Reklama

Dziekanowski: Dziczek we Włoszech musiał się uczyć taktyki na nowo? Takie historie to tania wymówka

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

11 maja 2020, 08:54 • 16 min czytania 17 komentarzy

“Patryk Dziczek mówi, że na zapleczu Serie A „wszystkiego musiałem uczyć się powoli, głównie taktyki”. O czym to świadczy? Niestety rozmowa ta nie wystawia najlepszej opinii albo trenerom, którzy kształtowali Dziczka (wspomniani Fornalik i Michniewicz), albo… inteligencji samego zawodnika. Umówmy się, 22 lata to nie jest już wiek, kiedy trzeba uczyć się piłki na nowo. Takie historie słyszeliśmy lata temu i była to tania wymówka tych zawodników, którzy założyli zbyt duże buty i później opowiadali, że w tej lidze to gra się zupełnie inaczej pod względem taktyki” – pisze w swoim felietonie na łamach “Przeglądu Sportowego” Dariusz Dziekanowski.

Dziekanowski: Dziczek we Włoszech musiał się uczyć taktyki na nowo? Takie historie to tania wymówka

Koronawirus stał się dla Edena Hazarda, Luisa Suareza i Ousmane Dembele szansą na drugie życie jeszcze w tym sezonie.

Hazard został najlepiej opłacanym graczem w najbogatszym klubie świata (14 mln euro netto rocznej pensji). Na prezentację przyszło na Santiago Bernabéu 50 tys. fanów.

W Madrycie zaczęły się jednak dziać dziwaczne rzeczy. Kontuzja w okresie przygotowawczym sprawiła, że pauzował 25 dni. Zadebiutował przeciw Levante 14 września. Po rozegraniu 13 spotkań, kiedy już schudł i łapał formę, znów doznał urazu w starciu z PSG w Lidze Mistrzów. Kolega z kadry Belgii Thomas Meunier zaatakował Hazarda brutalnie, raniąc staw skokowy w prawej nodze.

Wrócił po dwóch miesiącach, by w kolejnym spotkaniu doznać urazu, po którym konieczna była operacja. Przeszedł ją 5 marca w Dallas. W końcu kwietnia rozpoczął treningi z piłką w ogrodzie swojego domu. Nie wiadomo, kiedy wróci do gry, ale ze względu na przerwę w rozgrywkach sezon niespodziewanie nie jest dla niego stracony.

Reklama

Testy w ekstraklasie wykazały, że na 800 sprawdzanych osób, tylko jedna była chora na koronawirusa.

Pierwsze wyniki testów przesiewowych, wykonywanych z krwi żylnej, wskazywały bowiem na sporą liczbę testów niepewnych. – Niepewnych, co nie znaczy, że pozytywnych – wyjaśnia prof. Pawlaczyk, który opracował protokół medyczny powrotu lig do gry. – To było tylko podejrzenie. Co więcej, niepewny wynik testu przesiewowego wskazywał na możliwą obecność przeciwciał związanych z całą grupą koronawirusów, niekoniecznie SARS-CoV-2. A takich koronawirusów jest bardzo wiele. Przy każdym wyniku niepewnym zlecaliśmy badania genowe za pomocą wymazu.

Osoby z wynikami niepewnymi skierowane zostały na test molekularny wykonywany poprzez pobranie wymazu z gardła i nosa. To test, który daje jednoznaczną odpowiedź, czy pacjent w chwili badania ma wirusa, czy nie. Chora okazała się jedna osoba. Lekarze odmawiają podania, kto to był i w którym klubie. – To mogłoby narazić taką osobę na niepotrzebne nieprzyjemności, a nie o to chodzi. Nikt nie jest winien temu, że akurat on zachorował, więc nie ma powodu nikogo stygmatyzować. Klub i personalia nie mają znaczenia – mówi prof. Pawlaczyk. Przyznaje jedynie, że nie jest to żaden piłkarz ani trener.

SUPER EXPRESS

Reklama

Kluby z Trójmiasta w rękach agentów – do Adama Mandziary dołączył syn Jarosława Kołakowskiego, Michał. Zaczęło się od zmiany trenera.

Ruch z Mamrotem wygląda bardzo sensownie, bo to trener, który sprawdził się zarówno na poziomie ekstraklasy, jak i pierwszej ligi. Sytuacja Arki jest trudna. Zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli ze stratą sześciu punktów do bezpiecznej pozycji, zajmowanej obecnie przez Wisłę Kraków. Stąd zabezpieczenie w kontrakcie Mamrota, żeby w razie spadku nie robić kolejnej rewolucji trenerskiej.

