Treningi grupowe 18 maja, powrót na boisko 13 czerwca – tak wyglądają na ten moment plany władz Serie A na wznowienie rozgrywek, choć ta druga data wciąż wymaga klepnięcia przez przedstawicieli włoskiego rządu. Ale czy to oznacza, że wszystko jest już pewne jak amen w pacierzu i dokładnie 2 sierpnia 2020 roku poznamy zdobywcę scudetto, pucharowiczów oraz spadkowiczów? No nie do końca.
Nie będziemy was zanudzać przydługim wstępem, który opisywałby, jaką katastrofą dla Italii okazała się pandemia koronawirusa. Chyba nie znajdzie się nawet jeden czytelnik Weszło, do którego nie dotarły informacje na ten temat. Szeroko pisaliśmy już zresztą między innymi o owianym złą sławą starciu Atalanty Bergamo z Valencią, które wedle wielu badaczy i polityków było jednym z ognisk wirusa w południowej części Europy. Ponad 22o tysięcy przypadków zakażeń, przeszło 30 tysięcy zgonów. To obecne statystyki Włoch co do ofiar pandemii. Jeżeli chodzi o przypadki śmiertelne, wedle oficjalnych danych gorzej jest tylko w Stanach Zjednoczonych (85 tysięcy) oraz w Zjednoczonym Królestwie (33 tysiące). Nie ma wątpliwości, że włoskie społeczeństwo długo będzie się wygrzebywać ze skutków pandemii.
Nie tylko ekonomicznych, ale i – nazwijmy to – psychologicznych.
Nie przeszkadza to jednak naturalnie Włochom w opracowywaniu planów powrotu do normalnego funkcjonowania państwa. A to rzecz jasna wiąże się również ze wznowieniem rozgrywek ligowych. Jak informuje La Gazzetta dello Sport na swojej okładce, obecnie najbardziej prawdopodobny termin powrotu piłkarzy na boiska to 13 czerwca. Prościej mówiąc: za miesiąc.
– Jestem na 99% pewny, że Serie A zostanie wznowiona 13 czerwca – mówi Giovanni Malago, przewodniczący Włoskiego Narodowego Komitetu Olimpijskiego (CONI), potwierdzając tym samym wstępne doniesienia wypływające ze strony władz ligi. To bardzo ważne słowa, ponieważ wokół powrotu Włochów na boiska wciąż krąży mnóstwo wątpliwości. Znacznie poważniejszych niż te, o których możemy czytać w niemieckich, angielskich czy nawet polskich mediach.
Wstępny plan – który musi jeszcze zostać zaakceptowany przez rząd – zakłada, że liga zostanie rozegrana między 13 czerwca a 2 sierpnia. Między spotkania ligowe (do rozegrania zostało niespełna trzynaście kolejek ligowych) wplecione zostaną zaległe mecze Pucharu Włoch. Natomiast w sierpniu kluby z Italii przystąpią do rywalizacji w europejskich pucharach. Szykuje się zatem ostry maraton meczowy, no ale powiedzmy, że jak na kryzysową sytuację wszystko się jako-tako spina. Kłopoty pojawiają się jednak wówczas, gdy wejdziemy w szczegóły, a konkretnie – przyjrzymy się, wedle jakich zaleceń mają funkcjonować włoskie kluby na ostatnim etapie sezonu.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości. Jeżeli jakikolwiek piłkarz dostanie pozytywny wynik testu na COVID-19, zatrzymujemy wszystko – oświadczyła podsekretarz ministerstwa zdrowia, Sandra Zampa.
