Reklama

Telewizja już raz cięła wypłaty. Czeka nas powtórka z historii?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

23 kwietnia 2020, 13:51 • 7 min czytania 10 komentarzy

– Czy telewizja nam wypłaci ostatnią transzę? – pytają kluby Ekstraklasy. Zastrzyk pieniędzy z tytułu praw telewizyjnych jest dziś jednym z najgorętszych tematów w dyskursie o kryzysie spowodowanym pandemią. Ale pewnie niewiele osób pamięta, że z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia osiemnaście lat temu. Wtedy obcięcie wypłat przez Canal+ był potężną falą, która uderzyła m.in. w Widzew Łódź i GKS Katowice. Czy dziś klubom grozi podobny scenariusz?

Telewizja już raz cięła wypłaty. Czeka nas powtórka z historii?

Jest 2000 rok. Canal+ staje w szranki po wyścig o prawa telewizyjne. Wówczas Ekstraklasy, a właściwie I ligi, nie reprezentowała spółka ligowców, a Polski Związek Piłki Nożnej. Do sezonu 2000/2001 na rynku telewizyjnym trwał lekki rozgardiasz, który trudno dzisiaj wyobrazić sobie kibicowi. Nie mówimy nawet o latach przed rokiem 1995, gdy prawa TV były totalnie nieunormowane. Wyglądało to mniej więcej tak: po 1995 transmitować mecze I ligi mógł Canal+ oraz TVP, a także w mniejszym zakresie firma Go&Gol. Trzy lata od tamtej umowy francuska telewizja przejęła pałeczkę w pokazywaniu piłki nożnej w Polsce, ale nadal nie wyglądało to tak, jak dziś, że Canal+ pokazuje wszystko. Wizja Sport transmitowała domowe mecze Legii, spotkania Wisły Kraków rozgrywane u siebie pokazywano na antenie TVN.

Dopiero w 2000 roku dogadano się na ujednolicenie praw. Kluby przekazały władze nad kontraktem telewizyjnym PZPN-owi, a ten miał ugrać od stacji możliwie jak najwięcej pieniędzy do podziału. Nad sprawą miał czuwać Zbigniew Boniek, wówczas wiceprezes PZPN. Konkurencja na rynku stacji TV, nowy i atrakcyjny produkt, etos „świeżego rozdania” – to wszystko wywindowało cenę za pokazywanie ligi do rekordowych stawek. Wyścig wygrał ostatecznie Canal+, który wyłożył na stół 100 milionów dolarów za pięć lat pokazywania ligi. Przy ówczesnym kursie amerykańskiej waluty wychodziło na to, że Francuzi będą wypłacać polskim klubom co roku około 85 milionów złotych. Umowę te nazywany w mediach „kontraktem stulecia”.

– Faktycznie to były spore pieniądze jak na tamte czasy. Liga i PZPN dokonały skoku finansowego. Dwa lata później jechaliśmy na mundial, mieliśmy wielu sponsorów, ci uderzali wręcz do naszych drzwi. Oczywiście zdarzały się wpadki. Mówimy o czasach, gdzie panował jeszcze taki późni dziki kapitalizm i czasami bywało tak, że nadzialiśmy się na firmę-krzak. Canal+ był jednak wiarygodny. Wierzyliśmy, że ta umowa zostanie zrealizowana. Ale później przyszły problemy samej stacji… – wspomina Michał Listkiewicz, ówczesny prezes PZPN.

Po dwóch latach Canal+ popadł bowiem w problemy finansowe. Kłopoty stacji wynikały z trudności w samej centrali, a drogi kontrakt w Polsce był wówczas dla niej kulą u nogi. Polski oddział stacji przynosił wyłącznie straty. Centrala planowała osiągnięcie rentowności w ciągu kilku lat, ale wobec kłopotów z płynnością finansową musiała gdzieś poszukać cięć. Postanowiła znaleźć je w Polsce.

Reklama

– Pierwsza propozycja Canal+ wyglądała tak, że powiedzieli nam „minus 60%, a jak się nie zgodzicie, to my zwijamy interes i tyle nas będziecie widzieli” – mówi nam osoba, która brała udział w tamtych rozmowach.

– Mogę to potwierdzić. Canal+ czuł się bardzo mocny i dyktowali warunki – przyznaje Listkiewicz.

Kluby oraz PZPN stanęły pod ścianą. Rozmowy toczyły się późną wiosną, gdy sezon już powoli się kończył. Negocjacje trwały aż do lata. – To był trudny czas. Działaliśmy pod presją czasu, bo nowy sezon zbliżał się wielkimi krokami i jeśli nie dogadalibyśmy się z Canal+, to zostalibyśmy na lodzie. Wyobraża pan sobie, że nagle wszystkie kluby zostają bez tych 80 milionów złotych? Musieliśmy to jakoś ratować. Ponadto istniało ryzyko, że liga nie będzie pokazywana nigdzie. Po prostu nigdzie. Bo nie było na rynku żadnej stacji, która byłaby w stanie zapłacić tyle, co Francuzi – wspomina były prezes PZPN.

Obie strony zasiadły zatem do stołu. Z jednej strony Aurnaud de Villeneuve, dyrektor generalny Canal+ na Polskę, z drugiej Listkiewicz, Zbigniew Koźmiński (wówczas prezes Polskiej Ligi Piłkarskiej, protoplasty Ekstraklasa SA) czy Eugeniusz Kolator (wiceprezes PZPN). Rozpoczęły się rozmowy, które dla niektórych klubów stanowiły o „być albo nie być” na poziomie I ligi. Stanowisko Francuzów było jasne: obcinamy o 60% obecny kontrakt, z 85 milionów płacimy koło 35 milionów. PZPN próbował wytargować obniżkę dużo niższą – na poziomie 20% cięć.

