Reklama

Kort: W Miedzi od początku mam luz i pewność, w Grecji zabrakło wejścia z buta

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

10 maja 2020, 17:46 • 8 min czytania 3 komentarze

Dawid Kort w ostatnim czasie co okienko zmieniał kluby, a gdy wreszcie wydawało się, że zyskał stabilizację w Miedzi Legnica, wszystko przerwał koronawirus. Z byłym pomocnikiem Pogoni Szczecin i Wisły Kraków rozmawiamy o powrocie do treningów i rozczarowującym miejscu w tabeli, ale także o jego pobycie w greckim Atromitosie. Nie ma stamtąd miłych wspomnień, za to ma o czym opowiadać. Co zrobiłby inaczej przy odejściu z Wisły? Jaki błąd popełnił na starcie w nowym klubie? Kiedy zdał sobie sprawę, że pora opuścić Grecję? Jaka dziwna historia przydarzyła mu się z trenerem? Zapraszamy. 

Kort: W Miedzi od początku mam luz i pewność, w Grecji zabrakło wejścia z buta
Jakie to uczucie móc trenować po tak długiej przerwie? Przez dwa miesiące zdrowy chłop mógł jedynie biegać, co na swój sposób może być nawet bardziej frustrujące niż leczenie kontuzji.

Dla nas w zasadzie ta przerwa była jeszcze dłuższa. 5 grudnia rozegraliśmy mecz Pucharu Polski ze Stomilem Olsztyn, potem miesiąc urlopu, długi okres przygotowawczy, wiosną dwa mecze ligowe i zjazd do bazy na wiele tygodni. Dopiero teraz, od poniedziałku, zaczniemy już w miarę normalne treningi w powiększonych grupach. Niesamowita radość z powrotu, choć tak naprawdę nadal mamy jedynie nadzieję, że liga ruszy ponownie, pewności jeszcze nie. Przed chwilą czytałem, że wciąż nie wszystkie kluby dostały zgodę na zajęcia grupowe, nutka niepewności ciągle jest.

Piłka się słucha czy przerwa daje o sobie znać?

Jest w porządku. Gdy rozgrywki zostały zawieszone, wróciłem do domu w Szczecinie. Mam tam ogród, więc jakiś kontakt z piłką był. Przed nami lekko ponad dwa tygodnie na solidną pracę i dojście do przynajmniej przyzwoitej formy. Myślę, że damy radę.

Dzieje się w twoim życiu. Przez niewiele ponad półtora roku trzy razy zmieniłeś klub, a teraz doszła pandemia.

Szaleństwo. Gdybyś mnie zapytał dwa lata temu, czy do tego czasu trzykrotnie zmienię barwy, uznałbym to za kiepski żart. Nie planowałem tego, ale wychodzi na to, że nie może być spokojnie.

Która z tych zmian była najtrudniejsza, najbardziej wymagająca życiowo?

Mimo wszystko chyba odejście z Wisły Kraków.

Reklama
Dlaczego?

Z dzisiejszej perspektywy, gdy już wiemy znacznie więcej, mógłbym to rozwiązać trochę inaczej. Po historii z tym słynnym „inwestorem” z Kambodży trudno było uwierzyć, że w Wiśle jeszcze może być dobrze. W międzyczasie pojawiła się oferta z Grecji, z klubu aspirującego do gry w Lidze Europy. Miałem dylemat. Z jednej strony dobrze się czułem w Wiśle, ale wiele pozaboiskowych spraw się nie zgadzało, a tu na horyzoncie pojawiła się perspektywa europejskich pucharów. Czas pokazał, że nic z tych pucharów dla mnie nie wyszło, była jedynie okazja pomóc Legii (śmiech).

Wyczuwam w twoich słowach trochę żalu, że nie zostałeś w Krakowie.

Może bym został, a może w końcu i tak bym się zdecydował na odejście. Wtedy jednak wybrałbym inaczej. Otrzymałem inne ciekawe oferty – z Ekstraklasy i zagranicy – ale te kluby nie kusiły Ligą Europy, nie miały tego handicapu.

Gdy przed meczami z Legią pytałem, czy na tamten moment żałujesz transferu do Grecji, stwierdziłeś, że odpowiesz za pół roku. No to pytam po fakcie: żałujesz?