Na razie kluby nie wróciły jeszcze nawet do zespołowych treningów, co ma nastąpić dopiero 18 maja. Jeżeli jednak tak surowe zasady protokołu bezpieczeństwa zostaną wprowadzone w życie, to cały plan wznowienia rozgrywek Serie A może wziąć w łeb zanim się to wszystko na dobre rozkręci. Zalecenia lekarzy odpowiedzialnych za sporządzenie protokołu są jasne: jeden przypadek zakażenia w zespole oznacza konieczność kwarantanny dla wszystkich piłkarzy oraz sztabu szkoleniowego. Włosi mają zamiar dmuchać na zimne ile sił w płucach. – Mówimy o wznowieniu Serie A wyłącznie z przyczyn ekonomicznych – zauważa Zampa. Szeroko pojęta branża futbolowa to jeden z ważnych filarów włoskiej gospodarki. – Kwarantanna będzie automatycznie obejmowała całą drużynę, w której pojawi się pozytywny wynik testu. W takiej sytuacji zatrzymujemy sezon. Jeśli my go nie zatrzymamy, wirus nas wyręczy. Miłość do futbolu oznacza również dbałość o ludzi, którzy się futbolem zajmują.
Koszty, jakie spadną na kluby w związku z koniecznością stosowania się do wyjątkowo surowych środków bezpieczeństwa są tak duże, że kluby Serie B prawdopodobnie w ogóle nie powrócą na boiska. Po prostu nie stać ich na zastosowanie tak wielu obostrzeń. Tymczasem włoski związek (Federazione Italiana Giuoco Calcio; FIGC) ma wnikliwie kontrolować, czy kluby z tamtejszej ekstraklasy stosują się do zaleceń. Ponoć wyłamało się Lazio, które już organizuje gierki treningowe.
Prezydent rzymskiej drużyny, Claudio Lotito, właściwie od początku pandemii był przeciwnikiem rozwiązań zakładających anulowanie sezonu albo rozstrzygnięcie go w zgodzie z aktualnym układem tabeli. Powody są oczywiste – Lazio wciąż ma szanse na scudetto. – Lotito jest podekscytowany pomysłem powrotu piłkarzy na boisko – pisał „Kurier Rzymski” już na początku kwietnia, przeszło miesiąc temu. – Był gotów, by wezwać wszystkich zawodników do centrum treningowego już dziesięć dni temu, na razie przesunął jednak termin powrotu do zajęć zgodnie z kolejnym dekretem premiera. Plan jest już jednak gotowy – zajęcia w różnym czasie i grupach składających się najwyżej z trzech zawodników, oczywiście bez kontaktu bezpośredniego.
Oczywiście Lotito miał w środowisku oponentów. Wprawdzie nie wśród głównych rywali, ponieważ właściciele Juventusu zapewniali, że nie interesuje ich scudetto przyznane przy zielonym stoliku. Ale znaleźli się inni prezydenci, którzy gardłowali, by odpuścić grę i skupić się na zdrowiu. W rzymskim obozie próżno szukać takich głosów.
– Cały zespół i sztab szkoleniowy w kwarantannie, gdy tylko jedna osoba wykaże pozytywny wynik testu? W mojej ocenie to zupełna niedorzeczność – grzmi Ivo Pulcini, główny lekarz Lazio. – Komitet naukowców jest oderwany od rzeczywistości i nie wsłuchuje się w głos tych, którzy pracują od lat w medycynie sportowej, którzy od lat działają na boisku, a nie tkwią za biurkiem. Jeżeli pojawi się pozytywny wynik testu, odizolujmy takiego zawodnika i przetestujmy całą resztę. Jeżeli są zdrowi, po co traktować ich jak chorych i obejmować kwarantanną? Chyba ktoś tu oszalał. Czy ci ludzie rozumieją w ogóle, na czym polega rola lekarza? Niech powierzą odpowiedzialność klubowym doktorom, nie mam z tym problemu. Działajmy tak jak Niemcy.
Z drugiej strony są jednak głosy znacznie bardziej dramatyczne i surowość protokołu medycznego trzeba rozpatrywać również w ich kontekście. Nie dalej jak kilka dni temu o szczegółach zachorowania na COVID-19 opowiedział Daniele Prade, dyrektor sportowy Fiorentiny. – Doświadczyłem tej choroby. Zachorowało również dziewięciu członków mojej rodziny. Sprowadziłem wirusa do własnego domu. Skrzywdziłem moją żonę, moją córkę, resztę moich bliskich. O niektórych naprawdę szczerze się martwiłem, bo znieśli to fatalnie. Spędzili w szpitalu trzydzieści dni, na szczęście trafili do kliniki Spallanzani, jednej z najlepszych na świecie, jeżeli chodzi o walkę z tym wirusem. (…) Wirus jest podstępny, to drań. Po zachorowaniu nie sposób podnieść się z łóżka. Gorączka jest wysoka, pocisz się, kaszlesz. Ale strach pojawia się dopiero wówczas, gdy widzisz, że wszyscy wokół ciebie mają te same objawy.
