Reklama

Kołakowscy przejmują Arkę Gdynia. Pierwsza rozmowa po zmianie właścicielskiej!

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

08 maja 2020, 18:22 • 8 min czytania 47 komentarzy

Od dłuższego czasu było jasne, że rodzina Midaków chce się pozbyć Arki Gdynia, a od pewnego czasu chyba również szeroko rozumiana społeczność Arki chciała się uwolnić od dotychczasowych właścicieli. Sporo mówiło się o zainteresowaniu różnych podmiotów, ale zanim w ogóle doszło do ujawnienia tożsamości któregokolwiek z potencjalnych kupców, deal został zatwierdzony. Nowym właścicielem Arki Gdynia została firma Michała Kołakowskiego, syna Jarosława, menedżera m.in. Kamila Glika.

Kołakowscy przejmują Arkę Gdynia. Pierwsza rozmowa po zmianie właścicielskiej!

Jako pierwsi rozmawiamy z Jarosławem Kołakowskim o tej inwestycji.

– Przejdźmy od razu do konkretów. Kto kupił Arkę Gdynia?

– Firma należąca do mojego syna, Michała. On będzie opiekował się klubem od strony prawno-administracyjnej. Ma do tego przygotowanie. Skończył studia prawnicze oraz prawo sportowe na uczelni w Madrycie. Był na stażach w kilku europejskich klubach, ostatnio w Queens Park Rangers. To jest moment, kiedy będzie mógł się wykazać. Natomiast ja będę doradzał od strony sportowej.

– Jesteś od lat menedżerem piłkarskim. Zainspirował cię Jorge Mendes, który przejął Wolverhampton?

– Daleko mi do niego, znam go, wiem na jakim poziomie i z kim pracuje, w jakiej skali. Stworzył bardzo dobry klub, który jest w stanie rywalizować z największymi.

– Zainspirował cię?

– Zawsze chciałem mieć wpływ na budowę zespołu, na politykę transferową. Są na świecie kluby, które oddają się agencjom menedżerskim w sposób formalny lub nieformalny. Jak to w życiu – z różnym skutkiem. Chciałbym powiedzieć jedno: przez 20 lat pracy agenta napotykałem osoby, które pojawiały się w piłce znikąd i którym wydawało się, że wszystko o tej branży wiedzą. Mieli bardzo dużo do powiedzenia, opierali się na intuicji albo doświadczeniach z innych biznesów. Byli z różnych rozdań, z różnych sektorów. Często zatrudniali kolegów w myśl zasady, że na piłce zna się w zasadzie każdy. Skutki były opłakane. Z drugiej strony bywało też tak, że otaczali się byłymi zawodnikami, którzy może mieli kompetencje do trafiania w bramkę, ale niekoniecznie do zarządzania klubem, do wprowadzania swojej wizji. Ja dzisiaj o polskiej piłce wiem sporo, mam duży bagaż doświadczeń. I chcę swoją wiedzę spożytkować w klubie. Moim celem jest zrobienie z Arki klubu poukładanego, z długofalowym planem.

Reklama
– To jaki jest plan na Arkę?

– Widzę bardzo dużo zalet tego klubu, jest ogromne zainteresowanie lokalnej społeczności, taka tożsamość gdyńska. Znam ten klub od lat, pamiętam pierwsze mecze Arki w lidze, mecze z Beroe Stara Zagora… Znam mnóstwo osób, które na co dzień żyją Arką i wiem, jakie jest zapotrzebowanie na to, by był to solidny, dobry klub. Nie da się w pięć minut przeskoczyć dziesięciu szczebli, trzeba zbudować podwaliny. Trzeba poprawić kwestię dopływu młodych zawodników, tak wewnątrz z klubu, jak i z regionu. Muszą być logiczne transfery do klubu, piłkarzy o odpowiednim profilu – wystarczająco dobrych, ale wystarczająco głodnych. Wszystko musi być zgodne z pierwotnymi założeniami. Nie może być tak, że coś nagle nam się komplikuje i robimy paniczne ruchy, odchodzimy od planu. To pierwszy krok do wywrotki.

– Jak więc będzie wyglądać Arka?

