Reklama

Transfer do Zagłębia Lubin? Pomidor. Mam kilka opcji

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

12 maja 2020, 18:04 • 6 min czytania 5 komentarzy

Transfer do Zagłębia Lubin? Pomidor. Jest kilka opcji. Cieszę się, że jest wybór. Musimy z rodziną usiąść do stołu i przedyskutować sobie ten temat. W kwestii pozostania w Białymstoku nie wszystko zależy ode mnie – mówi Jakub Wójcicki, obrońca Jagiellonii. W rozmowie opowiada o kulisach spotkania łosia w lesie, bolącym tyłku podczas treningów indywidualnych oraz o planach Jagi na ostatni etap sezonu.

Transfer do Zagłębia Lubin? Pomidor. Mam kilka opcji
W wieku 32 lat po takiej przerwie od piłki można wrócić do treningów i cieszyć się piłką jak dzieciak?

Jeszcze 31 lat! (śmiech) Ale zdecydowanie tak. Jest duża radość z powrotu, każdy podchodzi z dużym entuzjazmem do powrotu na boisku. Buzia sama się cieszy. Nie ukrywam, że byłem już bardzo stęskniony boiska i piłki, bo przez długi okres mojego życia byłem przyzwyczajony do tego, że codziennie jest kontakt z piłką.

W domu miałeś warunki, żeby pobawić się piłką?

Próbowałem sobie pożonglować na balkonie. Albo pokopać z synem już w samym mieszkaniu taką pluszową piłką. Ale dopóki te obostrzenia nie były podkręcone, to jeździliśmy do Pogorzałek, gdzie nie było żywej duszy i tak graliśmy w siatkonogę. Ale jak już sytuacja zrobiła się poważna, to trzeba było usiąść w domu i pozostało bieganie po okolicznych lasach w pojedynkę.

Żubra w puszczy spotkałeś?

Żubra nie, ale łosia spotkałem! I to w zasadzie był pierwszy raz w moim życiu, gdy spotkałem tak duże zwierzę. Ogromny! Od razu uciekłem… Ale on stał. Żona mówiła, że one teraz przechodzą rykowisko. Na szczęście udało mi się szybko zawinąć stamtąd.

Jak wyglądał taki twój trening biegowy?

To wszystko zależało od dnia. Rozpiski dostaliśmy od sztabu szkoleniowego i staraliśmy się je wypełniać, więc dystans czy tempo były od tego uzależnione. Najcięższa była na ogół sobota, bo to było odwzorowanie warunków meczowych. Tam na jednym treningu wyszło bodaj dwanaście kilometrów. Ale na ogół to było po 7-8 kilometrów w 40 minut. Zależy też od tego, czy to był trening interwałowy, czy po prostu rozbieganie.

Reklama
Pulsometr szalał?

Ja akurat mam dość wysokie tętno maksymalne. Więc tam spokojnie pod 200 podchodziło, przy interwałach czasami ponad.

A wtedy, gdy spotkałeś łosia?

(śmiech) Nie no, raczej zachowywałem się spokojnie, bo on był dość daleko, więc nie wykonywałem nerwowych ruchów. Ale tak sobie pomyślałem, że mogłoby być różnie, bo biegałem w słuchawkach po tym lesie. Jeśli bym go wcześniej nie zauważył, tylko podbiegł bliżej?

Kibice Jagiellonii spotykali cię na tych zajęciach? Były rozmowy motywacyjne?

Nie było, bo jeździłem raczej pod miasto do takiego prywatnego lasu. Przez te wszystkie dni nie spotkałem żywej duszy, więc akurat dobrze, że w tej kwarantannie udawało się z nikim nie kontaktować.

Jak wspomniałeś o żonglerce w domu, to przypomniał mi się od razu ten słynny film z Polski…

Polski Messi, tak? (śmiech) Na szczęście moja żona ma fajne podejście do tego, nie ganiła mnie i syna. Trzeba tylko trzymać się z dala od szklanek, bo wtedy z młodym moglibyśmy liczyć na ostrzejsze potraktowanie.

Syn pójdzie w twoje ślady?

Póki co ciężko to widzę, nie ma takiego zacięcia, szybko się denerwuje i zniechęca. Ale nie zamierzam go nakłaniać do gry w piłkę, to jego wybór. Jeśli będzie chciał iść w futbol, to będę go wspierał, ale jeśli nie, to też będę mu kibicował na innej drodze.

A jak wyglądały te treningi już podczas izolacji? Tyłek bolał od rowerka stacjonarnego?