– Nie mogliśmy powiedzieć „słuchajcie, nie obcinamy w ogóle, jest ważna umowa, więc ją respektujcie”. Znaliśmy ich stanowisko i oni mówili wprost, że jeśli nie pójdziemy na żadne cięcia, to zostaniemy z niczym – tłumaczy Listkiewicz.

Ostatecznie obie strony dogadały się w połowie swoich propozycji i wypłaty Canal+ przez kolejne trzy lata (do końca umowy w 2005 roku) były obniżone o 40% względem początkowej kwoty. – Z perspektywy czasu pewnie mogliśmy ugrać nieco więcej – słyszymy z obozu polskiego. Francuzi rok i dwa lata później próbowali zresztą obcinać wypłaty jeszcze raz. Najpierw po tym, jak pewnie poczuli się po pierwszych negocjacjach. A później w obliczu zwiększonego podatku VAT na radiowo-telewizyjne. Wtedy jednak PZPN walczył właściwie ramię w ramię z Canal+, by tego podatku nie podwyższać z 7% do 22%. – Podwyższenie podatku sprawi, że będziemy zmuszeni podwyższyć cenę abonamentów. A to spowoduje, że 40% naszych odbiorców odda dekodery, tak wykazują nasze badania. W ten sposób spadną wpływy stacji, a więc trzeba będzie obniżyć koszty. Czyli zmniejszyć wydatki na sport i filmy. Jeśli 22-procentowy VAT wejdzie w życie, najbardziej prawdopodobne byłoby zmniejszenie wydatków na polską ligę piłkarską – mówił na łamach „Gazety Wyborczej” Dominique Lesage, dyrektor Canal+ ds. instytucjonalnych i europejskich.

Reklama

Wróćmy jednak do konsekwencji redukcji legendarnego „kontraktu stulecia” z 2002 roku. Nominalnie wychodziło na to, że kluby dostały około 50 zamiast 85 milionów złotych. Przy szesnastozespołowej lidze nie powinno to być problemem, natomiast jak pisała „Piłka Nożna” – wiele klubów zapisywało sobie pieniądze z Canal+ w budżecie, a te były zdecydowanie niższe niż obecnie. – Pamiętam takie spotkanie klubów I ligi. Byliśmy tam całym gronem. Jeden z prezesów, nie pamiętam już który, powiedział, że on nie widzi tych cięć, bo za te dwa miliony z przyszłego sezonu miał opłacić zaległości z sezonu poprzedniego. To pokazuje, o jakich czasach mówimy – słyszymy.

Krach na rynku praw telewizyjnych wiązał się jednak z tym, że niektóre kluby musiały zacisnąć pasa. Kontrakty bieżące nie były renegocjowane, ale prezesi pięć razy oglądali każdą złotówkę przed jej wydaniem. Od człowieka pracującego wówczas w Komisji Ligi dowiadujemy się, że mniejsze wpływy z Canal+ były jedną ze składowych, przez które w kłopoty popadł Widzew Łódź czy GKS Katowice.

– Dla mnie to było niezrozumiałe. Myślę, że w każdym biznesie trzeba działać tak, by zdywersyfikować przychody. Jeśli kluby polegały wyłącznie na tym, że telewizja zapłaci, a zaniedbywano inne sposoby finansowania budżetu, to przyznam szczerze, że trochę ręce mi opadały. To jest po prostu ryzykowne – mówi Listkiewicz.

Jednocześnie były prezes PZPN jest daleki od porównywania tamtej sytuacji sprzed osiemnastu lat do tej, z którą mamy do czynienia obecnie. – Podobieństwo jest takie, że w obu przypadkach możliwe było obcięcie pewnej części finansowania z telewizji. Ale wtedy piłka grała, były organizowane mecze, kibic płacił za bilet i za kiełbaskę na stadionie. Dzisiaj sytuacja klubów jest zdecydowanie trudniejsza.

Kluby z Ekstraklasy nadal jednak nie dostały klarownego komunikatu ze strony Canal+. Ostatnia transza nie jest wypłacona i nie wiadomo, czy w przypadku niewznowienia rozgrywek zostanie uregulowana. Póki co Francuzi wydali jedynie komunikat wobec Ligue 1 – rodzima liga nie dostanie od telewizji złamanego euro, jeśli liga nie zostanie dokończona. Czy w związku z tym można się domyślać, że w Polsce będzie podobnie? Cóż, nie do końca. Canal+ wobec swojej krajowej ligi ma teraz inne podejście, bo wraz z końcem sezonu wygasa ich wieloletni kontrakt z francuską ekstraklasą. Tymczasem umowa stacji z Ekstraklasą będzie obowiązywała jeszcze w sezonie 2020/21, a niewykluczone, że do kolejnych rozmów też francuski gigant usiądzie, bo liga polska jest najlepiej oglądaną ligą na ich antenie.

W akcję zabezpieczania ostatniej transzy włączyli się nawet politycy, a poseł Zbigniew Giżyński złożył interpelację do minister sportu o projekt zobowiązujący stacje telewizyjne do wypłaty pieniędzy klubom i federacjom. Dziś oczywiście wszystko zmierza ku temu, byśmy faktycznie ligę dograli, ale cały czas pojawia się pytanie „a co z kasą, jeśli dograć się nie uda?”. Oraz „co z kontraktem na przyszły sezon?”.

Skoro telewizja już raz mogła usiąść do stołu i renegocjować z federacją obowiązującą umowę, to dlaczego miałaby nie chcieć zrobić tego po raz kolejny?

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
2
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Piotr Rzepecki
5
Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Komentarze

10 komentarzy

Loading...