– Nie chcę składać niesamowitych obietnic. Logika – to jest słowo-klucz. Chcę logicznych posunięć. Chcę, by całe środowisko gdyńskie miało poczucie, że będziemy dokonywać ruchów na miarę. Mądrych, co ważne sprytnych, z przyszłością. Liczę też na sensowną współpracę z mniejszościowymi udziałowcami, chociaż – to muszę zaznaczyć – każdy, kto był w Arce lub blisko Arki w ostatnich latach musi uderzyć się w pierś i zauważyć, że jest współodpowiedzialny za obecną sytuację. Zaniedbań było dużo. Wymaga to przedyskutowania i usprawnienia.

– Poprzednim menedżerem, który kupił sobie klub piłkarski w Polsce był Radosław Osuch. Była to burzliwa przygoda.

– Radosław Osuch był jakimś tam moim rywalem na rynku. Znałem go dobrze i muszę powiedzieć, że wiele posunięć transferowych, które dokonał, było sensownych – zwłaszcza biorąc pod uwagę możliwości klubu. To pokazuje, że wiedza merytoryczna, którą wyniósł z działalności menedżerskiej, przyniosła pożytek. Ale były też błędy, bardziej interpersonalne, które zaprowadziły klub w dół.

– Zapytałem o Radosława Osucha, ponieważ zarzucano mu, że nie daje własnych pieniędzy, a „jedynie” własne know-how.

– W polskiej piłce mało kto daje własne pieniądze. Zapomnijmy o tym. Właściciele nie dokładają do klubów, ewentualnie pożyczają mu pieniądze, by je wyciągnąć w lepszych czasach… Często w przeszłości właścicielami klubów zostawali czołowi w skali kraju biznesmeni, którzy zarabiali pieniądze w innych branżach. Wszyscy od nich wymagali, by zarobiane tam pieniądze wydawali w piłce, natomiast im to nie mieściło się w głowie: prowadzenie nierentownego biznesu było sprzeczne z ich DNA, z ich doświadczeniami życiowymi. Dlatego czasem dokładali, bo musieli, ale na dłuższą metę oczekiwali zwrotu. A że zwrot nie nadchodził, to porzucali kluby, które wpadały w tarapaty. Piłka jest chyba jedynym biznesem, w którym spore grono fanów oczekuje… nierentownych posunięć, na przykład dokładania pieniędzy. To nieporozumienie. Trzeba dążyć do stworzenia dobrze działającej na każdym szczeblu machiny.

– Czy Arka będzie miejscem, w którym menedżer Jarosław Kołakowski będzie „parkował” swoich zawodników?

– Nie mam w Arce ani jednego swojego zawodnika. W ogóle ściąganie swoich piłkarzy, którzy ci realnie nie pomogą w klubie, nie spełniają kryteriów, jest nielogiczne. Po co to robić? Ale rynek transferowy jest pasjonujący. Trzeba mieć wyobraźnię, instynkt, przewidywać pewne rozwiązania. Ale i to może nie zadziałać. Dam przykład: Kamil Wilczek trafił do Zagłębia Lubin. Mało grał. Ludzie pisali: beznadziejny, szrot, kto go wcisnął? Wrócił do Piasta i wiemy, co było dalej, niesamowicie odpalił. Różne bywają przyczyny porażki, różne są przyczyny sukcesu. Później w tym samym Zagłębiu znalazł się Jakub Świerczok. Na szesnaście klubów w lidze, dziesięć szukało napastnika. Ale co do Świerczoka wszystkie miały wątpliwości. Jak pasował trenerowi, to nie pasował dyrektorowi. I na odwrót. W końcu trafił do Lubina i to był strzał w dziesiątkę. Dla mnie to nie było zaskoczenie, bo patrzyłem na ten ruch merytorycznie. Wracając do pytania: najważniejsze z kryteriów będzie takie, czy piłkarz pomoże Arce.

– Wielu właścicieli opowiada o logicznych ruchach, a potem futbol ich wciąga i zaczyna się kasyno.

– To nie ja, za długo w tym siedzę, jestem uodporniony.

Reklama
– A jeśli Arka spadnie?

– Wiem w jakim momencie jest dziś klub. Nie ma okna transferowego, więc tu wiele się nie zmieni, kadra zamknięta. Oczywiście popełniono błędy: niektóre pozycje są obsadzone podwójnie, inne w ogóle… Ale to na teraz jest nie do zmiany. Naszym zadaniem jest powalczyć o utrzymanie, wprowadzić bojowy klimat, zbudować atmosferę i wierzyć, że drużyna jest w stanie się obronić. Jak spadnie do I ligi to z mojej perspektywy nic się nie zmieni. Dalej będzie to Arka Gdynia, trzeba będzie ją wprowadzić z powrotem do ekstraklasy, zbudować coś od nowa, zgodnie z nową koncepcją. Ale jeśli spadnie, to każdy kto jest w klubie będzie musiał zadać sobie pytanie: czy maczałem w tym palce?

