Reklama

“Guga”. Chłopak, który w dwa tygodnie rozkochał w sobie całą Brazylię

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

01 maja 2020, 14:26 • 8 min czytania 2 komentarze

“W moim kraju są trzy sportowe ikony. Piłkarska reprezentacja, Ayrton Senna i Gustavo Kuerten.” Kiedy znany z gry w PSG czy Milanie Leonardo wypowiadał te słowa, absolutnie nie przesadzał. „Guga” był wówczas w Brazylii prawdziwym bożyszczem. Człowiekiem, który rozkochał w sobie miliony, mimo że przed jego erą Canarinhos nie mieli wielkich tenisowych tradycji. Całe to szaleństwo rozpoczęło się na przełomie maja i czerwca 1997 roku.

“Guga”. Chłopak, który w dwa tygodnie rozkochał w sobie całą Brazylię

26 maja, w dniu startu Rolanda Garrosa, Kuerten mógłby stać pod Wieżą Eiffla pół dnia, a i tak nikt nie poprosiłby go o autograf. Gustavo był wówczas 66. zawodnikiem rankingu ATP. Był 21-latkiem, który nie wygrał jeszcze żadnego turnieju. Był gościem, który dwa razy brał udział w wielkoszlemowych imprezach. Rok wcześniej w Paryżu odpadł w pierwszej rundzie, następnie w Australii – w drugiej. W tamtym czasie wyróżniał się nie grą na korcie, a wzrostem – mierzy 191 cm – i burzą niesfornych loków na głowie.

Nie wiemy, z jakimi marzeniami przyjechał do Paryża 23 lata temu, możemy tylko przypuszczać, że miał nadzieję na pobicie wyniku z Melbourne. I faktycznie, ta sztuka mu się udała. 6:0, 7:5, 6:1 z Czechem Ctislavem Dosedělem, a następnie 6:4, 6:2, 4:6, 7:5 z Jonasem Bjorkmanem – te wyniki pozwoliły „Gudze” zameldować się w trzeciej rundzie. Na tym etapie miał skończyć swoją paryską przygodę. Nie dawano mu szans na nic więcej, bo przecież trafił na „Musterminatora”.

***

Tę niewróżącą niczego dobrego ksywkę nosił pewien rozstawiony z numerem piątym Austriak. Facet, który wygrał Rolanda Garrosa dwa lata wcześniej. Gładko, w trzech setach. Thomas Muster pobił wówczas w finale Michaela Changa 7:5, 6:2, 6:4. Teraz miał przed sobą dużo mniej wymagającego rywala, przynajmniej w teorii.

Reklama

W praktyce Austriak musiał się mocno zdziwić, kiedy po wygraniu pierwszego seta 7:6 w dwóch kolejnych nie miał z żółtodziobem większych szans. 1:6, 3:6 – te wyniki nie przyniosły mu chwały. Zebrał się jednak w sobie, wykorzystał doświadczenie nabyte przez lata na paryskiej mączce i wygrał czwartą partię do 3. W piątej prowadził 3:0. Wydawało się, że francuska publiczność za chwilę rozejdzie się do pobliskich kafejek na kawę i croissanty.

I wtedy Kuerten odpalił.

Brazylijczyk wszedł na najwyższe obroty, a wraz z nim rozszaleli się kibice. Paryżanie musieli go pokochać: wspomniana fryzura, żółto-niebieski, rzadko spotykany w tamtych czasach strój, plus wysokie tenisowe umiejętności – to wszystko przyciągnęło ich do Gustava. Oczywiście było coś jeszcze: świat sportu od zawsze uwielbiał underdogów. Gości, którzy wbrew wszelkiej logice potrafili się postawić faworytowi. Brazylijczyk zrobił to perfekcyjnie – zlał Mustera w ostatniej partii 6:4. Właśnie wyeliminował pierwszego triumfatora Rolanda Garrosa w karierze. Szaleństwo się rozpoczęło.

***

Andriej Miedwiediew przyjechał do Francji z dużymi nadziejami na dobry wynik. Niedawno wygrał przecież prestiżowy turniej w Hamburgu, podobnie jak Roland Garros rozgrywany na mączce. No a poza tym w przeszłości meldował się już w ćwierćfinałach Australian Open i US Open.

Powtórzenie tego rezultatu stałoby się faktem jeśli uporałby się z Kuertenem. Ukrainiec mógł pomyśleć, że to możliwe. W końcu był w gazie, o czym świadczy nie tylko niemiecki turniej – w dwóch poprzednich spotkaniach nie stracił seta, natomiast młody Gustavo musiał się straszliwie ujechać w starciu z Musterem. Tak, karty mu sprzyjały.

Reklama

Nie, nie zdołał ich wykorzystać.

