Reklama

Anglicy biją na alarm: ratujmy grassroots i lokalny futbol

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

10 maja 2020, 14:56 • 7 min czytania 3 komentarze

Angielskie kluby z niższych lig biją na alarm i proszą o ratunek. W obliczu kryzysu coraz głośniej mówi się o tym, że futbol pół-zawodowy może ucierpieć najmocniej. Zamknięte stadiony, bary i boiska oznaczają, że kluby nie zarabiają. A skoro tak, to i nie płacą, co odbija się na portfelach piłkarzy grających na pół etatu. Jaka jest przyszłość lokalnego futbolu? Jak go ratować? Czy możemy mówić o rychłym końcu piłki na poziomie grassroots?

Anglicy biją na alarm: ratujmy grassroots i lokalny futbol

Całkiem niedawno informowaliśmy o tym, że Belgowie mają ciekawy sposób na uporanie się z kryzysem w futbolu. Ich zdaniem finanse klubów uratują… dotacje dla najbogatszych. Dzięki temu pieniądze będą wydawane tak, jak do tej pory i spłyną one kaskadowo do klubów ze słabszych lig. To pomysł interesujący, jednak nie porusza on jednej, ważnej kwestii. Dotyczy on bowiem czubka ligowej piramidy, czyli najwyższych szczebli rozgrywkowych w całym kraju. A co stanie się z tymi, którzy znajdują się u podstaw? Ta kwestia budzi sporo wątpliwości.

Stracili większą część wypłaty

Kiedy pisaliśmy, że trzecioligowa Broń Radom zwolniła wszystkich piłkarzy i trenerów, sporo osób było w szoku. Broń jako pierwsza w Polsce zdecydowała się na tak odważny ruch, żeby zejść z kosztów i oszczędzić kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Już wtedy słyszeliśmy, że pomysł radomian spodobał się wielu klubom, a część z nich planuje to samo, jednak czeka na ostateczną decyzję co do kontynuowania rozgrywek. Z zamiarem ucięcia listy płac noszą się głównie zespoły z mniejszych miast, które mają pewien komfort. Ich piłkarze grają na deklaracjach amatora i choć amatorami wcale nie są, bo dostają mniejsze lub większe wynagrodzenie, z takiej umowy łatwiej zrezygnować niż z profesjonalnego kontraktu.

Ale to, co dla klubu jest oszczędnością, dla zawodnika może się okazać bolesnym ciosem. Brytyjski “Guardian” opisuje brutalną rzeczywistość niższych lig po koronawirusie. Tam też znajdziemy wielu pół-zawodowców, jak James Comley z Maidenhead United. James gra w National League, na piątym poziomie rozgrywek w Anglii – czyli na nasze w czwartej lidze. Jak przyznaje, futbol stanowił większą część jego dochodu. Teraz słyszy natomiast, że niższe ligi na Wyspach mogą mieć przestój nawet do stycznia. Dla niego oznacza to blisko rok bez podstawowego źródła dochodu. – W ostatnich trzech latach większość klubów z National League przeszło na zawodowe kontrakty. My jesteśmy wyjątkiem, gramy na pół-etatu. Ale patrząc na to, co dzieje się z gospodarką, możemy cofnąć się do tego, co było 10 lat temu. Kiedy większość klubów w lidze nie mogła sobie pozwolić na zawodowe kontrakty – mówi sam zainteresowany.

Pamiętacie oburzenie na wieść, że w Polsce w trzeciej czy czwartej lidze można zrobić sumy przekraczające średnią krajową nawet kilkukrotnie? Prezes jednego z angielskich klubów mówi wprost – na poziomie, na którym gra James, można wycisnąć nawet 1000 funtów tygodniowo. Uważa, że teraz spadek możliwości finansowych klubów będzie bardzo widoczny. – Liczę, że dokonamy reorganizacji rozgrywek, a National League stanie się regionalna. Dzięki temu zredukujemy koszty podróży. Jeśli nie, będziemy w stanie płacić za wyjazdy, ale tylko wtedy, kiedy będziemy mogli wpuszczać kibiców na mecze i do naszego baru. Oczywiście z zachowaniem zasad social distancing – mówi.

Reklama

Nie ma kibiców, nie ma pieniędzy

Skąd taki krach w finansach klubów z niższych lig? W jednym z tekstów zasady funkcjonowania takich klubów wyjaśnił nam Emil Kot. – Ogółem dla klubów najgorszy jest brak dochodów z dnia meczowego. Na dolnych poziomach każdy się z tego utrzymuje, bo FA narzuca, że od 10. poziomu w górę mecze muszą być biletowane. Mając takie – strzelam – ok. 1000 funtów z meczu, można jakoś żyć. Teraz tych pieniędzy nie ma, nie można nawet wynająć boiska, a opłaty zostały.

Oczywiście mówimy tu o jednym z niższych poziomów rozgrywkowych. Im wyżej, tym większe przychody z meczu i klubowego baru. Tam też znajdują się sponsorzy i budżet wygląda całkiem logicznie. Albo raczej wyglądał, bo dziś to już mrzonki. Kluby liczą straty i myślą, jak odbić się od dna. – Wnioskuję, że teraz będzie mniej zagranicznych tournee i obozów przygotowawczych. Gdyby klub z Championship zagrał sparing z zespołem z niższej ligi, a na mecz weszłoby 2000-3000 kibiców z biletami w cenie 15 funtów… Cóż, to zrobiłoby ogromną różnicę – uważa Rory Fitzgerald, szef Wealdstone.