Oj, bardzo bolał, później już kładłem sobie poduszkę, bo były ciężary. Ale umilałem sobie jazdę na nim, bo w trakcie jazdy puszczałem sobie na Netflixie serial „The Last Dance” o Chicago Bulls, więc łatwiej było to przeżyć. Ale treningi standardowo jak w innych zespołach – dostaliśmy cały sprzęt, kettle, gumy, rowerki stacjonarne. Na tych treningach domowych też można było się zmęczyć.

Reklama
A jak wychodziłeś już teraz na boisko to czułeś, że ta forma nie ucierpiała jakoś strasznie?

To znaczy taki trening piłkarski to jest znacznie inny wysiłek. Przy takich krótkich sprintach na zajęciach to pierwsze treningi dało się odczuć, że lekka przytyka. Ale to kwestia dwóch-trzech dni adaptacji i już było okej. Póki co nie odczuwam tej przerwy.

Pierwsze gierki za wami?

Tak! Cieszymy się bardzo. Wreszcie można popracować w całej grupie, poobcować z piłką. Teraz pozostaje ciężko popracować, nadrobić stracony czas i przygotować na tę szaloną końcówkę sezonu.

Nie boisz się tego nagromadzenia meczów w tej ostatniej fazie sezonu?

Nie, nie ma się czego bać. Wydaje mi się, że to nie będzie takie straszne. Mogę mówić tylko za siebie – prowadzę się zdrowo, dbam o siebie, więc jakoś przesadnie nie martwię się o organizm. Zresztą nawet w normalnym trybie grania raz w tygodniu może przydarzyć ci się kontuzja, więc nie wydaje mi się, żebyśmy teraz musieli się tym jakoś zamartwiać. Na spokojnie, to nie będzie jakiś nie wiadomo jaki maraton. Nie będzie przecież tak, że mecze będą przez cały czas do trzy dni. W przypadku Jagiellonii ostro popracowaliśmy w okresie przygotowawczym, teraz też przykręcimy śrubę i jestem dobrych myśli.

Ten sezon jest do uratowania?

Myślę, że tak. Był taki okres, gdy zaczęliśmy tę rundę w lutym, że wyglądało to słabo. Wszystkie nastroje były naprawdę kiepskie. Złapaliśmy trochę oddechu, przed przerwą nałapaliśmy punktów. Liczę, że teraz będziemy punktować od samego wznowienia rozgrywek. Ta strata do ścisłej czołówki nie jest duża, ale wszystko jest w naszych nogach. Inni też mają apetyt na górną ósemkę. Wszystko zależy od tych starć z bezpośrednimi rywalami o czołowe miejsca. Jeśli uda nam się ograć na inaugurację Cracovię i pójść za ciosem, to możemy szybko sprawić, że ten sezon nie będzie stracony.

Obawiałeś się samego wirusa? Osoby z Białegostoku się odgrażały, że radzą sobie świetnie i „Duch Puszczy” im pomaga.

Zasadniczo od początku starałem się podchodzić do tego zdroworozsądkowo. Jeśli sprawdzałem newsy, to tylko ze źródeł godnych zaufania, a nie takich szukających sensacji. Sprawdzałem statystyki. Nie ma co ukrywać, bo na Podlasiu zarażeń było dość mało i to nas uspokajało. Jesteśmy młodymi, odpornymi ludźmi, więc liczymy, że nic przykrego nas nie spotka.

Tak patrząc na twoją karierę – ty chyba nie lubisz zmieniać klubów. Ja już gdzieś zakotwiczysz, to zostajesz tam na dłużej. Jak jest z tym twoim przejściem do Zagłębia Lubin tego lata?

Pomidor. Tyle mogę powiedzieć.

Inne opcje wchodzą w grę?

Kilka jest. Cieszę się, że jest wybór. Musimy z rodziną usiąść do stołu i przedyskutować sobie ten temat.

Pozostanie w Jagiellonii jest już wykluczone?

Trudno powiedzieć, nie wszystko zależy ode mnie. Czekam na rozwój wydarzeń, skupiam się na Jagiellonii na jak najlepszych punktowaniu jeszcze w tym sezonie.

Bierzesz pod uwagę jakiś wyjazd zagraniczny?

Ciężko się w to pakować. Synek zaraz idzie do szkoły, szukamy jakieś stabilizacji, by nie przerzucać go co pół roku do innej szkoły, bo to byłaby dla niego trudna sytuacja. Będziemy szukać stabilizacji.

rozmawiał Marcin Ryszka

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
6
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Komentarze

5 komentarzy

Loading...