Jeden miał dziadka Polaka, choć sam kraju nigdy nie odwiedził. Inny urodził się w Polsce, ale jeszcze jako dziecko wraz z rodzicami wyjechał z ojczyzny w poszukiwaniu pracy i lepszych perspektyw. Kolejny przez całą karierę czuł się Polakiem, lecz reprezentował barwy innej drużyny narodowej. Rozmaicie plotły się losy polskie diaspory piłkarskiej. Wybraliśmy siedmiu zawodników o polskim pochodzeniu, którzy swego czasu naprawdę sporo znaczyli w świecie futbolu, a o których trochę się już wraz z upływem lat zapomniało.
Nie spodziewajcie się tutaj Tomasza Radzinskiego czy Lukasa Sinkiewicza – sięgnęliśmy znacznie głębiej do historii futbolu.
THADEE CISOWSKI (reprezentant Francji; 1927 – 2005)
Tadeusz Cisowski na świat przyszedł w 1927 roku w Łaskowie, czyli w dzisiejszym województwie lubelskim. Do Francji trafił w wieku czternastu lat i – podobnie jak wielu innych imigrantów z Polski – wraz z rodzicami pracował w górnictwie, a przy okazji zaczął stawiać pierwsze kroki na piłkarskim boisku. Szybko się okazało, że jest nieprawdopodobnie utalentowanym napastnikiem. W wieku dwudziestu lat podpisał kontrakt z FC Metz, a potem jego kariera już tylko kwitła. W 1952 roku wylądował w stolicy i zaczął reprezentować barwy RC Paris.
Wyrósł na najlepszego strzelca francuskiej ekstraklasy, choć wyemigrował z Polski po to, co harować przy wydobyciu węgla kamiennego.
Cisowski, choć zbierał sporo indywidualnych zaszczytów, nigdy nie został mistrzem Francji i nie spełnił się w barwach francuskiej reprezentacji. Choć było tego bardzo blisko. Thadee miał bowiem pełnić rolę podstawowego snajpera ekipy „Trójkolorowych” podczas mistrzostw świata w Szwecji w 1958 roku. Nabawił się jednak bardzo poważnego urazu, który wykluczył go z udziału w mistrzostw. Podstawowym wyborem francuskiego selekcjonera stał się zatem dotychczasowy zmiennik Cisowskiego, Just Fontaine, który na turnieju zdobył aż trzynaście bramek. – Szczęście w nieszczęściu – grałem tylko dlatego, że Tadeusz Cisowski, kolejny znakomity piłkarz polskiego pochodzenia, doznał bardzo poważnej kontuzji. Thadee był geniuszem. Pamiętam, jak w 1956 siedziałem na ławce, a on strzelił Belgom pięć bramek. Patrzyłem z otwartymi ustami. Co za instynkt, co za precyzja. No niestety – tak to w futbolu bywa. Trzy lata po mundialu to z kolei ja miałem pecha – złamałem piszczel i kość strzałkową – opowiadał Fontaine w rozmowie z Polsatem Sport.
Ostatecznie trzykrotny król strzelców francuskiej ekstraklasy ani razu nie wystąpił na wielkim turnieju w barwach Les Bleus. Odszedł zupełnym w zapomnieniu. Nowina o jego śmierci była podwójnie zaskakująca dla dawnych znajomych. Wszyscy byli przekonani, że Cisowski już od wielu lat nie żyje.
TADEAS KRAUS (reprezentant Czechosłowacji; 1932 – 2018)
Tadeusz Kraus to jeden z najwybitniejszych zawodników w historii Sparty Praga, a przy okazji znacząca postać dla reprezentacji Czechosłowacji w latach pięćdziesiątych. Był Polakiem z Zaolzia, na świat przyszedł w Trzyńcu i karierę piłkarską rozpoczynał w miejscowej Sile Trzyniec, klubie stanowiącym ważny ośrodek polskości w mieście.