Prade zapewnia, że chce powrotu do futbolu, ponieważ ludzkość musi się pogodzić z tym zagrożeniem, jakim jest koronawirus. Ale takich opowieści w debacie publicznej we Włoszech pojawia się mnóstwo. I nie ma co ukrywać, że zmieniają one na pewno optykę tych, którzy układają plany powrotu do rozgrywek ligowych.
Jednak przedstawiciele Lazio nie odpuszczają. Dyrektor sportowy rzymskiego klubu wieszczy finansową katastrofę, jeżeli rząd nie przestanie działać panicznie. – Zależy nam na mistrzostwie, ale jeśli się nie uda, spróbujemy za rok – zapewnia Igli Tare. – Jeżeli ktoś twierdzi, że to nasza jedyna szansa i kierują nami wyłącznie własne interesy, ten niczego nie rozumie. We Włoszech futbol zapewnia miejsca pracy dla 370 tysięcy osób. Jeżeli go nie wznowimy, będzie to oznaczało olbrzymi upadek i Włochy zgubią ważny element swojej historii. To będzie społeczna katastrofa. Jeżeli nie wznowimy rozgrywek teraz, to prawdopodobnie nie uda nam się również we wrześniu. Tak długi okres nieaktywności jest nie do udźwignięcia. Piłka nożna to nie tylko Serie A. To tysiące ludzi, którzy w tym biznesie pracują. To również rodziny tych ludzi. Musimy je chronić.
Oczywiście przedstawiciele Lazio stanowią opcję skrajną. Są też głosy umiarkowane. Choćby prezydent Lecce, który z pokorą zaakceptował postanowienia protokołu medycznego i przychylił się do tych zapisów w trosce o bezpieczeństwo. Ale są też inne ogniska sporu. Amadeo Balardi, klubowy lekarz Sampdorii (jedna z pierwszych osób zakażonych koronawirusem w świecie calcio) grozi przedstawicielom federacji strajkiem lub masowymi rezygnacjami lekarzy, jeżeli nie doczekają się oni specjalnej ochrony prawnej ze strony związku oraz rządu.
A żeby całkowicie odwrócić sytuację, mamy również wirusolog Marię Ritę Gismondo, która na łamach włoskiej prasy dziwi się, skąd niechęć do wpuszczania kibiców na trybuny. – Zasady dystansu społecznego można stosować na stadionach dokładnie w taki sam sposób jak w każdym innym miejscu. Skoro otwieramy kina, to czemu nie wpuszczamy ludzi na stadiony?
Cóż, nawet jeżeli data 13 czerwca zostanie potwierdzona przez rząd i rzeczywiście odbędą się tego dnia mecze Serie A, to wciąż nie oznacza to, że sezon zostanie dokończony. Minister sportu Vincenzo Spadafora momentami zdaje się mieć już tego wszystkiego dość.
– Jestem świadom, jak wielka pasja otacza futbol w naszym kraju i wiem, jak ważny jest to sektor dla gospodarki, ale eskalacja nacisków na wznowienie sezonu i w ogóle cała debata na ten temat stała się przesadzona – mówi Spadafora. – Włosi w tej chwili martwią się nie tylko o los piłkarzy, ale też o zdrowie swoich rodzin i przyszłość finansową. Dotychczas tempo rozwoju wirusa nie pozwalało nam robić żadnych kroków w kierunku wznowienia rozgrywek. I nie jesteśmy w tym jedyni. Najszybciej podjęcie konkretnych decyzji przyszło tym, którzy po prostu zamknęli rozgrywki. Nawet Niemcy przekładali już datę powrotu na boisko. Stanowisko rządu jest jasne – ponad wszelkie interesy, czy to sportowe czy ekonomiczne, przedkładamy zdrowie i bezpieczeństwo obywateli.
fot. Newspix.pl