Od dłuższego czasu było jasne, że rodzina Midaków chce się pozbyć Arki Gdynia, a od pewnego czasu chyba również szeroko rozumiana społeczność Arki chciała się uwolnić od dotychczasowych właścicieli. Sporo mówiło się o zainteresowaniu różnych podmiotów, ale zanim w ogóle doszło do ujawnienia tożsamości któregokolwiek z potencjalnych kupców, deal został zatwierdzony. Nowym właścicielem Arki Gdynia została firma Michała Kołakowskiego, syna Jarosława, menedżera m.in. Kamila Glika.
Jako pierwsi rozmawiamy z Jarosławem Kołakowskim o tej inwestycji.
– Przejdźmy od razu do konkretów. Kto kupił Arkę Gdynia?
– Firma należąca do mojego syna, Michała. On będzie opiekował się klubem od strony prawno-administracyjnej. Ma do tego przygotowanie. Skończył studia prawnicze oraz prawo sportowe na uczelni w Madrycie. Był na stażach w kilku europejskich klubach, ostatnio w Queens Park Rangers. To jest moment, kiedy będzie mógł się wykazać. Natomiast ja będę doradzał od strony sportowej.
– Jesteś od lat menedżerem piłkarskim. Zainspirował cię Jorge Mendes, który przejął Wolverhampton?
– Daleko mi do niego, znam go, wiem na jakim poziomie i z kim pracuje, w jakiej skali. Stworzył bardzo dobry klub, który jest w stanie rywalizować z największymi.
– Zainspirował cię?
– Zawsze chciałem mieć wpływ na budowę zespołu, na politykę transferową. Są na świecie kluby, które oddają się agencjom menedżerskim w sposób formalny lub nieformalny. Jak to w życiu – z różnym skutkiem. Chciałbym powiedzieć jedno: przez 20 lat pracy agenta napotykałem osoby, które pojawiały się w piłce znikąd i którym wydawało się, że wszystko o tej branży wiedzą. Mieli bardzo dużo do powiedzenia, opierali się na intuicji albo doświadczeniach z innych biznesów. Byli z różnych rozdań, z różnych sektorów. Często zatrudniali kolegów w myśl zasady, że na piłce zna się w zasadzie każdy. Skutki były opłakane. Z drugiej strony bywało też tak, że otaczali się byłymi zawodnikami, którzy może mieli kompetencje do trafiania w bramkę, ale niekoniecznie do zarządzania klubem, do wprowadzania swojej wizji. Ja dzisiaj o polskiej piłce wiem sporo, mam duży bagaż doświadczeń. I chcę swoją wiedzę spożytkować w klubie. Moim celem jest zrobienie z Arki klubu poukładanego, z długofalowym planem.
– To jaki jest plan na Arkę?
– Widzę bardzo dużo zalet tego klubu, jest ogromne zainteresowanie lokalnej społeczności, taka tożsamość gdyńska. Znam ten klub od lat, pamiętam pierwsze mecze Arki w lidze, mecze z Beroe Stara Zagora… Znam mnóstwo osób, które na co dzień żyją Arką i wiem, jakie jest zapotrzebowanie na to, by był to solidny, dobry klub. Nie da się w pięć minut przeskoczyć dziesięciu szczebli, trzeba zbudować podwaliny. Trzeba poprawić kwestię dopływu młodych zawodników, tak wewnątrz z klubu, jak i z regionu. Muszą być logiczne transfery do klubu, piłkarzy o odpowiednim profilu – wystarczająco dobrych, ale wystarczająco głodnych. Wszystko musi być zgodne z pierwotnymi założeniami. Nie może być tak, że coś nagle nam się komplikuje i robimy paniczne ruchy, odchodzimy od planu. To pierwszy krok do wywrotki.
– Jak więc będzie wyglądać Arka?
– Nie chcę składać niesamowitych obietnic. Logika – to jest słowo-klucz. Chcę logicznych posunięć. Chcę, by całe środowisko gdyńskie miało poczucie, że będziemy dokonywać ruchów na miarę. Mądrych, co ważne sprytnych, z przyszłością. Liczę też na sensowną współpracę z mniejszościowymi udziałowcami, chociaż – to muszę zaznaczyć – każdy, kto był w Arce lub blisko Arki w ostatnich latach musi uderzyć się w pierś i zauważyć, że jest współodpowiedzialny za obecną sytuację. Zaniedbań było dużo. Wymaga to przedyskutowania i usprawnienia.
