Niewiele osób zrobiło dla zjednoczenia świata piłki tyle co Neymar. Jeśli chodzi o jebanie Brazylijczyka, to wszystkie kluby w Europie mają zgodę – nawet kibice jego własnego zespołu go nie lubią, a to się rzadko zdarza najlepszemu graczowi. Skurwiel Junior nie ma chyba ani jednego pełnoletniego fana.
Poza mną.
Trudno się ludziom dziwić – listy występków Neymara nikt nie musiał przybijać do drzwi katedry, żeby ogłosić ją światu. Powszechnie wiadomo, że Brazylijczyk stanowi w Paryżu niemal odrębne księstwo, a prowadzi się gorzej niż SsangYong Rodius. [1] Przez dwa i pół roku rozegrał niecałe 80 meczów, co nie przeszkadza mu latać na jubileusze chyba wszystkich ludzi z rodzinnego São Paulo. [2] Było już kilka dużych (a nawet turbodużych) afer z tym związanych. Urodziny siostry, urodziny teścia, Neymar szaleje na parkiecie równie chętnie i równie ostro co na boisku – kontuzje wykluczają go tylko z jednego rodzaju prowadzonej działalności. [3] W klubie chyba nikt do końca nie wie, jak sobie z tym poradzić: sam prezes Nasser Al-Khelaïfi parokrotnie ostrzegał Neymara, że takie zachowanie nie będzie tolerowane, ale Brazylijczyk nieszczególnie się przejął, co mu będzie pierdolić ta żółta kukiełka.
Już jako piłkarz Santosu bujał się z rozmaitymi brazylijskimi trubadurami [4], których promował powagą swojego autorytetu kulturalnego zbudowanego na niezwykle sprawnym mijaniu obrońców. Od początku poważnie podchodził do swoich obowiązków komendanta narodowego melanżu, a dziś stanowi niewielką, choć bardzo kosztowną ambasadę Brazylii. Jego życiową misją jest pokazać światu, że brazylijski piłkarz to sprawdzona marka – w nodze ma zarówno klej, jak i pokrętło, uwielbia seksualne tango do białego rana, rzadko rozumie, co się do niego mówi, nie przepada za ciężką pracą i jest zwyczajnie – lub jak w tym przypadku nadzwyczajnie – głupi.
Nie sądzę jednak, żeby komuś naprawdę przeszkadzało, że Neymar to durny przykurw. Ronaldinho też pewnie potrzebował asystenta, który przypominałby mu o regularnym oddychaniu, a dziś jest uwielbiany nawet na Santiago Bernabéu. Oczywiście Neymar to żaden Ronaldinho [5], którego dobrodusznej twarzy z całą armadą zębów trudno było nie lubić – ale oczekiwanie od piłkarzy (nawet tych najlepszych w historii) jakiejś wyższej inteligencji jest niedorzeczne. Nie ma co się oszukiwać: Cristiano Ronaldo nie jest tytanem intelektu, a Messi może się wydawać mądrzejszy tylko dlatego, że za radą spin doktorów Barcelony najwidoczniej dawno temu złożył śluby milczenia. [6]
Bycie człowiekiem polega na tym, że ciągle się upada i po każdym upadku podnosi się silniejszym – ale Neymar jednak głównie upada. [7] Stał się synonimem symulanta, a po prostu robi to lepiej niż inni. Czasem aż za dobrze – gdy turlając się po faulu, okrąża płytę boiska, można odnieść wrażenie, że próbuje wyśmiać ten proceder – ale gdy zapukamy do jego głowy, ze środka odpowie nam tylko echo. Neymar jest zdolny do wielu rzeczy, ale nigdy bym go nie podejrzewał o to, że jest zdolny do zrobienia czegoś ironicznie. [8]
Nie ma co się dziwić Neymarowi – przesadzony upadek to często jedyny sposób, żeby sędzia zobaczył, że przed chwilą rozpoczęły się łowy na króla disco. To zachowanie nabyte, nie wrodzone. Potwierdza to organizowany w kooperacji z Red Bullem coroczny turniej Neymar Jr’s Five, którego finały odbywają się w starej dzielnicy Brazylijczyka. Zwycięzca całych rozgrywek dostępuje zaszczytu zmierzenia się z drużyną Neymara: ten wśród kolegów jest wyluzowany, pogodny, cieszy się grą i gra zespołowo, choć to ten sam księciunio, którego znamy i nie lubimy – i zdarza mu się odjebać taki szajs, jak na przykład skończyć mecz, gdy na zegarze widnieje jeszcze 1:30 (albo popędzić za gościem, który odebrał mu piłkę i go sfaulować – co akurat wielbicielom tzw. twardej gry powinno się spodobać). Główną różnicą, którą można zaobserwować podczas tych meczów, jest to, że Neymar się nie przewraca – głównie dlatego, że tam każdy chce po prostu grać w piłkę i nie ma żadnego świra ze sztachetą zamiast nogi, który poluje na jego piszczele.
