– Dlaczego więc koledzy z Zagłębia Lubin, Piasta Gliwice, Wisły Kraków, Arki Gdynia, Korony Kielce czy ŁKS nie zgłoszą swoich wątpliwości do nas, tylko wychodzą z tym do dziennikarzy? Nie wiem, czy w ten sposób chcą zaistnieć w mediach, czy ugrać coś dla swojego klubu. Może część zespołów po prostu nie chce wracać na boiska, bo albo ma już utrzymanie, albo pewne finansowanie na kolejne lata, a inne myślą, że się utrzymają, bo zostanie powiększona liga bez dogrywania sezonu – mówi w dzisiejszym “Przeglądzie Sportowym” jeden z ekstraklasowych prezesów, jasno rysując linię między zespołami, które chcą dograć sezon a tymi, które zadowoliłyby się jego zakończeniem dziś, przy założeniu, że nikt nie spada.
RZECZPOSPOLITA
Plan na dokończenie sezonu w europejskich pucharach? Wygląda na to, że sierpień dziś rysuje się jako najbardziej realna perspektywa.
Według nowych prognoz Liga Europy mogłaby wrócić 2 lub 3 sierpnia. Wówczas odbyłyby się mecze rewanżowe 1/8 finału (rezerwowy termin to 6 sierpnia). 10 i 13 sierpnia miałyby zostać rozegrane ćwierćfinały, a 17 i 20 – półfinały. Gdyby ten plan się powiódł, tydzień później Gdańsk przyjąłby finalistów.
W Lidze Mistrzów sytuacja jest prostsza, bo tam połowa ćwierćfinalistów jest już znana. To Paris Saint-Germain, RB Lipsk, Atletico Madryt i Atalanta Bergamo. Rywali poznałyby 7 i 8 sierpnia. Do rozegrania pozostały rewanże: Manchester City – Real (pierwsze spotkanie 2:1), Bayern – Chelsea (3:0), Barcelona – Napoli (1:1) i Juventus – Lyon (0:1).
Ćwierćfinały odbyłyby się 11–15 sierpnia, półfinały tydzień później, a finał 29 sierpnia w Stambule. To terminy graniczne, dalszego przekładania nie będzie.
Ruch Chorzów kończy sto lat. Przy tej okazji „RP” oferuje wycieczkę w czasie po dziejach chorzowskiego klubu.
Ulica Cicha – kawiarnia klubowa pod starą trybuną z lat 30. ubiegłego wieku – to jedno z kultowych, oryginalnych miejsc polskiego futbolu. Tam odbywały się oficjalne spotkania, klubowe wigilie, obiadami podejmowano delegatów UEFA. Gościli na Cichej wszyscy najważniejsi ludzie polskiej piłki. I nie tylko polskiej. Tam Gerard Cieślik częstował żubrówką Portugalczyka Eusebio. Ze ścian patrzyły trofea zdobywane przez dziesięciolecia. Goście wychodzili na trybunę i najpierw ich wzrok przykuwał szczególny zabytek: zegar Omega z 1939 roku, którego duża wskazówka odliczała 45 minut każdej połowy.
Ruch, zdany na łaskę działaczy i biznesmenów nowych czasów, trafiał raz lepiej (prezes Zbigniew Noras, wsparcie prezydent Chorzowa Barbary Blidy), raz gorzej (długa lista niefortunnych właścicieli i prezesów). Jako jedyny klub ligowy w Polsce nosił na koszulce logo Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i płacił z tego tytułu pieniądze na fundację.
Aż znalazł się w niebycie. Dziś występuje w III lidze, czyli na czwartym poziomie rozgrywek.
SUPER EXPRESS
Piłkarze już z zakazem wychodzenia z domu – mówi w rozmowie z „Superakiem” Jakub Rzeźniczak.
Jak wygląda teraz twój dzień? Co robisz, żeby się nie „zapuścić”?
– Wcześniej mieliśmy możliwość trenowania w małych grupach, więc była taka namiastka normalności. Ale ostatnio dostaliśmy zakazy z klubu, to znaczy poproszono nas, abyśmy zostali w domu przez tydzień, żebyśmy nie wychodzili biegać, żebyśmy zrobili zakupy większe, najlepiej na siedem dni.