– Poprzednim menedżerem, który kupił sobie klub piłkarski w Polsce był Radosław Osuch. Była to burzliwa przygoda.
– Radosław Osuch był jakimś tam moim rywalem na rynku. Znałem go dobrze i muszę powiedzieć, że wiele posunięć transferowych, które dokonał, było sensownych – zwłaszcza biorąc pod uwagę możliwości klubu. To pokazuje, że wiedza merytoryczna, którą wyniósł z działalności menedżerskiej, przyniosła pożytek. Ale były też błędy, bardziej interpersonalne, które zaprowadziły klub w dół.
– Zapytałem o Radosława Osucha, ponieważ zarzucano mu, że nie daje własnych pieniędzy, a „jedynie” własne know-how.
– W polskiej piłce mało kto daje własne pieniądze. Zapomnijmy o tym. Właściciele nie dokładają do klubów, ewentualnie pożyczają mu pieniądze, by je wyciągnąć w lepszych czasach… Często w przeszłości właścicielami klubów zostawali czołowi w skali kraju biznesmeni, którzy zarabiali pieniądze w innych branżach. Wszyscy od nich wymagali, by zarobiane tam pieniądze wydawali w piłce, natomiast im to nie mieściło się w głowie: prowadzenie nierentownego biznesu było sprzeczne z ich DNA, z ich doświadczeniami życiowymi. Dlatego czasem dokładali, bo musieli, ale na dłuższą metę oczekiwali zwrotu. A że zwrot nie nadchodził, to porzucali kluby, które wpadały w tarapaty. Piłka jest chyba jedynym biznesem, w którym spore grono fanów oczekuje… nierentownych posunięć, na przykład dokładania pieniędzy. To nieporozumienie. Trzeba dążyć do stworzenia dobrze działającej na każdym szczeblu machiny.
– Czy Arka będzie miejscem, w którym menedżer Jarosław Kołakowski będzie „parkował” swoich zawodników?
– Nie mam w Arce ani jednego swojego zawodnika. W ogóle ściąganie swoich piłkarzy, którzy ci realnie nie pomogą w klubie, nie spełniają kryteriów, jest nielogiczne. Po co to robić? Ale rynek transferowy jest pasjonujący. Trzeba mieć wyobraźnię, instynkt, przewidywać pewne rozwiązania. Ale i to może nie zadziałać. Dam przykład: Kamil Wilczek trafił do Zagłębia Lubin. Mało grał. Ludzie pisali: beznadziejny, szrot, kto go wcisnął? Wrócił do Piasta i wiemy, co było dalej, niesamowicie odpalił. Różne bywają przyczyny porażki, różne są przyczyny sukcesu. Później w tym samym Zagłębiu znalazł się Jakub Świerczok. Na szesnaście klubów w lidze, dziesięć szukało napastnika. Ale co do Świerczoka wszystkie miały wątpliwości. Jak pasował trenerowi, to nie pasował dyrektorowi. I na odwrót. W końcu trafił do Lubina i to był strzał w dziesiątkę. Dla mnie to nie było zaskoczenie, bo patrzyłem na ten ruch merytorycznie. Wracając do pytania: najważniejsze z kryteriów będzie takie, czy piłkarz pomoże Arce.
– Wielu właścicieli opowiada o logicznych ruchach, a potem futbol ich wciąga i zaczyna się kasyno.
– To nie ja, za długo w tym siedzę, jestem uodporniony.
– A jeśli Arka spadnie?
– Wiem w jakim momencie jest dziś klub. Nie ma okna transferowego, więc tu wiele się nie zmieni, kadra zamknięta. Oczywiście popełniono błędy: niektóre pozycje są obsadzone podwójnie, inne w ogóle… Ale to na teraz jest nie do zmiany. Naszym zadaniem jest powalczyć o utrzymanie, wprowadzić bojowy klimat, zbudować atmosferę i wierzyć, że drużyna jest w stanie się obronić. Jak spadnie do I ligi to z mojej perspektywy nic się nie zmieni. Dalej będzie to Arka Gdynia, trzeba będzie ją wprowadzić z powrotem do ekstraklasy, zbudować coś od nowa, zgodnie z nową koncepcją. Ale jeśli spadnie, to każdy kto jest w klubie będzie musiał zadać sobie pytanie: czy maczałem w tym palce?