Można na to spojrzeć z dwóch stron. Na pewno żałuję od strony sportowej, tutaj doświadczyłem samych rozczarowań.

A od drugiej strony?

Finansowo stratny nie byłem, ale chodzi mi przede wszystkim o stronę życiową. Tu coś zyskałem. Poznałem inną kulturę, inne podejście do pracy. Coś mi z tego zostało, zyskałem więcej luzu w codziennym życiu. Nie da się uciec od mentalności Greków, przebywając z nimi przez wiele miesięcy. Najważniejsze jednak były kwestie sportowe, a z nimi nie wyszło.

No właśnie, z jakiego powodu?

Już zaznaczałem w naszych wcześniejszych rozmowach, że przychodziłem w trakcie sezonu, koledzy byli w rytmie meczowym, a ja miałem zaległości. Nie pomagało też to, że często graliśmy na dwóch defensywnych pomocników, więc dla mnie przy takim ustawieniu brakowało miejsca. Ale teraz sądzę, że kluczowe było co innego. Na początku zabrakło mi właśnie luźniejszego podejścia i trochę odwagi, żeby z buta wejść do drużyny. Tak wszedłem do Miedzi, od pierwszego treningu byłem pewny swoich umiejętności i chciałem je pokazać. W Grecji wyszło tak, że skoro miałem się powoli wdrażać i dać sobie czas, to dawałem sobie czas ze wszystkim. Jak mogłem dryblować w gierce, wybierałem bezpieczne rozwiązanie, byle tylko nie zaminusować. Zabrakło plusów, za mało się wychylałem – w dobrym znaczeniu tego słowa – a mógłbym to zrobić i na pewno bym zyskał. Gdybym od początku inaczej podchodził do tematu, to myślę, że odnalazłbym się w tym towarzystwie.

Ławkę w rundzie wiosennej po części miałeś wkalkulowaną, ale w nowy sezon wchodziłeś ze sporymi nadziejami.

Tak, zwłaszcza że moje akcje na rynku transferowym raczej nie spadły. Mimo słabego początku w Grecji, kilka klubów chcących mnie zimą, wciąż wyrażało zainteresowanie. Nie stanowiło dla nich problemu, że wtedy nie grałem. Innej „dziesiątki” w drużynie jednak nie mieli i nie zgadzali się na moje odejście. Zapewniali, że zamierzają na mnie postawić, że będą grali w ustawieniu, w którym zacznę być potrzebny. Ja też nie byłem na sto procent zdecydowany. Ciągle wabikiem była Liga Europy, do której Atromitos zgodnie z planem się dostał. Strasznie chciałem się w niej pokazać, upatrywałem w tym swojej szansy. Podejrzewam, że w takiej sytuacji też wolałbyś zostać.

Reklama
Bardzo możliwe. To dlaczego ostatecznie wyszło jak wyszło? Atromitos przecież po sezonie zmienił trenera, przyszedł Giannis Anastasiou, zaczęło się nowe rozdanie.

Ostatnio na Kanale Sportowym Radek Majewski opowiadał historię, że pewien trener chciał go w jednym klubie, a jakiś czas później spotkali się w innym i wtedy ten trener go odpalił. Gdybym sam czegoś takiego nie przeżył, śmiałbym się, że to chyba niemożliwe. A jednak właśnie tak było z Anastasiou. Gdy latem przebywaliśmy w Austrii na obozie, wszyscy zawodnicy odbyli z nim indywidualne rozmowy. Powiedział mi, że gdybym przy odejściu z Wisły jeszcze chwilę poczekał, to mógłbym być w Omonii Nikozja, którą w tamtym okresie prowadził, bo znajdowałem się na jego liście życzeń. No i wyszło tak, że po kilku tygodniach naszej współpracy się pakowałem (śmiech). Nie mam pojęcia, dlaczego tak zmienił front i pewnie nigdy się nie dowiem.

Do Atromitosu wrócił za to Azer Busuladzić, który kompletnie nie poradził sobie w Arce Gdynia. Byłeś zaskoczony? Trochę go nam reklamowałeś, gdy przychodził do Polski.

To zawsze są trudne tematy. Zobacz, jak niemiarodajna potrafi być piłka. Ja radziłem sobie w Ekstraklasie, a nie poradziłem sobie w Grecji. Azer cały czas w niej grał, za to z Polski odchodził jako niewypał. Różne kwestie decydują. To naprawdę niezły zawodnik, ale nie dał rady w Arce.