Temat rozwinął Grzegorz Rudynek na łamach bloga Czeski Futbol: – Tam nie liczył się tylko sport, ale pamięć o narodowych tradycjach. Dlatego po II wojnie światowej władze Czechosłowacji – mające świeżo w pamięci zajęcie przez wojska polskie Zaolzia w 1938 roku – zrobiły wiele, aby osłabić ośrodki polskości. Takim miejscem, kierowanym od 1945 do 1949 roku przez Wilema Krausa, ojca Tadeusza, była właśnie Siła. Klub udało się zdławić sprawdzonym komunistycznym sposobem. W myśl haseł, że wszystko trzeba jednoczyć, Siłę połączono z czeskim SK Třinec. „Na szczęście nas, sportowców, te spory nie dotyczyły. Może trudno w to uwierzyć, ale boisko łączyło. Na nim nie było Czechów, Polaków. Byli piłkarze. Tak samo później nie miałem problemów z imieniem. Tadeas czy Tadeusz. Byłem Tadkiem” – opowiada Kraus.
W barwach Sparty Praga lewoskrzydłowy uzyskał status kapitana i został mistrzem Czechosłowacji. Z kolei z reprezentacją tego kraju wystąpił na dwóch mundialach, choć bez sukcesów.
Rudynek: – Kraus pytany o najważniejszy mecz odpowiada formułkami. Że każdy mecz był ważny, nie można żadnego wyróżniać. Ale w końcu mówi: Brazylia. W 1956 rok Czechosłowacja pojechała rozegrać serię spotkań w Ameryce Południowej. Zaczęła właśnie od Brazylii. „Graliśmy na Maracanie. Na tak dużym stadionie jeszcze nie byłem, ze 150 tysięcy ludzi na trybunach. Dostałem piłkę na lewej stronie, przebiegłem do przodu, ściąłem do środka i znów na lewo. Podałem do Antona Moravcika, a on strzelił gola. To była sensacja! Wygraliśmy z Brazylią” – Kraus jeszcze raz przeżywa ten mecz. Opowiadając, kręci biodrami, jakby znów dryblował. I wykonuje zamach nogą. Lewą. „Moja levicka była najlepsza” – uśmiechnięty wtrąca czeskie słowo. Ma się czym chwalić. Ograł Canarinhos, którzy w składzie mieli Gilmara, Didiego czy Niltona Santosa. Ci piłkarza dwa i sześć lat później wygrywali mistrzostwo świata. W 1962 r. w finale pokonali Czechosłowację 3:1. Krausa już w tej kadrze nie było.
Bardzo ciekawie jego historię opisał Janusz Bittmar na łamach „Głosu”. – Nie tylko dla zaolziańskich fanów Tadeusz Kraus był i zostanie na zawsze ikoną piłki. Skromny chłopak z Trzyńca przebojem wdarł się w świat wielkiego futbolu. Tak wspomina go Tadeusz Szkucik z Lesznej Dolnej: „Kiedy przyjechał na legendarny stadion na Borku w Trzyńcu, wówczas już w barwach Sparty, kibice byli wniebowzięci. Na Borku jedną część trybuny, tej zadaszonej, zajmowali czescy kibice, drugą, niezadaszoną, my Polacy. Kiedy Tadek był przy piłce, to z trybuny często odzywały się okrzyki: »Tadek, bądź tej łaski i strzel samobója«. Na pewno wtedy nie czuł się zbyt komfortowo, grając na boisku, na którym stawiał swoje pierwsze kroki, i gdzie miał wielu serdecznych przyjaciół. Taka jest jednak dola piłkarza”
Kraus słynął z nietuzinkowego wyszkolenia technicznego. Opowiada Bronisław Schimke, działacz piłkarski z Orłowej: „Strzelał gole z rzutów wolnych, w polu karnym lubił uderzać zewnętrzną stroną stopy, czyli w piłkarskim żargonie „fałszem”. Ze współczesnych graczy w podobnym stylu grał Tomas Rosicky. Regularnie oglądałem jego wyczyny na żywo w Ostrawie, kiedy Sparta grała z Banikiem. Mój ojciec zawsze powtarzał: patrz, to Tadek Kraus, jeden z najlepszych piłkarzy w historii czechosłowackiej piłki”.