Jak rozumiem, to są właśnie przygotowania do powrotu do gry…
– Tak. Na początek maksymalna izolacja, potem pewnie testy na wirusa, powrót do treningów i do gry. Mam nadzieję, że wszyscy podejdą do tego poważnie, bo od tego zależy powodzenie całego projektu.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W lidze awantura o dokończenie rozgrywek. Nie wszystkie kluby są zadowolone z planu, jaki obecnie został wprowadzony w życie. Z wypowiedzi jednego z prezesów (anonimowej) można łatwo wywnioskować, gdzie poprowadzona jest linia podziałów w lidze.
Ledwie zdążyliśmy zapoznać się z wstępnym projektem powrotu do rozgrywek ekstraklasy, a już podniosły się głosy przeciwko niemu. Oficjalnie chodzi o brak odpowiednich konsultacji i zbyt duży pośpiech w informowaniu opinii publicznej, ale coraz trudniej dać wiarę deklaracjom, że wszystkim klubom tak samo zależy na tym, by dokończyć sezon (…).
– Czasami mam wrażenie, że kluby wystawiają do prac w grupach roboczych ludzi, którzy nie potrafią obsługiwać aplikacji, na których prowadzone są dyskusje. Każdy może zabrać głos i część klubów zadaje normalne pytania, jest z nimi dialog, a inne siedzą cicho. Później pojawiają się głosy niezadowolenia. Dlaczego więc koledzy z Zagłębia Lubin, Piasta Gliwice, Wisły Kraków, Arki Gdynia, Korony Kielce czy ŁKS nie zgłoszą swoich wątpliwości do nas, tylko wychodzą z tym do dziennikarzy? Nie wiem, czy w ten sposób chcą zaistnieć w mediach, czy ugrać coś dla swojego klubu. Może część zespołów po prostu nie chce wracać na boiska, bo albo ma już utrzymanie, albo pewne finansowanie na kolejne lata, a inne myślą, że się utrzymają, bo zostanie powiększona liga bez dogrywania sezonu – powiedział nam jeden z prezesów.
Dlaczego Hebert wrócił do ekstraklasy? Między innymi przez… problemy z lotami na linii Brazylia-Japonia.
Spędziłem dwa naprawdę wspaniałe lata w Japonii, ale po rozmowie z żoną uznaliśmy, że jednak wolelibyśmy żyć w Europie. Powiedziałem o tym w klubie, ale nie chcieli mnie nigdzie puścić. Po przerwie między sezonami miałem się więc stawić w Japonii, ale kiedy pojechałem na lotnisko, okazało się, że jest jakiś problem i lot został odwołany. Wróciłem do domu i poinformowałem o tym klub. Następnie dyrektor sportowy zadzwonił do mojego agenta z informacją, że z lotami ciągle są kłopoty i nie mogą mi wykupić nowego. Dlatego jeśli wciąż zależy mi na odejściu i znajdę nowy klub, nikt nie będzie mi robił przeszkód. Trudno uwierzyć, że problemy z samolotami pomogły mi w powrocie do ekstraklasy, ale jestem bardzo zadowolony. W Polsce spędziłem najlepszy czas w karierze. I najdłuższy. W żadnym klubie nie występowałem dłużej niż w Piaście. Przyleciałem do Gliwic jako młody piłkarz i rozwinąłem się piłkarsko. Przy okazji odnieśliśmy sukces, zdobywając wicemistrzostwo. W Polsce żyło nam się z żoną bardzo dobrze i ona też często powtarzała, że chciałaby tu wrócić. W wolnym czasie zwiedzaliśmy kraj i najbardziej podobało nam się w… Krakowie. Tym bardziej cieszę się, że teraz w nim mieszkam i gram.
Czas pracuje na korzyść Roberta Gumnego. Obrońca Lecha może się wykurować na końcówkę rozgrywek.
Rehabilitacja Gumnego była pierwotnie planowana na pół roku, ale sam piłkarz zdradził, że jest już na jej finiszu. – Kontynuowaliśmy ją nawet na początku trwania epidemii, ale ze względów bezpieczeństwa byłem przyjmowany przez rehabilitantów przed godzinami otwarcia kliniki i zanim pojawili się inni pacjenci. Teraz pracuję już indywidualnie z naszymi fizjoterapeutami oraz trenerem przygotowania fizycznego – wyjaśnił. Dodał także, że chciałby chociaż częściowo uczestniczyć w zaplanowanym na początek maja okresie przygotowawczym przed wznowieniem rozgrywek. 4 maja u wszystkich piłkarzy ekstraklasy przeprowadzone zostaną testy na koronawirusa, a później rozpoczną się treningi szykujące zawodników do restartu ligi – początkowo w grupach do pięciu osób.
Lechia ciągnie na pożyczkach.