– Trener Sobieraj to rozwiązanie tymczasowe? Nie ma uprawnień do prowadzenia drużyny…
– Jest to problem, z którym trzeba będzie się zmierzyć.
– Przez ostatnie blisko dwa lata pomagałeś zbudować od strony sportowej KKS Kalisz.
– Właścicielem klubu jest mój kolega, wziąłem na siebie stronę sportową. W pierwszym sezonie rozczarowaniem był brak awansu, ale z drugiej strony był to najlepszy sezon w historii klubu. Przegraliśmy rywalizację z Lechem II Poznań, który jednak korzystał z piłkarzy z ekstraklasy. Teraz KKS zdobył najwięcej punktów spośród wszystkich zespołów trzecioligowych w Polsce. Poukładaliśmy ten klub. Sam dużo się nauczyłem, bo trzecia liga to naprawdę skomplikowany poligon doświadczalny.
– Właściciel Arki z Warszawy… Nie boisz się negatywnego przyjęcia?
– W Warszawie są też fajne osoby.
– Ale sam powiedziałeś, że w Gdyni jest mocna tożsamość lokalna.
– Świat się zmienia. Wielu warszawiaków mieszka w Trójmieście, wiele osób z Trójmiasta przeprowadziło się do Warszawy. Liczę, że z mądrymi ludźmi dogadam się bardzo szybko, w miarę podejmowania dobrych dla klubu działań. Każdy ruch będzie po to, aby pomóc klubowi. Na koniec dnia każdemu kibicowi Arki chodzi wyłącznie o to, by klub był dobrze zarządzany i odnosił sukcesy.
– Skoro jesteś menedżerem, wszyscy będą spodziewali się ciągłych ruchów transferowych.
– Nie. Trzeba tak kierować budową zespołu, żeby gra była dobra, wyniki dobre i żeby zawodnicy się promowali, wzbudzając zainteresowanie silniejszych klubów. Tylko w ten sposób może funkcjonować zdrowa Arka. Przez lata moim zdaniem zarówno od strony transferów do klubu, jak i transferów z klubu wyglądało to blado.
– Czy Arka będzie współpracowała z menedżerami, którzy są konkurencją Jarosława Kołakowskiego?
– Oczywiście. Znam wszystkich. Na koniec każdy ma swoją robotę do wykonania. Można się lubić mniej lub bardziej, ale musi istnieć świadomość potrzeb każdej strony.
– Brzmisz, jakby nic nie mogło cię zaskoczyć.
– Piłka ma taką ilość zmiennych, że zawsze może coś zaskakującego się zdarzyć. Same transfery piłkarzy to nie handel materiałami budowlanymi, ale współpraca z ludźmi, którzy mają swoje pragnienia, ambicje, bolączki, problemy… Cała masa zagadnień. Ale mam przekonanie, że mimo wszystko w piłce da się być logicznym.
– Jesteś po spotkaniu z prezydentem Gdyni, Wojciechem Szczurkiem?
– Teraz spotkania są utrudnione…
– Ale rozmawialiście?
– Tak, rozmawialiśmy. Bardzo konstruktywnie. Przedstawiłem długofalowy plan prowadzenia klubu, który spotkał się ze zrozumieniem. Równocześnie przekonałem się, że Arka jest bardzo ważna dla władz miasta. To cieszy.
– Spodziewasz się miłego przyjęcia przez miasto, kibiców, całą społeczność?
– Obawy kibiców są zawsze. Czasami niedorzeczne nadzieje: np. ląduje w Polsce Ly Vanna i niektórym się wydaje, że jakimś cudem to nie jest podmiejski cwaniaczek, tylko poważna w świecie futbolu persona. Ja mam 20-letnie doświadczenie w tej branży. Niektórzy wolą randki w ciemno, tutaj mamy raczej małżeństwo z rozsądku.
Rozmawiał Krzysztof Stanowski
Fot.FotoPyK