DICK KRZYWICKI (reprezentant Walii; 1947 – )
Jego ojciec przeżył pobyt w obozie koncentracyjnym w Auschwitz, a matka zdołała ukryć się przed aresztowaniem. Były pomocnik reprezentacji Walii przyszedł na świat jako Ryszard Lech Krzywicki w Penley, niedaleko granicy z Anglią. Być może dlatego znaczną część swojej kariery Krzywicki spędził właśnie w angielskich klubach, co pozwoliło mu całkiem nieźle rozwinąć się piłkarsko. Już jako nastolatek trafił do West Bromwich Albion, potem występował również w Huddersfield Town i Lincoln City.
Najlepiej czuł się jako skrzydłowy, bo mógł na tej pozycji wykorzystać dobre przyspieszenie i naturalną zwinność.
W barwach reprezentacji Walii Krzywicki wielkiej kariery właściwie nie zrobił, rozegrał dla niej tylko osiem meczów. Ale i tak zdołał zapisać się na kartach historii – jedyną bramkę w swoich ośmiu występach zdobył w 1970 roku przeciwko Anglikom, którzy cieszyli się jeszcze wówczas statusem mistrzów świata.
O tym, że to najcenniejsze wspomnienie z boiska dla Krzywickiego opowiadała wielokrotnie jego córka, Tara. Również sportsmenka – biegaczka. – Tata często opowiada mi o tym golu. Kilka miesięcy temu miałam okazję pierwszy raz tę bramkę zobaczyć. W telewizji pokazali klip z tamtego spotkania – wspominała Tara w 2001 roku. – Początkowo chciałam iść w ślady ojca też zostać piłkarką. Zagrałam nawet w reprezentacji Walii. Niestety, tylko sześć razy, o dwa mniej od niego. Przypomina mi o tym przy każdej możliwej okazji. W domu mamy wciąż zdjęcie z gazety z podpisem: „Dick Krzywicki, jeden z najszybszych skrzydłowych w lidze”. Tata wciąż twierdzi, że na 60 metrów nie mam z nim szans. Nie jestem tego taka pewna…
JUAN CARLOS MASNIK (reprezentant Urugwaju; 1943 – )
Juan Carlos Masnik to jeden z wielu zawodników polskiego pochodzenia, którzy świetnie odnaleźli się w realiach południowoamerykańskiego futbolu. Masnik jako obrońca nie tylko rozegrał przeszło dwadzieścia meczów w reprezentacji Urugwaju, w tym na mistrzostwach świata w 1974 roku, ale również kapitalnie spisywał się na arenie klubowej. Przede wszystkim w 1971 roku, gdy Club Nacional de Football z nim w składzie sięgnął najpierw po Copa Libertadores, a później po Puchar Interkontynentalny. Zyskując tym samym, jakkolwiek spojrzeć, status najlepszej drużyny na świecie.
W 1975 roku Masnik podpisał kontrakt z New York Cosmos, w szatni spotykając się z samym „Królem Futbolu”, czyli Brazylijczykiem Pele.
THEODORE SZKUDLAPSKI (reprezentant Francji; 1935 – 2006)
Francuski rozgrywający to syn polskich imigrantów, który dwa razy wystąpił w narodowych barwach. Nad Loarą jest zdecydowanie lepiej kojarzony ze względu na karierę klubową. W latach pięćdziesiątych minionego stulecia reprezentował barwy RC Lens i Stade Rennes, by w 1960 roku przenieść się do AS Monaco i właśnie w barwach zespołu z Księstwa napisać najpiękniejszy rozdział swojej kariery. Theo Szkudlapski występował w Monaco przez siedem lat, notując tam przeszło 250 występów i ponad czterdzieści bramek. Został dwukrotnym mistrzem Francji, wywalczył też kilka krajowych pucharów.