Dopóki nie wrócił Veijnović, Busuladzić miał najwyższy kontrakt w historii Arki. Może to mu ciążyło, bo ludzie oczekiwali fajerwerków?

Być może. To naprawdę ciężki temat. Ja bym go nie skreślał, ma swoją jakość. Gdziekolwiek wcześniej szedł, to grał, co też jest jakimś wyznacznikiem.

Kiedy uświadomiłeś sobie, że w Atromitosie nie masz już czego szukać?

Gdy pojechaliśmy do Warszawy i jako dziewiętnasty zawodnik usiadłem na trybunach. Kontrakt rozwiązaliśmy 31 sierpnia, a kilka dni wcześniej planowali otworzyć dla mnie Klub Kokosa. Zachęcili trochę do odejścia (śmiech). Zrozumiałem sugestię. Kontrakt obowiązywał jeszcze przez dwa lata, ale przy takim obrocie spraw finanse zeszły na dalszy plan. Poszedłem na spore ustępstwa. Chciałem znów czuć się piłkarzem potrzebnym.

Byłeś zaskoczony, że Legia tak łatwo przeszła Atromitos? W obu meczach prezentowała się lepiej.

Już po dwudziestu minutach na Łazienkowskiej wiedziałem, że nie mamy czego szukać. Nie było o czym gadać. Sądziłem, że bardziej się postawimy i powalczymy.

Na koniec jeden z działaczy oskarżył cię, że pomogłeś rywalom awansować.

Jego zdaniem miałem przekazywać Legii jakieś informacje. Kompletna głupota. To tak absurdalne, że nie chciałbym już do tego wracać.

To był gwóźdź do trumny odnośnie waszej współpracy?

Już wcześniej byłem nastawiony, że czas się żegnać, ale to był cios poniżej pasa.

Jakie rysowały się przed tobą perspektywy przy rozwiązywaniu umowy w ostatnim dniu okienka?

Zakładałem, że mimo wszystko to kwestia dni, gdy znajdę coś nowego. Działacze kilku klubów chcieli jednak być „sprytni”. Wiedzieli, że okienko właśnie się skończyło, a ja zostałem na lodzie, dlatego ciężko się rozmawiało. Próbowali wykorzystać okoliczności. Miałem na stole jeszcze trzy oferty, ale kiedy odezwała się Miedź, czułem, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

Jak na razie podsumujesz pobyt w Legnicy? Odbudowałeś się, szybko wskoczyłeś do składu, ale drużynowo już tak dobrze nie jest.

Na pewno wyniki są poniżej oczekiwań. Patrząc na naszą kadrę, szóste miejsce wygląda słabo. Mimo wszystko wierzę, że jeszcze zakończymy ten sezon z awansem. Do wicelidera tracimy dziewięć punktów, ale terminarz będzie bardzo napięty, granie non stop co trzy dni. Niektórzy mogą nie wytrzymać tempa. My mamy szeroką, wyrównaną kadrę. To może być nasz atut. Spójrz, kto siedział na ławce Miedzi z Chojniczanką. Moim zdaniem we wszystkich innych zespołach I ligi ci zawodnicy graliby w wyjściowym składzie.

W zasadzie tylko wy i Podbeskidzie głośno mówicie o awansie.

Każdy celuje w Ekstraklasę, ale nie każdy powie to wprost, woli się asekurować. Po to grasz w I lidze, żeby awansować. Tylko tak na to patrzę.

Czas leci, zajrzałem ci w metrykę, a tam już 25 lat. Za rok bliżej ci będzie do trzydziestki niż dwudziestki.

Ale nadal młodo wyglądam (śmiech). Z twarzy mogę być jeszcze młodzieżowcem. Niedawno pytali mnie w Lidlu o dowód. Nie mam wrażenia, że nadchodzi pora, gdy nagle musisz stać się bardzo poważnym człowiekiem czy coś takiego. Bardziej się z tego śmieję. Czasami lubię sobie ponarzekać na treningach, że mam już 25 lat, więc organizm już nie ten. Jakkolwiek to zabrzmi, ciągle czuję się młody.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024
Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
2
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Komentarze

3 komentarze

Loading...