Z naszych informacji wynika, że już dziś nowy szkoleniowiec Arki przejdzie badania na obecność koronawirusa i jeśli wynik będzie ujemny, to w najbliższych dniach zacznie prowadzić zajęcia z nową drużyną.

W tym tygodniu w klubie pojawi się też Michał Kołakowski, aby przyjrzeć się od środka całej sytuacji.

RZECZPOSPOLITA

Zdaniem Stefana Szczepłka, Arka Gdynia z nowym właścicielem wpada z deszczu pod rynnę.

Kołakowski junior już powiedział, że będzie korzystał z wiedzy ojca, a to nie wróży najlepiej. Wszystkie podobne przypadki kończyły się w polskim futbolu źle. Antoni Ptak mianował syna Dawida menedżerem Pogoni Szczecin i wspólnie ją rozłożyli. Dawid kupował hurtem Brazylijczyków, których zobaczył na atlantyckiej plaży, i razem z ojcem stworzył jedyny całkowicie brazylijski zespół poza Brazylią. To się nie mogło udać. Adam Mandziara, nim został menedżerem i prezesem Lechii Gdańsk, uczył się od ojca – piłkarza Szombierek i trenera GKS Tychy. Klub jest fatalnie zarządzany, a prezes rozbija drużynę, która przed rokiem zdobyła Puchar Polski. W Zawiszy Bydgoszcz Radosław Osuch był prezesem, ale nieformalnie nadal menedżerem, promującym własnych zawodników. W Polonii Warszawa prezes Jerzy Engel zatrudnił syna w roli dyrektora sportowego. Długo to nie trwało.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Co by się stało, gdyby samorządy wycofały się z finansowania klubów? Samodzielność to trwoga – pisze Łukasz Olkowicz.

Ocknęliśmy się w rzeczywistości, w której praktycznie każdemu klubowi ekstraklasy pomaga samorząd. W różnej formie. Miasta stały się ich właścicielami, niektóre pożyczają, dotują milionami złotych, fundują nagrody za osiągnięcia czy wynajmują stadion na preferencyjnych warunkach. Pieniądze z miejskiej kasy płyną oficjalnymi i nieoficjalnymi kanałami. Żeby nie drażnić mieszkańców wysokością dotacji, część środków jest przekazywana przez inne spółki miejskie. Czy można określić moment, kiedy samorządy tak licznie pojawiły się w polskiej piłce? Prezydent Radomia Radosław Witkowski (miasto miesięcznie wydawało 220 tysięcy złotych na stypendia dla graczy Radomiaka, po wybuchu pandemii zapowiedziało ich wstrzymanie w maju i w czerwcu) wskazuje na tzw. efekt EURO 2012. – Nowa infrastruktura miała napędzić polską piłkę. Zakładano, że samorządy ją dofinansują, wykorzystają koniunkturę w kraju związaną z EURO, by kluby się usamodzielniały, a w ich miejsce wejdą poważni inwestorzy, firmy. Okazało się jednak, że polska piłka jest budowana głównie za pieniądze samorządowe – kreśli rys Witkowski.

I w temacie – wywiad z Tadeuszem Truskolaskim, prezydentem Białegostoku.

Co oznaczają zmiany w dotowaniu sportu przez miasto Białystok?

— Chodzi o następny rok. Na obecny zaplanowaliśmy wydatki dla klubów sportowych w wysokości sześciu milionów złotych i na razie nie zamierzamy tego zmieniać. W pierwszym półroczu mamy podpisaną umowę z Jagiellonią na milion pięćdziesiąt tysięcy złotych dotacji.

Co z drugim półroczem?

— Będzie konkurs dotacyjny, ale obejmujący okres od września do grudnia.

Jagiellonia znów dostanie taką kwotę?

— Nie steruję tym ręcznie, to komisja zbiera się i ocenia wnioski. Ale każdy wie, jaka jest sytuacja finansowa samorządów. Tegoroczny budżet na kluby sportowe to sześć milionów złotych. Do wydania w drugim półroczu pozostało 1,9 miliona. Tort trzeba pokroić tak, żeby starczyło dla wszystkich. W pierwszej wersji budżetu do przekazania było około trzech milionów złotych. Radni miejscy zaproponowali zwiększenie tej kwoty dzięki niezbędnej podwyżce podatków w mieście. I w ten sposób budżet ukształtował się na poziomie sześciu milionów złotych.