Były to pierwszy okres tak wielkich sukcesów w historii klubu.
Ekipa Monaco imponowała nie tylko zdobytymi trofeami, ale i stylem gry. Jacques Ferran, słynny redaktor pisma France Football, w taki sposób opisywał postawę samego Theo: – Nie sposób było oderwać oczu od jego gry, zwłaszcza gdy trafił do Monaco. Płynność jego techniki wydawała się niemal nierealna. Na boisku był liderem, nie musiał tego potwierdzać żadnym gestem czy słowem.
Ponoć właśnie ze względu na swój dostojny styl gry Szkudlapski nigdy nie zaistniał na poziomie reprezentacji kraju, choć wielu domagało się, by gwiazdorowi Monaco powierzyć rolę playmakera również w kadrze. Ale Theo i tak nie ma prawa narzekać. Gdyby nie powiodła mu się kariera piłkarska, alternatywą była praca w kopalni. Zresztą na początku swojej futbolowej przygody późniejszy gwiazdor Monaco łączył treningi z pracą pod ziemią. – Kiedy w wieku osiemnastu lat trafiłem do Lens, zaznałem luksusów. Pierwszy raz w życiu miałem swój własny pokój. Rodzice też mogli mniej pracować, bo zacząłem zarabiać spore pieniądze – opowiadał Szkudlapski. – Ale podczas kłótni o nowy kontrakt prezydent klubu mógł mnie szantażować, że jeśli nie zmniejszę swoich żądań, to będę musiał wrócić do kopalni. Podobne jak mój ojciec, brat i szwagier.
DAG SZEPANSKI (reprezentant Szwecji; 1943 – )
Właściwie trudno powiedzieć, dlaczego Dag Szepanski rozegrał tylko jedno spotkanie w barwach reprezentacji Szwecji, ponieważ na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych spokojnie mógł aspirować do miana jednego z najlepszych napastników szwedzkiej ekstraklasy. W barwach Malmo FF został mistrzem kraju, zdobył Puchar Szwecji i na dodatek wywalczył tytuł króla strzelców Allsvenskan. Co tu dużo mówić, wnuk polskiego emigranta wyrósł na gwiazdę rozgrywek.
Nigdy nie poświęcił się jednak futbolowi w stu procentach, dlatego dość szybko zawinął się z klubu, w którym osiągnął tak wielkie sukcesy. Przeniósł się do sztokholmskiego AIK, ponieważ rozpoczął na tamtejszym uniwersytecie studia na kolejnym kierunku. Nie byłoby w tym może nic dziwnego czy wyjątkowego, gdyby nie fakt, że AIK było jednym z najsłabszych zespołów w lidze.
Szepanski odmienił oblicze zespołu. Stał się symbolem transformacji AIK. – Bardzo mi się podobało, że w Sztokholmie były aż trzy duże kluby. Derby stanowiły dodatkową atrakcję – wspominał po latach.
Szepanski zasłynął jako boiskowy showman. Strzelał bramki po efektownych rajdach, a jeszcze w barwach Malmo zanotował dwa trafienia z przewrotki. – Gdy zwykły napastnik zmierza w stronę bramki, widzi przed sobą bramkarza. Ja widziałem tylko siatkę za bramkarzem.