To musiał być dosyć dziwny mecz. Pierwsza i ostatnia partia zakończyły się wynikami 7:5. Trzy środkowe: 6:1, 6:2, 6:1. Kuerten wygrał kolejny pięciosetowy bój. Nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć, że rozstrzyganie takich wojen stanie się w Paryżu jego znakiem firmowym. Ostatecznie upolował 8 z 9 francuskich pięciosetówek. Jedynym człowiekiem, który pobił go na najdłuższym dystansie, był Marat Safin. W 1997 roku Gustavo musiał jednak stawić czoła innemu Rosjaninowi, Jewgienijowi Kafielnikowi. Stawką tego starcia był półfinał.

***

– Pod koniec trzeciego seta porzuciłem wszelką nadzieję. Myślałem, że przegram ten mecz. Dlatego po prostu… zrelaksowałem się i czekałem na koniec. Cieszyłem się każdym momentem na korcie, wiedziałem, że zabiorę ze sobą do Brazylii piękne wspomnienia.

Gustavo Kuerten przegrywał z Kafielnikowem 6:2, 5:7, 2:6. Kiedy uznał, że w losów tego spotkania nie da się odwrócić, stało się coś nieprawdopodobnego. Rosjanin stanął, a młody Brazylijczyk stwierdził chyba, że zrobi wszystko, aby ’97 w jego ojczyźnie nie kojarzył się tylko z szalejącym w Barcelonie Ronaldo. W partii nr 4 „Guga” zdemolował obrońcę tytułu 6:0! Zszokowany takim obrotem sprawy Jewgienij nie zdołał się już pozbierać. Piątego seta przegrał 4:6 i było po wszystkim. Jak to ładnie napisał jeden z dziennikarzy “artysta pokonał metronom.”

– Kiedy schodziłem z kortu, szukałem wzrokiem swojego trenera Larriego Passosa. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, wyrażały jedno: ta edycja Rolanda Garrosa będzie należeć do nas. Wiem, że brzmi to jak szaleństwo, ale byliśmy tego pewni.

Pokonany Kafielnikow po latach nie mógł natomiast nachwalić się Kuertena:

– Był najlepszym zawodnikiem, z jakim mierzyłem się na mączce. Radził sobie na niej tak znakomicie, jak Pete Sampras na kortach twardych. W peaku swoich możliwości grał chyba w Paryżu lepiej niż Rafa Nadal.

***

Gdybyśmy mieli zareklamować półfinał tamtego turnieju, użylibyśmy zwrotu: spotkanie dwóch pięknych historii. Naprzeciwko Kuertena stanął bowiem kwalifikant Filip Dewulf. Nigdy wcześniej ani później Belg nie zaszedł w wielkoszlemowej imprezie tak daleko.

Caratti, Meligeni, Portas, Corretja, Norman – lista jego paryskich skalpów na pewno nie była tak imponująca, jak ta Gustava. Gra również, dlatego Brazylijczyk wygrał tamto spotkanie 6:1, 3:6, 6:1, 7:6.

– Na korcie Kuerten sprawiał wrażenie kogoś, kto jest bardzo cool i nie przytłaczają go nadarzające się okazje. Urodził się po to, aby być w światłach reflektorów, na podium. Przychodziło mu to tak cudownie naturalnie – zachwycał się Dewulf.

W finale Gustavo musiał poskromić dużo lepszego zawodnika niż Belg. Czekał tam na niego Sergi Bruguera, zwycięzca RG z 1993 i 1994 roku.

Nastoletni Kuerten oglądał zresztą jego pierwszy triumf na paryskiej mączce z trybun. Dziś wspomina, że tamten mecz był dla niego jednym z kroków milowych w karierze. Zaimponowała mu wtedy szybkość ataku Amerykanina Jima Couriera i precyzja Hiszpana. Uznał, że jako dorosły tenisista chciałby połączyć te dwie cechy. Trener Passos dodawał potem, że to spotkanie miało na niego większy wpływ niż tysiąc jego motywacyjnych gadek.

***

Idealna puentą paryskich szaleństw Brazylijczyka byłby pięciosetowy finał, prawda? Najlepiej taki, w którym Gustavo wróciłby do świata żywych ze stanu 0:2. Cóż, musimy was rozczarować – nic takiego nie miało miejsca.

O meczu Kuerten – Bruguera na pewno nie można napisać, że był zacięty. Że trzymał widzów w napięciu do ostatnich sekund. Że ludzie wspominali go po latach jako piękne widowisko. Nic takiego się nie stało, bo młokos z Kraju Kawy brutalnie zmielił rywala – 6:3, 6:4, 6:2.