W zeszłym roku wynosił jedenaście milionów. Dlaczego teraz jest mniejszy prawie o połowę?

— Odczuliśmy mocno decyzje rządu o obniżeniu PIT-u i zwolnienie z niego osób do 26. roku życia. Tylko w kwietniu otrzymaliśmy o 2,4 miliona złotych mniej niż rok wcześniej, czyli o 15 procent. W maju wpływy są już o 41 procent, a więc o 18,2 miliona niższe niż rok temu. A przecież to tylko dwa miesiące. W ciągu roku do budżetu może wpłynąć o około 30 milionów złotych mniej. Już choćby z tego powodu samorządy znalazły się w bardzo trudnej sytuacji.

Przejęcie Arki Gdynia przez Michała Kołakowskiego budzi sprzeczne emocje.

Są kraje, w których przejęcie klubu przez agenta jest zabronione lub mocno piętnowane. W Belgii wszczęto śledztwo, gdy okazało się, że inny słynny menedżer Pini Zahavi chciał przejąć za pośrednictwem maltańskiego funduszu Royal Excel Mouscron, gdzie miało dojść do oszustw i prania brudnych pieniędzy. Ostatecznie zatrzymano kilka osób, ale nie Zahaviego.

– Zaskakuje mnie przejęcie Arki przez aktywnego na rynku agenta. W wiedzę i biznesowe umiejętności Kołakowskiego nie wątpię, ale z zewnątrz, gdy spojrzymy już całościowo na polską piłkę, nie wygląda to dobrze. Łatwo sobie wyobrazić, do ilu nadużyć stwarza się w ten sposób podatny grunt. W przypadku Wolverhampton właścicielami są bogaci Chińczycy, potężna korporacja Fosun International, podobnie zresztą ma się sytuacja w Valencii, gdzie Mendes ma znakomite relacje z singapurskim miliarderem Peterem Limem. W Gdyni natomiast nikt nie chce nawet zakładać białych rękawiczek – komentuje Paweł Machitko, redaktor naczelny serwisu transfery.info, największego w Polsce na temat transferów piłkarskich.

Trzecioligowcy grożą sądem w razie decyzji o spadkach z III ligi po przedwczesnym zakończeniu sezonu.

– Jeśli mnie spuszczą, pójdę do sądu – zapowiada Rafał Zagórski, prezes będącego w strefie spadkowej śląskiej grupy III ligi Piasta Żmigród. – Gdyby w niższych ligach też były spadki, tak jak mają być w naszej, nie pisnąłbym słowem. Rzecz w tym, że mam spaść „bo tak”. Bo prezes Boniek tak chce. Jesień w naszym wykonaniu była słaba, ale nie katastrofalna. Wyciągnęliśmy wnioski. Zatrudniliśmy w grudniu trenera z UEFA Pro, a następnie jeszcze piłkarzy z pierwszoligową przeszłością w Zagłębiu Sosnowiec i Olimpii Grudziądz. Ponieśliśmy koszty, żeby nie spaść, a nasza sytuacja szesnaście kolejek przed końcem naprawdę nie była krytyczna – dodaje Zagórski.

Aleksander Buksa programuje swoją karierę na ciągły rozwój. Nie dość, że talent ma nielichy, to i głowę na karku.

Warunki do rozwoju to jedno. Ale wszyscy trenerzy, którzy pracowali z 17-latkiem, podkreślają jedno: Olek jest o wiele dojrzalszy, niż wskazuje jego wiek. Zawsze wiedział, czego chce. – Bardzo inteligentny. Nie tylko na boisku, ale także poza nim. Rozmawiając z nim o piłce, rozmawiasz tak naprawdę z dojrzałym zawodnikiem. Pozwalałem mu się wypowiadać o meczu, bo często podawał ciekawe wskazówki, jak pewne sytuacje rozgrywać – wspomina Mateusz Stolarski, szkoleniowiec piłkarza w latach 2013–2018.