Dlaczego zatem tak brylantowy technik nie odnalazł się w szwedzkiej kadrze? Anders Johren twierdzi, że decydowały o tym niedostatki w przygotowaniu fizycznym. Szepanski był dość powolny, na dodatek nie przykładał wielkiej wagi do pracy nad sylwetką. O ile w lidze szwedzkiej takie podejście do sportu go nie wyhamowało, tak na arenie międzynarodowej było już dyskwalifikujące. Ale piłkarz w pełni zadowolił się statusem króla ligowego podwórka, wszak dzielił uwagę między futbolem i edukacją. Po zakończeniu kariery sportowej rzecz jasna nie miał problemów, by się odnaleźć – zaczynał jako marketingowiec, skończył jako dyrektor generalny w wielu poważnych spółkach. W końcu dorobił się na tyle imponującego majątku, że przeprowadził się do Hiszpanii i skoncentrował na rozwoju swoich umiejętności, jeżeli chodzi o grę w golfa. Hobbystycznie pisywał również dla różnych gazet poświęconych futbolowi.
Po latach w Sztokholmie założono nawet amatorski klub piłkarski Zepanski FC. W logo zespołu znajduje się powyższe zdjęcie.
VLADISLAO CAP (reprezentant Argentyny; 1934 – 1982)
Jego ojciec – Teodor Cap – pochodził spod Sanoka, ale postanowił poszukać szczęścia w Argentynie. Chciał się dorobić przy budowie linii kolejowych i powrócić w rodzinne strony, ale – jak to często bywa – z planów powrotu nic nie wyszło. Cap zadomowił się w Argentynie, osiadł tam i założył rodzinę. W 1934 roku w miejscowości Avellaneda nieopodal Buenos Aires przyszedł na świat jego pierwszy syn – Władysław. Czyli późniejszy reprezentant ekipy Albicelestes, Vladislao Cap.
Vladislao cieszył się reputacją boiskowego pracusia. Grywał zwykle jako obrońca, niekiedy pojawiał się również w drugiej linii, ale nigdy z ofensywnymi obowiązkami. Koncentrował się na rozbijaniu ataków rywala. I nieźle mu to wychodziło, ponieważ w lidze argentyńskiej zrobił naprawdę niebagatelną karierę. Najdłużej reprezentował barwy Racingu, jeszcze w latach pięćdziesiątych, ale na początku kolejnej dekady parę ładnych sezonów rozegrał również na Estadio Monumental, występując w River Plate. Zanotował również jedenaście meczów w argentyńskiej drużynie narodowej. Miał bardzo nowoczesne spojrzenie na futbol. – Powiedziałem to jasno i trzymam się swojego zdania. Skończyły się czasy, gdy można było w piłkę grać na luzie – mówił Polaco w 1959 roku na łamach pisma El Grafico. – Fizyczna sprawność stała się bardzo ważna. Piłkarze muszą radzić sobie w tłoku i w pośpiechu. Dlatego trzeba koncentrować się na grze kombinacyjnej. Biegając z piłką przy nodze jak wariaci tracimy za dużo energii. Grajmy podaniami, doskakujmy do rywala tylko wtedy, gdy to konieczne. Wtedy mamy tę przewagę, że pod koniec meczu czujemy się tak samo, jak w pierwszej połowie.
Cap wyrobił sobie w Argentynie taką renomę, że został nawet selekcjonerem reprezentacji. Poprowadził ją podczas mistrzostw świata w 1974, podczas których przegrał między innymi… z Polską. Argentyńczycy nie dotarli do strefy medalowej, co uznano za sporego kalibru klęskę i Vladislao stracił stanowisko.
***
Jako że tekst dotyczył zawodników zapomnianych, z premedytacją pominęliśmy postaci oczywiste, jak choćby Raymond Kopa czy Ladislao Mazurkiewicz. Ale polska diaspora piłkarska jest rzecz jasna znacznie szersza niż tylko tych siedem postaci, które omówiliśmy powyżej. Jeżeli przychodzą wam na myśl jacyś zawodnicy, o których chcielibyście dowiedzieć się więcej – dajcie znać w komentarzach.
fot. NewsPix.pl, Petr Rubal (ehutnik.cz)