Stał się drugim najniżej notowanym na liście ATP zawodnikiem, który triumfował w wielkoszlemowym turnieju. Stał się pierwszym nierozstawionym tenisistą, który wygrał w Paryżu od 1982 roku, kiedy to wszystkich zadziwił Mats Wilander. Stał się też z miejsca legendą w ojczyźnie. W rodzinnym mieście „Gugi”, Florianopolis, po jego sukcesie na ulice wyszły dziesiątki tysięcy ludzi. Wielu z nich poza flagami Brazylii dzierżyło w dłoniach… rakiety tenisowe.

Zanim Brazylijczycy opuścili domy, by celebrować Kuertena, Gustavo przyjął trofeum od wielkiego Bjoerna Borga. Wcześniej kilkukrotnie pokłonił się swojemu idolowi z dzieciństwa. Potem rozczulił wszystkich, gdy… nie mógł odkorkować szampana.

– Nigdy nie miałem okazji, żeby to robić, wybaczcie! – wspominał. I dodawał: – Gdy wznosiłem do góry trofeum, przed oczami przeszło mi całe moje życie. Dzieciństwo, czasy kiedy byłem nastolatkiem, gdy dorastałem, moja rodzina. Zrozumiałem też, że mam w sobie moc, żeby poruszyć cały naród, żeby dawać mu szczęście, żeby dzięki mnie życie milionów Brazylijczyków było lepsze.

Po dobrze wykonanej robocie Kuerten zatańczył na paryskim korcie sambę. Wraz z nim bawiły się mama Alicja i babcia Olga. Cała rodzina zadedykowała sukces ojcu Gustava, który zmarł przedwcześnie w 1985 roku. Aldo dostał zawału serca gdy… sędziował tenisowy mecz juniorów.

Był ósmy czerwca. Gdyby Gustavo pojawił się teraz pod Wieżą Eiffla, od składania autografów doznałby prawdopodobnie kontuzji dłoni.

***

Roland Garros 1997 nie był pojedynczym wystrzałem Brazylijczyka, a początkiem jego wspaniałej kariery. Kuerten wygrywał ten turniej jeszcze dwukrotnie, w 2000 i 2001 roku. W 2000 triumfował też w Mastersie, kiedy to w Lizbonie ograł Andre Agassiego. Dzięki temu został liderem listy ATP. Był pierwszym nie-Amerykaninem, który kończył rok na tej pozycji od 1991 roku, gdy swoje triumfy święcił Stefan Edberg.

***

Jego rozwój zahamowały kontuzje. Od 2002 roku dwukrotnie przechodził artroskopię prawego stawu biodrowego. Mimo olbrzymiego bólu, jaki czasem czuł na korcie, wygrał jeszcze cztery turnieje, choć nie tak prestiżowe, jak Wielkie Szlemy.

Ostatni mecz w życiu – a jakżeby inaczej! – rozegrał w Paryżu. 25 maja 2008 roku „Gugę” ograł sześć lat młodszy Paul-Henri Mathieu. To była zaledwie pierwsza runda Rolanda Garrosa. Kuerten uznał tę porażkę za ostateczny znak, że czas zejść ze sceny.

W brazylijskim tenisie nigdy wcześniej ani później nie było takiego zawodnika. To dlatego w 2001 roku wydano znaczki z jego podobizną. Rodacy na pewno kupowali je hurtowo, bo „Gugę” kochali od zawsze.

– Nie dziwię im się. Dwa razy miałem okazję z nim porozmawiać i muszę powiedzieć, że to przesympatyczny człowiek. Roztacza wokół siebie wspaniałą energię. Nie da się go nie lubić – wspomina Adam Romer, redaktor naczelny „Tenisklubu”.

Brazylijczycy uwielbiają Kuertena tak bardzo, że w 2016 roku uznali w internetowym głosowaniu, iż to właśnie on powinien zapalić znicz olimpijski. Gustavo pokonał w nim między innymi Pelego i Neymara! Była to jednak tylko zabawa, która nie wpłynęła na decyzję MKOl – ostatecznie żaden z nich nie dostąpił tego zaszczytu. Znicz zapalił były maratończyk Vanderlei de Lima, którego przed laty, na IO w Atenach, zaatakował na 36. kilometrze niejaki Neil Horan, pozbawiając tym samym szans na zdobycie złota. Była to swoista rekompensata za tamto wydarzenie. Za to Kuerten wbiegł ze zniczem na Maracanę. Wywołał pośród rodaków szaleństwo podobne do tego z 1997 roku.

Uśmiechnięty Gustavo poruszający się po olimpijskiej bieżni w nienagannym białym stroju. Uśmiechnięty młokos w kolorowym ubraniu wznoszący nad głowę puchar za paryską wygraną. Te dwa obrazki na zawsze pozostaną w sercach Brazylijczyków.

KAMIL GAPIŃSKI 

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...