Buksa jako jeden z pierwszych młodzików zaczął przynosić do szatni specjalny roller do ćwiczeń i piłeczkę do automasażu. Wcześnie wziął się za naukę języków obcych, dziś mógłby bez problemu udzielić wywiadu po angielsku. – Jego mama opowiedziała mi kiedyś, jak kazała złożyć mu ubrania w szafie. Nie chciało mu się, więc kombinował, by sobie pomóc. Wpisał na YouTube, jak składać ubrania i znalazł tam podpowiedź, że należy wyciąć z kartonu jedną ściankę i wówczas ten karton ułatwia zadanie. Albo inny przykład: dorabiał sobie w szkole, robiąc dla kolegów maski na plastykę. Brał od każdego 10 złotych i kręcił biznes. Mówię o tym, żeby pokazać, że zawsze szukał rozwiązań, również w piłce. Olka nie trzeba było ciągnąć do pracy, sam wiele rzeczy inicjował. Ciekawe zdanie usłyszałem kiedyś od kolegi, który cytował Arka Głowackiego. Powiedział, że widział 26-letnich piłkarzy, którzy zachowują się jak 16-latkowie, ale do tej pory nie widział 16-latka, który zachowuje się jak 26-latek. Miał na myśli właśnie Olka – dodaje Stolarski.

Czwarta część „Misia”, opowieści o polskiej piłce lat 90. autorstwa Łukasza Olkowicza. Postacie fikcyjne, wiele historii wydarzyło się jednak naprawdę.

Trwał najważniejszy dzień w historii Nadziei.

– Proszę państwa, sędzia Heros najwyraźniej nie jest w najwyższej formie. Kolejna czerwona kartka! Ale za co? – dramatycznie relacjonował mecz z Błękitem dziennikarz radiowy. Misio doskonale go słyszał, siedział dwa rzędy niżej. I wcale nie uważał, że sędzia nie miał najlepszego dnia. Przeciwnie, miał bardzo dobry. Od pierwszej minuty reżyserował mecz tak, jak sobie założył. Heros był skuteczny, bo miał zapłacone. Stawka była zbyt wysoka, by pozostawić coś przypadkowi. Mogło jedynie razić, że robi to tak bezczelnie, nawet nie dbając o kamuflaż. Starsi arbitrzy mieli odmienną strategię. – Dobry sędzia może być 90 minut przeciwko, ale krzywdy nie da ci zrobić. Sytuacji na boisku zawsze jest dużo, możesz strzelić gola w ostatniej minucie. Wystarczy jedna akcja – Misio przypomniał sobie rady, które przed laty usłyszał od doświadczonego sędziego Arbuza. Cóż, Heros miał najwyraźniej innego przewodnika. Bilans pierwszej połowy pokazywał, że w pełni panuje nad tym, za co wziął pieniądze: dwie czerwone kartki dla piłkarzy drużyny, która miała przegrać. Dwa gole zespołu, który miał wygrać.

W czerwcowym słońcu lśnił się złoty ząb listonosza z Gawronów, kiedy pokazywał uśmiech po bramkach dla Błękitu. – Przegrałem – pocierał dłonią o czubek głowy Misio. – Przegrałem… – powtarzał, choć wiedział o tym od dwóch dni. W drzwiach domu Herosa na Suwalszczyźnie minął się z listonoszem z Wielkopolski. – Ale paradoks – przemknęło mu wtedy przez głowę. – Co z niego za listonosz, skoro nie roznosi listów, tylko łapówki.

Tamten szelmowsko zaśmiał mu się w twarz. Misio dowiedział się od Herosa, jak mocno nie docenił wiejskiego listonosza. Oprócz 750 milionów dla sędziego złożył mu obietnicę dotyczącą jego córki, która akurat w tym roku pisała maturę i zależało jej, by dostać się na prestiżową uczelnię w Krakowie. To już miała załatwione, oczywiście pod warunkiem, że i tata wyświadczy pewną przysługę. Misio nie był w stanie tego przelicytować.

Dariusz Dziekanowski twierdzi, że wywiad jakiego udzielił ostatnio Patryk Dziczek wystawia słabiutkie świadectwo albo jego polskim trenerom, albo samemu piłkarzowi.

W historii opowiadanej przez zawodnika uderzyła mnie jedna rzecz, a w zasadzie jedno czy dwa zdania. Patryk Dziczek mówi, że na zapleczu Serie A „wszystkiego musiałem uczyć się powoli, głównie taktyki”. Chwali trenera Giampiero Venturę: „To szkoleniowiec na wysokim poziomie, dużo się od niego uczę. Nie zostałem rzucony na głęboką wodę, tylko odpowiednio przygotowałem się do gry” (…).

