Miał mieć pełne zaufanie prezesa, miał mieć pełen komfort pracy, miał pozostać na stanowisku nawet w przypadku spadku do I ligi. Gdy trenerowi na krzesełku w Ekstraklasie zaczyna być w miarę wygodnie, powinien zacząć odliczać dni do zwolnienia. Dzisiaj Kazimierz Moskal rozstał się z ŁKS-em Łódź rozwiązując kontrakt za porozumieniem stron.
Czy można się dziwić? Raczej tak. Kazimierz Moskal ugrał z ŁKS-em wynik zdecydowanie ponad stan, wprowadzając beniaminka I ligi do piłkarskiej elity właściwie bez istotnych wzmocnień. Potrafił uwolnić potencjał Daniego Ramireza, potrafił tak ustawić drużynę, że pomimo oczywistych braków w obronie, zdołała wraz z Rakowem wygrać ubiegły sezon na zapleczu i dołączyć do grona ekstraklasowiczów. Oczywiście, cieniem na jego pracy kładzie się fatalna jesień, gdy ŁKS z uporem maniaka brnął w styl gry kompletnie nieadekwatny do umiejętności zawodników, zwłaszcza w linii defensywnej. Czy to naprawdę była jednak wina Moskala, że nakazano mu atakować Ekstraklasę Boguszem i Sobocińskim?
Zresztą, i prezes Tomasz Salski, i dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła zapewniali wówczas, że widzą w zespole rękę trenera, widzą, że drużyna próbuje grać widowiskowo, więc nie ma mowy o żadnych nerwowych ruchach. Wydawało się, że to nowa jakość – po raz pierwszy nie próbowano na siłę pozamiatać nową miotłą, po raz pierwszy pojawiły się tak śmiałe deklaracje jak niedawne zapewnienie: jeśli spadniemy z trenerem Moskalem, to również z trenerem Moskalem powrócimy do elity.
ŁKS nie załamał się przy pierwszym kryzysie, ba, nie załamał się też wiosną, gdy znów punktował słabo, pogrążając się na dnie tabeli. ŁKS wytrzymał nawet porażkę w Kielcach, z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie, gdy wydawało się oczywiste, że Kazimierz Moskal nie dotrwa do meczu z Górnikiem Zabrze. Nie dotrwał, ale przepracował z drużyną jeszcze 1,5 miesiąca pandemii, co tylko potęguje absurd całej sytuacji. Jeszcze wczoraj klubowa telewizja opublikowała 10-minutowy wywiad z trenerem, z tego co wiemy – część zawodników dowiedziała się o zwolnieniu z oficjalnej strony.
Moskal zgodził się wraz ze sztabem na obniżkę pensji, poza tym ŁKS wydaje się na tyle poukładany organizacyjnie, że nie podejrzewamy go o paniczne ruchy w poszukiwaniu oszczędności. Moskal 2 maja 2020 roku nie wydawał się mniej lub bardziej gotowy na walkę o utrzymanie niż 2 stycznia 2020 roku czy 2 marca 2020 roku. A jednak, właśnie dzisiaj rozstał się z ŁKS-em. Widzimy dwie opcje – albo po powrocie z kwarantanny doszło do szczerej rozmowy z prezesem, który uznał, że trzeba już budować drużynę na kolejny sezon, albo na horyzoncie pojawił się jakiś wyjątkowy trener, którego ŁKS i tak planował zatrudnić. Zapewne w najbliższych dniach dowiemy się, która wersja jest prawdziwa, w Łodzi już teraz huczy o Wojciechu Stawowym, który właściwie przy wszystkich kryzysach Moskala był wymieniany jako jego potencjalny następca.
Co wiemy na ten moment? ŁKS, który latem miał być powiewem świeżości w skostniałej lidze w dwóch ostatnich okienkach zwiózł do Polski tabun Hiszpanów, a teraz wywala trenera w samym środku przerwy od grania, gdy tak naprawdę od półtora miesiąca nie miał za bardzo czego spieprzyć. ŁKS zekstraklasowiał w błyskawicznym tempie, co zresztą za moment przypłaci spadkiem. Tylko Moskala trochę żal – zająłby trzecie miejsce w ubiegłym sezonie i zapewne dalej pracowałby w Łodzi.
Fot.FotoPyK