W Polsce jest rzecz jasna nieco inaczej. Większość mniejszych klubów utrzymywana jest dzięki samorządom. To jednak wcale nie poprawia ich sytuacji. – Samorządy mają problem. Słyszę, że Lublin ma stracić 1/8 dochodów, więc będzie trzeba szukać cięć. A gdzie najłatwiej je znaleźć? W sporcie. Zapewne będzie tak, że miasto będzie wolało dać pieniądze klubom zawodowym, więc te pół-zawodowe stracą najwięcej – mówi Krzysztof Gil, prezes czwartoligowej Lublinianki.

Zresztą potwierdzenie jego słów znajdziemy wracając do przykładu Broni Radom. W Radomiu w nowym sezonie stypendia miejskie dla pierwszoligowego Radomiaka zostaną zmniejszone o 20%. Natomiast dla trzecioligowej Broni obniżka może wynieść do 50%. Nic dziwnego, że z całej Polski słychać wątpliwości co do tego, ile drużyn jesienią wyjdzie na boiska. Niektórzy zastanawiają się, czy opłaca im się skorzystać z opcji awansu przy zielonym stoliku. Inni, czy nawet pozostanie w tej samej lidze nie okaże się zbyt dużym problemem.

Czy to koniec grassroots?

Mówiąc o tym, jakie problemy dotykają kluby z niższych lig, nie możemy zapomnieć, kto w nich gra. To często ludzie, którzy nie przebili się do wielkiej piłki. Zaczynali w tzw. grassroots i tam też pozostali. Teraz nie tylko ich obecne kluby mają kłopoty – te, w których stawiali pierwsze kroki także. Kiedy rozmawialiśmy z właścicielami szkółek piłkarskich w Polsce (TUTAJ), słyszeliśmy praktycznie to samo – sytuacja jest trudna. Nie wymagano płacenia składek, ale też nie ukrywano, że ich brak oznacza problem. Podobnie jest w Anglii. Znów oddajemy głos Kotowi. – Są ludzie w Anglii, którzy zajmują się na co dzień tylko tym, z tego żyli. Mieli 100 dzieciaków, którzy płacili składki, a teraz te pieniądze znikły. A nie jest powiedziane, że znikają koszta, bo jeśli ktoś wynajął boisko na dłuższy czas, to nie jest łatwo z tego zrezygnować. 

Podobną opinię znajdujemy w “Guardianie”. Kenny Saunders, założyciel kampanii “Save Grassroots Football” nie owija w bawełnę. – To może być koniec piłki na tym poziomie. Największym problemem jest to, że nie mamy pieniędzy, które zwykle mieliśmy dzięki opłatom za treningi oraz składki, bo tych po prostu nie ma. Te środki przeznaczaliśmy na opłaty ligowe na przyszły sezon. Klub, w którym pracuję, wydaje 30000 funtów miesięcznie na wynajem boisk, a to tylko trening dla 300 dzieci. Skąd mamy mieć pieniądze na pozostałe opłaty i sprzęt? Nasi sponsorzy również notują straty.

Reklama

Inicjatywa Saundersa początkowo miała pomóc podnieść poziom na szczeblu grassroots. Dzięki zebranym pieniądzom boiska miały być modernizowane, żeby dzieci miały lepsze warunki do treningów. Teraz jednak tzeba walczyć o przetrwanie. – Nie jesteśmy tu po to, żeby produkować gwiazdy Premier League. Celem naszej obecności w piłce jest zachęcanie dzieci do aktywności fizycznej, zawiązywania przyjaźni. Bez grassroots zaobserwujemy wzrost otyłości i depresji wśród młodzieży. Jeśli nikt nam nie pomoże, jeśli pieniądze zostaną przeznaczone na wsparcie klubów z wyższych lig, dla nas nie zostanie już nic.

Wyspiarze jakiś czas temu rzucili pomysł, żeby kluby Premier League przeznaczyły 5% swojego przychodu na wsparcie dla grassroots. Póki co projekt przeszedł bez echa. Jedynie w Liverpoolu, na prośbę burmistrza Joe Andersona, kluby zdecydowały się przekazywać 75000 funtów co roku przez najbliższe trzy lata, na wsparcie dołu piramidy. Dla nich to nic, dla lokalnej społeczności – wszystko. – Jeśli te pieniądze zostaną użyte do opłacenia składek koniecznych do wystartowania w lidze, uratujemy część zespołów przed wycofaniem się z rozgrywek – uważa Saunders.

***

Jak widać w regionalnej piłce nie jest kolorowo i to nie tylko – cytując klasyka – “na Łazarskim rejonie”. Z problemami na tym poziomie zmaga się w zasadzie cały świat. Zastanawiając się o tym, jak pomóc największym, nie zapominajmy o tych na dole. W przeciwnym razie może być naprawdę źle. Być może dziś tego nie odczujemy, jednak za pięć czy dziesięć lat już pewnie tak. Dlatego chociaż raz warto być mądrym przed szkodą i wyciągnąć rękę do tych, którzy są na dole piramidy.

SZYMON JANCZYK

Fot. Bartosz Ziółkowski/Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

3 komentarze

Loading...