O czym to świadczy? Niestety rozmowa ta nie wystawia najlepszej opinii albo trenerom, którzy kształtowali Dziczka (wspomniani Fornalik i Michniewicz), albo… inteligencji samego zawodnika. Umówmy się, 22 lata to nie jest już wiek, kiedy trzeba uczyć się piłki na nowo. Takie historie słyszeliśmy lata temu i była to tania wymówka tych zawodników, którzy założyli zbyt duże buty i później opowiadali, że w tej lidze to gra się zupełnie inaczej pod względem taktyki. Bo ile można się uczyć tej nowej taktyki? Czy naprawdę aż taka przepaść dzieli ekstraklasę od drugiej ligi włoskiej? A może właśnie dlatego nasi trenerzy mogą tylko pomarzyć o ofercie z zagranicznego klubu, bo nie znają realiów panujących w Europie?

SPORT

Obcokrajowcy z Piasta odetchnęli. Dla nich izolacja i kwarantanna były szokiem.

Na Wielkanoc Górny Śląsk opuścili Portugalczyk Tiago Alves i Słowak Jakub Holubek, którzy po powrocie do Gliwic musieli przejść obowiązkową 14-dniową kwarantannę. Wyniki ich testów były negatywne, więc na strachu jedynie się skończyło. Anglik Tom Hateley to ligowy wyjadacz, ale nie ukrywa, że nowa rzeczywistość na początku go trochę… przytłoczyła. – Nie potrafiliśmy się odnaleźć w tej nowej dla nas sytuacji. To było nieco frustrujące, więc stworzyliśmy taki mały plan działania. Moja córka miała trochę zajęć przedszkolnych, więc żona zajmowała się każdego ranka pomaganiem jej. Naszą aktywność dostosowywaliśmy również do aktualnych restrykcji. Kiedy było można, wychodziliśmy na świeże powietrze i korzystaliśmy ze spacerów czy jeździliśmy na rowerach. Jeśli chodzi o treningi, to wykonywaliśmy je w domu oraz ogrodzie. Na zmianę – raz ja, a raz żona. Był oczywiście też czas na relaks, a jak dzieci szły spać, to przygotowywaliśmy się na kolejny dzień. Eloise ma cztery lata, a Teddy dziesięć miesięcy, więc musimy być cały czas w gotowości i na okrągło zapewniać im rozwijające zajęcia – opowiada ze szczegółami Hateley, który w końcu może skupić się na treningach.

Raków rozpocznie ligę po wznowieniu rozgrywek meczem ze Śląskiem Wrocław. Z prezesem Rakowa Wojciechem Cyganem porozmawiał Maciej Grygierczyk.

Nastawiacie się na wyjazdy jednym autokarem, czy też w podróż trzeba będzie ruszać dwoma, by łatwiej było zachować względy bezpieczeństwa, dystansu – i tak dalej?

— To w tym momencie pytanie bez odpowiedzi, bo nie wiemy, jakie będą te rekomendacje. Wydaje mi się jednak, że autokar to nie jest największy problem. Jeśli będzie dezynfekcja, zachowanie bezpiecznych odległości, odpowiednio zabezpieczony kierowca, to nie powinno być większych kłopotów, nawet jeśli część sztabu będzie musiała dojechać na miejsce dodatkowym busem czy samochodami.

Duże poruszenie wywołał wasz komunikat o włączeniu do pierwszej drużyny Artura Lenartowskiego i Przemysława Oziębały. Obaj są trenerami w akademii, drugi także skautem. Nieoczekiwanie jeszcze może im być dane pożegnanie z ekstraklasą.

— Pamiętajmy, że Artur i Przemek niedawno wzmocnili także nasz zespół rezerw. Cały czas pozostawali więc w reżimie treningowym. Może się zdarzyć, że i oni w tym trudnym momencie okażą się potrzebni. W momencie, gdy zaczynała się izolacja i mieliśmy obowiązek zgłoszenia 50-osobowej listy, uznaliśmy, że dla potrzeb treningowych uzupełnimy ją zawodnikami z Częstochowy. Ściągnięcie wyróżniających się zawodników z drużyn juniorskich, będących jednak spoza naszego miasta, byłoby trudne, bo w tamtej chwili nie mieliśmy możliwości zapewnienia im noclegu. Stąd takie decyzje. Wierzę, że dla Artura i Przemka to także ciekawy i ważny okres, jeśli chodzi o ich przyszłość trenerską.

Zbigniew Boniek nie chce zasady o pięciu możliwych zmianach w ekstraklasie.