– Trener Sobieraj to rozwiązanie tymczasowe? Nie ma uprawnień do prowadzenia drużyny…

– Jest to problem, z którym trzeba będzie się zmierzyć.

– Przez ostatnie blisko dwa lata pomagałeś zbudować od strony sportowej KKS Kalisz.

– Właścicielem klubu jest mój kolega, wziąłem na siebie stronę sportową. W pierwszym sezonie rozczarowaniem był brak awansu, ale z drugiej strony był to najlepszy sezon w historii klubu. Przegraliśmy rywalizację z Lechem II Poznań, który jednak korzystał z piłkarzy z ekstraklasy. Teraz KKS zdobył najwięcej punktów spośród wszystkich zespołów trzecioligowych w Polsce. Poukładaliśmy ten klub. Sam dużo się nauczyłem, bo trzecia liga to naprawdę skomplikowany poligon doświadczalny.

– Właściciel Arki z Warszawy… Nie boisz się negatywnego przyjęcia?

– W Warszawie są też fajne osoby.

– Ale sam powiedziałeś, że w Gdyni jest mocna tożsamość lokalna.

– Świat się zmienia. Wielu warszawiaków mieszka w Trójmieście, wiele osób z Trójmiasta przeprowadziło się do Warszawy. Liczę, że z mądrymi ludźmi dogadam się bardzo szybko, w miarę podejmowania dobrych dla klubu działań. Każdy ruch będzie po to, aby pomóc klubowi. Na koniec dnia każdemu kibicowi Arki chodzi wyłącznie o to, by klub był dobrze zarządzany i odnosił sukcesy.

– Skoro jesteś menedżerem, wszyscy będą spodziewali się ciągłych ruchów transferowych.

– Nie. Trzeba tak kierować budową zespołu, żeby gra była dobra, wyniki dobre i żeby zawodnicy się promowali, wzbudzając zainteresowanie silniejszych klubów. Tylko w ten sposób może funkcjonować zdrowa Arka. Przez lata moim zdaniem zarówno od strony transferów do klubu, jak i transferów z klubu wyglądało to blado.

– Czy Arka będzie współpracowała z menedżerami, którzy są konkurencją Jarosława Kołakowskiego?

– Oczywiście. Znam wszystkich. Na koniec każdy ma swoją robotę do wykonania. Można się lubić mniej lub bardziej, ale musi istnieć świadomość potrzeb każdej strony.

– Brzmisz, jakby nic nie mogło cię zaskoczyć.

– Piłka ma taką ilość zmiennych, że zawsze może coś zaskakującego się zdarzyć. Same transfery piłkarzy to nie handel materiałami budowlanymi, ale współpraca z ludźmi, którzy mają swoje pragnienia, ambicje, bolączki, problemy… Cała masa zagadnień. Ale mam przekonanie, że mimo wszystko w piłce da się być logicznym.

– Jesteś po spotkaniu z prezydentem Gdyni, Wojciechem Szczurkiem?

– Teraz spotkania są utrudnione…

– Ale rozmawialiście?

– Tak, rozmawialiśmy. Bardzo konstruktywnie. Przedstawiłem długofalowy plan prowadzenia klubu, który spotkał się ze zrozumieniem. Równocześnie przekonałem się, że Arka jest bardzo ważna dla władz miasta. To cieszy.

– Spodziewasz się miłego przyjęcia przez miasto, kibiców, całą społeczność?

– Obawy kibiców są zawsze. Czasami niedorzeczne nadzieje: np. ląduje w Polsce Ly Vanna i niektórym się wydaje, że jakimś cudem to nie jest podmiejski cwaniaczek, tylko poważna w świecie futbolu persona. Ja mam 20-letnie doświadczenie w tej branży. Niektórzy wolą randki w ciemno, tutaj mamy raczej małżeństwo z rozsądku.

Rozmawiał Krzysztof Stanowski

Fot.FotoPyK

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

47 komentarzy

Loading...