Neymar jest łatwym celem: nieduży i irytujący typek, który lubi się popisywać swoją techniką – wprawdzie czarodziejski, ale jednak głównie flet. Aż się prosi o to, żeby poznać go z butem – celowo podkurwia obrońców, ale nie odpowiada za to, że jakiś typ siłą oderwany od pługa nie jest w stanie za nim nadążyć. Piłka nożna od zawsze była sportem egalitarnym – na boisku wszyscy są równi, tylko niektórzy są dobrzy, a inni słabi.
A jeśli ktoś jest słaby, to będzie dęty i brany na zamach – takie jest odwieczne prawo natury.
I mało kto obrazuje je lepiej niż Neymar. Tak często podnoszony zarzut braku szacunku do przeciwnika jest chybiony, bo największym brakiem szacunku w sporcie zawodowym jest dawanie komuś forów. Spędził setki godzin na szlifowaniu techniki właśnie po to, żeby niszczyć obrońców – tylko po kolei, żeby nikt siaty dwa razy nie dostał. Miałby tego nie robić, bo profesjonalnemu piłkarzowi będzie przykro, że są od niego lepsi? Jeśli ktoś nie jest gotów na to, że może zostać wdeptany w ziemię lub ośmieszony, to nie powinien wiązać butów.
Falcão robił dokładnie to samo, ale do króla parkietu nikt nie miał pretensji. Mała gra nie zapomniała o swoim ulicznym rodowodzie i tak samo nie zapomniał o nim Neymar. Futbol sprawia mu frajdę i widać to, gdy razem z Mbappiszonem rozklepują sobie kolejną defensywę Ligue 1. Bawimy się piłeczką, synku. Nie każdy musi być zimnym profesjonalistą z marsową miną jak Robot Lewandowski (choć przed jego strzeleckim flow zawsze chapeau bas) – przykład Neymara pokazuje, że gra rodem z orlika też może mieć rację bytu na najwyższym poziomie. Warto docenić to, że będąc sterowanym z jednej strony przez niewielki orzeszek wściekle drgający we wnętrzu czaszki, a z drugiej przez demoniczne podszepty swojego starego, był w ogóle w stanie zajść tak wysoko i wciąż kręcić się w pobliżu Złotej Piłki. Jemu podobni zazwyczaj biją jajami o zlew gdzieś na peryferiach poważnego futbolu.
Jest w tym coś romantycznego, bo Neymar nie traktuje gry w piłkę jako pracy (co ma niestety swoje złe strony) – to prawdopodobnie jedyne, oprócz bycia apostołem dobrej zabawy, co go obchodzi. Większość ludzi ogląda piłkę nożną dla show, godzinami obserwować jak przesuwa się obrona Atlético, wirtuozersko zamykając półprzestrzenie, może tylko garstka – a niewielu graczy robi takie show jak Brazylijczyk. Kiedy wychodzi na boisko, to chce sprawić, żeby kilku obrońców rozważyło zmianę zawodu. Choć od kilku lat Neymar jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie, to trudno szukać w futbolu drugiej tak znienawidzonej postaci – ale żeby go deprecjonować, trzeba używać argumentów pozapiłkarskich.
Największymi przeciwnikami Neymara są ludzie, którzy twierdzą, że kiedyś wszystko było lepsze. Pomidory były soczyste, Scooter z kasety fajnie łupał, a cymbergaj najlepszy, mordo – Eternia super. Kiedyś jak chłop się spuścił, to można było cielaka napoić, a dziś to nawet znaczka się na to nie przyklei. Dzisiejszym piłkarzom brak charakteru, oj, przydałby się Roy Keane, żeby podregulować takiego Neymara.