Zmiana zasad nie obowiązuje automatycznie. Organizatorzy rozgrywek w każdym kraju mogą samodzielnie zdecydować o jej wprowadzeniu lub zostać przy dotychczasowej regulacji. W Polsce wszystko wskazuje na to, że będą obowiązywać dotychczasowe przepisy, bo nowe nie spodobały się prezesowi Zbigniewowi Bońkowi, który na Twitterze skomentował to krótko: „Kabaret”. Z kolei we włoskiej gazecie „Tutto Mercato” powiedział: – Nie wprowadzimy tego do polskiego futbolu. Osoby, które podjęły decyzję o takiej zmianie, nie wiedzą chyba jak wygląda mecz piłkarski. To presja z zewnątrz spowodowała takie populistyczne ruchy. W 1982 roku w mistrzostwach świata w ciągu miesiąca zagraliśmy siedem spotkań. To były mecze w pełnym słońcu, na najwyższym poziomie, co trzy dni. Wtedy mieliśmy do dyspozycji tylko dwie zmiany, a teraz się wiele zmieniło. Treningi są bardziej zaawansowane, są inne możliwości. Musimy pamiętać o tym, że w futbolu wygrywają zawsze ci, którzy są lepiej przygotowani, sprawniejsi i biegają więcej. A ta decyzja sprawia, że to będzie miało mniejsze znaczenie – podkreślił Boniek.

Henryk Kula, prezes Śląskiego Związku Piłki Nożnej, w rozmowie z Maćkiem Grygierczykiem mówi o zakończeniu sezonu w ligach od IV w dół.

Mówi się, że już niebawem rząd wprowadzi 3. etap znoszenia ograniczeń, przewidujący imprezy sportowe do 50 osób. Nie można zatem było zaczekać z decyzją o końcu sezonu?

— Większość śląskich klubów opowiedziała się za jego zakończeniem. Do rozegrania została cała runda wiosenna. 15 kolejek to 15 terminów, trzeba by rywalizować rytmem sobota-środa-sobota. Granie w „okręgówce” czy klasie A ma sprawiać przyjemność, a nie powodować stres. Opcja, którą wprowadzamy – z wcześniejszym zakończeniem tego sezonu i wcześniejszym rozpoczęciem kolejnego – jest korzystniejsza. Teraz zarysowuje się jakiś horyzont czasowy, kluby będą mogły spokojnie wrócić do rytmu treningowego, a finalnie mamy nadzieję, że również meczowego.

Przez Polskę przetacza się dyskusja o III lidze, której los został odroczony do wtorkowego posiedzenia zarządu PZPN. Jest cień szansy, że jeszcze ruszy? No i co ze spadkami?

— Ja nie widzę takiej możliwości. W tej chwili trwa dyskusja nad dopracowaniem szczegółów. Jest problem choćby w grupie IV, w której prowadzący Motor Lublin i Hutnik Kraków mają tyle samo punktów, podobnie jak plasujące się na granicy strefy spadkowej Jutrzenka Giebułtów i Orlęta Radzyń Podlaski. To problem, jak to rozwiązać, choć na Śląsku takich nie mamy. Na wszelkie decyzje poczekajmy jednak do wtorku.

Drugoligowe Dynamo Drezno narobiło kłopotów Bundeslidze w kwestii jej powrotu w najbliższy weekend.

Okazało się, że drugoligowe Dynamo musi udać się na 14-dniową kwarantannę, którą nakazał im odbyć tamtejszy urząd zdrowia, co jest spowodowane dwoma kolejnymi zakażeniami wśród członków sztabu, wykazanymi przez trzecią falę testów – w pierwszym etapie jedna osoba miała wynik pozytywny, w drugim żadna. Klub nie miał tak naprawdę nic do powiedzenia, a DFL nic nie mogła zrobić, bowiem o zgodzie lub niezgodzie na granie decydują władze polityczne, nie piłkarskie. Trzeba też pamiętać, że Niemcy to kraj systemowo zdecentralizowany, więc decyzje podejmowane przez poszczególne landy mogą się od siebie różnić.

W praktyce oznacza to tyle, że niedzielne spotka- nie drezdeńskiego zespołu z Hannoverem nie odbędzie się, podobnie jak pojedynek z Greuther Fuerth, który jest zaplanowany na sobotę 23 maja – dla obu starć trzeba będzie znaleźć nowe terminy. Dynamo teoretycznie powinno wrócić na środowy mecz 27 maja z Arminią Bielefeld, ale będzie wtedy w beznadziejnym położeniu, ponieważ w czasie kwarantanny zespół nie może trenować ani normalnie funkcjonować.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

17 komentarzy

Loading...