Z zestawienia sporządzonego przez zarząd klubu i zatwierdzonego przez biegłego rewidenta wynika, że spada wysokość zobowiązań krótkoterminowych, które wyniosły ponad 18 mln złotych. Jeżeli dołożymy do tego zobowiązania długoterminowe (ponad 8 mln zł) – okaże się, że klub ma ponad 27 mln złotych wymaganych płatności (…). W jaki sposób Lechia próbuje ratować swoje finanse? „Płynność Spółki jest zapewniona poprzez finansowanie przez większościowego akcjonariusza w postaci pożyczek właścicielskich” – czytamy w sprawozdaniu. Otwartą kwestią pozostaje pytanie, co się wydarzy, gdy większościowy udziałowiec, którym jest podmiot należący do Franza Josefa Wernze, nagle przestanie pożyczać…
Łukasz Olkowicz w „Prześwietleniu” o polskiej piłce lat 90., ukrywając jednak nazwiska prawdziwych bohaterów. Jak zapewnia – większość historii z jego opowiadania wydarzyła się naprawdę.
Jesienią Nadzieja z drugoligowego szaraka przeobraziła się w klub, o którym zrobiło się głośno. Dbał o to Kmicic. Piłkarzom zaczął płacić za gole. Milion, dwa miliony, dziesięć. Mówił o tym otwarcie w prasie. Przesadził, gdy Nadzieja wygrała z Podlasianką 1:0 po samobójczym golu Szlakiego. Kmicic uznał, że skoro wynagradza strzelców goli dla Nadziei, to i pechowcowi z Białegostoku się należy. Po meczu zjawił się w szatni gości. – Który to ten Szlaki? – Ten ch… strzelił – koledzy wskazali na młodego piłkarza, wciąż chowającego twarz w dłoniach. – To masz miliona i nic się nie martw. Należy ci się – ruszył Kmicic w jego stronę.
Dla piłkarzy Podlasianki to było za dużo. Rzucili się na sponsora, na swoje szczęście miał obok ochroniarzy, którzy wyciągnęli go z kipiącej szatni, bo nie wiadomo, jak by to się skończyło.
– Gazety będą miały o czym pisać – rzekł zadowolony z siebie Kmicic pół godziny później. Był już w „Piance”. Biesiada właśnie się zaczynała, z kasety leciał „Biały miś”. Obok kolejne kieliszki z wódką opróżniali sędziowie, którzy w jego oczach zasłużyli na dobre noty, i dziennikarze, którzy te dobre noty wystawili w sprawozdaniu z meczu.
SPORT
Komisja Licencyjna ma karać tylko w ostateczności. Organ odpowiadający za przyznawanie licencji na grę w lidze chce pomóc klubom przejść przez trudny okres nieco luzując wymagania.
Do 15 kwietnia Komisja oczekiwała na prognozy finansowe, czyli coś, czego tak naprawdę dziś rzetelnie przedstawić niemalże nie sposób. Wszystko wskazuje na to, że ten ważny punkt każdego procesu licencyjnego tym razem nie będzie miał aż takiego znaczenia. Tak wynika z wytycznych UEFA, chcącej ułatwić klubom życie.
– W większości prognozy finansowe zostały już przez kluby złożone. Wytyczne UEFA mówią dość wyraźnie, by w tym roku nie brać ich jednak pod uwagę przy orzekaniu. Bo tak naprawdę, co można z pełnym przekonaniem przedstawić? To wróżenie z fusów. Dokument UEFA już jest, czekamy na jego dokładne przetłumaczenie i wprowadzenie do procesu licencyjnego w formie uchwały komisji ds. nagłych – oznajmia Krzysztof Smulski, przewodniczący Komisji ds. Licencji Klubowych.
– Powtarzam, że niedociągnięcia czy zadłużenia powstałe przed pandemią, jako komisja musimy absolutnie brać pod uwagę. Jeśli coś należało spłacić do końca 2019 roku, to tego nie wytłumaczy się epidemią. Być może z czymś takim się zmierzymy, ale na pewno nie będzie to nagminne, bo w klubach generalnie do tej pory była stabilność. Z różnych przekazów słyszy się o sytuacji Arki Gdynia, temu na pewno musimy się mocno przyglądać.
Druga część wywiadu z Markiem Papszunem z Rakowa Częstochowa. W tej między innymi o zawodnikach, których przyszłość wyjaśniła się w ostatnim czasie.
Ostatnio klub rozstał się z Andriją Lukoviciem i Bryanem Nouvierem. Koronawirus przyspieszył pożegnanie z nimi?
