprowadzić do sytuacji, w której byłoby to sprawiedliwe. Wielu kibiców, często posiadaczy karnetów, mogłoby poczuć się urażonymi i poszkodowanymi.
Czy można w ogóle spodziewać się, że polscy kibice, którzy mimo podobno restrykcyjnych zasad wnoszą pirotechnikę – i żeby tylko pirotechnikę – na trybuny, będą sztywno trzymać się wszelkich zasad zachowywania dystansu? Nie żyjemy w idylli. Może jakaś część będzie, ale jeśli inna część będzie miała to w dupie, to cały plan się sypie.
Ok, pewnie istnieje szansa, że PZPN wypracuje jakiś złoty pomysł, który pozwoli ograniczyć do minimum regulaminowe niebezpieczeństwa, ale dalej koniec końców będzie to wdrażane w polskich klubach, na polskich warunkach i w polskiej rzeczywistości. Na pewno nie będzie to takie wszystko proste, łatwe i przyjemne. Dlatego też, choć sama wizja wydaje się kusząca, to wcale nie jest to bułka z masłem. To, że garstka wpuszczonych na trybuny osób nie uzdrowi meczowej atmosfery jest jasne, ale przy tym już to, że ta sama garstka tej atmosfery jeszcze nie pogorszy, łamiąc zasady bezpieczeństwa, już wcale takie oczywiste nie jest.
Fot. Fotopyk