Błąd – może i Roy Keane by go wyszkolił jak zwierzę (którym sam zresztą był), ale takim samym kopem na mordę mógłby Neymara wyjaśnić typ na parkingu – do tego nie trzeba nawet grać w piłkę. Świat, w którym można drugiemu człowiekowi zrobić na boisku tatar z mordy ku uciesze widowni, byłby światem nie kulturalnym, a niekulturalnym. Ludzie, którzy zawsze tak podziwiali mięsne dzieło niezłomnego dublińczyka [9], popierają ciemną epokę, w której Claudio Gentile (czy zdarzyło się kiedyś równie ironiczne nazwisko?) w jednym meczu zdołał sfaulować Diego Maradonę 23 razy i nie wylecieć z boiska [10]. Futbol to nie jest gra dla baletnic, powiedział potem. Jego zdanie podziela Keane, niekwestionowany autorytet w dziedzinie witania się z ludźmi za pomocą kopa na mordę, który w uznaniu zasług otrzymał tytuł doktora honoris causa (zapewne na wyższej szkole robienia wślizgów). To była prawdopodobnie jego pierwsza wizyta na uniwesytecie – Irlandczyk, zwany da Vincim wkrętów, wszystkiego musiał nauczyć się sam, bo jedyna szkoła, do jakiej uczęszczał, to szkoła życia.
Neymar również nie odebrał formalnego wykształcenia. Brazylijski prymityw zalicza się do tzw. sztuki marginesu, czyli surowej twórczości ludzi wykluczonych, najczęściej żyjących na obrzeżach społeczeństwa, więźniów lub ludzi psychicznie chorych (słuchacze polskiego hip-hopu dobrze wiedzą, o co chodzi). Jedną z jej bardziej znanych przedstawicielek była Judith Scott, głucha Amerykanka z zespołem Downa, która kontaktowała się ze światem zewnętrznym za pomocą rzeźb z kolorowych sznurków. I chyba należy umieścić Neymara w tej samej kategorii – jego jedynym sposobem na interakcję z otoczeniem jest drybling.
Kiedy wszyscy go nienawidzą, on zaciska zęby i utwardza swoje serce. Nie zobaczysz jego łez, bo Neymar płacze zwodami.
***
[1] Przykład, jaki daje Kylianowi Mbappé, jest fatalny – nauczyć gówniarza, to chodzi i powtarza: genialny żółw obserwuje, jak lekceważąco Neymar podchodzi do swoich obowiązków zawodnika PSG i powoli rośnie nam kolejny wkurwiacz.
[2] No jest wszystko w porządku, jest dobrze, dobrze robią, dobrze, wszystko jest w porządku, jest git, pozdrawiam całe São Paulo, dobrych chłopaków i niech się to trzyma, dobry przekaz leci.
[3] Pamiętaj zawsze – drybler to Neymara drugi zawód: pierwszy to imprezowicz, który wyrucha cały naród.
[4] Jak Gusttavo Lima, który refren swojego wielkiego (i jedynego) przeboju oparł na własnym imieniu i nazwisku; zachowało się kultowe wykonanie tej ballady w duecie z Neymarem podczas jakiegoś festynu nastolatek, choć akompaniament piłkarza ograniczał się do żucia gumy z kretyńskim uśmiechem i wykonywania ruchów frykcyjnych.
[5] Żaden Ronaldinho, kurwa!
[6] Swoją drogą to dość niesamowite, że większość fanów piłki nie wie, jaki Messi ma głos – coś nie do pomyślenia w przypadku gigantów innych dziedzin sportu; a ma głos piskliwego szczura, jakby się czegoś bał. Ta hipnotyczna gardłowość, brzmiąca jak struny wokalnego, mistycznego skrzata wywołanego z lasu. Dziwne, człowiek by się spodziewał, że największy ze wszystkich piłkarzy będzie miał nieco więcej bigla.
[7] Temat tzw. nurkowania jest dosyć złożony i rzadko traktuje się go z należytą starannością – czym innym jest nadmierna reakcja na faul, co Radosław Majdan nazwał “przyaktorzeniem” (jak pamiętne zachowanie Busquetsa w meczu przeciwko Interowi), czym innym – upadek mimo braku fizycznego kontaktu, bo piłkarz w ostatnim momencie zdoła uniknąć nadciągającej kosy (o czym mówił kiedyś Gareth Bale: czemu ma czekać, aż ktoś go potraktuje korkami, często sam zamiar faulu jest przekroczeniem przepisów) – a czym jeszcze innym zwykła wiejska chamska symulka mająca przynieść korzyść drużynie w postaci – najczęściej – rzutu karnego lub wyrzucenia z boiska zawodnika przeciwnej drużyny.
[8] Targają nim wichry namiętności; drzewo już dawno by się złamało, a trzcina się ugina i podnosi. Neymar jest trzciną – trzciną niemyślącą.
[9] Mały Roy dublińczyk, cziku czikulińczyk – ale chyba miałem nie o tym (tak w ogóle to jest z Cork).
[10] 23 razy – jak to jest w ogóle możliwe? Musiał zacząć go kopać już przed meczem w tunelu; mocno wątpliwe czy w ogóle miał jakikolwiek kontakt z piłką. Ciekawe jakby sam określił swój styl gry – pewnie tight aggressive.