– Luković już w styczniu został przesunięty do drugiej drużyny, podobnie jak Emir Azemović, a Nouvier w lutym. Otrzymali wolną rękę w poszukiwaniu nowego pracodawcy. Ta sytuacja rzeczywiście przyspieszyła ich odejście. Zobaczyli, co się dzieje i chcieli szybko wracać do swoich krajów. Przez to łatwiej było się dogadać i rozstać w zgodzie.
Czy jeszcze kogoś, poza zawodnikami przesuniętymi do rezerw, czeka podobny los?
– Nie sądzę. Jest w zasadzie tylko jeszcze Azemović w drugiej drużynie i tylko on powinien opuścić klub, aczkolwiek ma ważny kontrakt, a nie możemy go zmusić do jego rozwiązania. My nie widzimy możliwości współpracy z tym zawodnikiem, oczywiście ze względów sportowych. Reszta piłkarzy ma kontrakty, pracują tak jak należy. Nie widzę obecnie takiego, który by nie spełniał naszych oczekiwań. We wszystkich wierzymy, czekamy na wznowienie rozgrywek, aby mogli się zaprezentować.
Lech prosi o wsparcie kibiców. Zainicjował akcję „W górę serca”.
Lech w piątek zainicjował akcję „W górę serca”, apelując do swoich fanów o pomoc i wsparcie finansowe. Jak podkreślono, nie ma to być forma darowizny, ale „pożyczka na wysoki procent”. Każda wpłacona przez kibiców kwota, minimum 20 złotych, zostanie zdublowana, a zwrócone pieniądze fani wraz z rozpoczęciem nowego sezonu będą mogli wykorzystać na bilety lub karnety.
Na 100-lecie chorzowskiego Ruchu – kilka stron o klubie z Cichej. Między innymi duży wywiad z Joachimem Marxem, byłym napastnikiem klubu i mistrzem olimpijskim z 1972 roku. Między innymi o tym, jak miał trafić do Górnika, a ostatecznie został legendą chorzowskiego Ruchu.
Jak to było z pana transferem do Ruchu w 1969 roku?
– To było bardzo ciekawe! (śmiech). W 1967 roku, po okresie gry w Gwardii Warszawa, wróciłem do rodzinnej Sośnicy. Z moją ówczesną narzeczoną, która też pochodzi z Sośnicy, przygotowywaliśmy ślub. Przyszła żona za bardzo nie chciała opuścić rodziny, więc napisałem pismo do Gwardii, że chciałbym odejść. W tamtych czasach, w takiej sytuacji od razu było się zawieszonym na rok, a później kluby dogadywały się między sobą. Ja chciałem pójść do Górnika. Z mojej Sośnicy na stadion w Zabrzu miałem 1,5 kilometra (…).
Ostatecznie w Górniku pan nie zagrał. Co było dalej?
– W którąś sobotę po treningu w Zabrzu, a były to już dwa miesiące, jak nie było mnie w Gwardii, przyjeżdżam autobusem i widzę, że na przystanku na ławce żona siedzi ze swoją siostrą i mówi mi, że przyjechał do nas pułkownik z Gwardii i czeka na mnie w domu. Zastanawiałem się co mi powie… Pułkownik Budziłowski tłumaczył, że został wysłany po to, żeby wrócić do Warszawy ze mną. Następnego dnia był akurat mecz z Szombierkami. Powiedział, że jak przyjadę na to spotkanie, to podpiszemy umowę, że za rok będę wolny i będę mógł grać, gdzie będę chciał (…). Sezon się zakończył, a jakoś nikt się po mnie nie zgłosił,. Zostałem jeszcze rok w Gwardii, ale już w II lidze, bo spadliśmy. Strzeliłem wtedy 26 bramek, no i w pewnym momencie przyjechali do mnie działacze Ruchu, wiceprezes Antoni Krawczyk i Alojzy Dzielong. Oni w dwójkę zawsze jeździli i szukali utalentowanych zawodników. Przyjechali do Warszawy i zaczęli namawiać na grę w Chorzowie. Miałem wtedy dobry okres, bo trafiłem do kadry narodowej, no i się dogadaliśmy, Górnik miał wielkie pretensje, że czemu tak, dlaczego podjąłem taka decyzję. Wytłumaczyłem, że to Ruch się pierwszy zgłosił, a z Zabrza po tej mojej chorobie się nie odezwali, mimo że w drugiej lidze strzeliłem sporo bramek.
fot. 400mm.pl