Reklama

Nieznośna ciężkość bytu. Przeklęty Moacir Barbosa

redakcja

Autor:redakcja

16 kwietnia 2020, 12:04 • 11 min czytania 4 komentarze

1963, remont Maracany bierze na celownik między innymi drewniane bramki. Pewien czarnoskóry mężczyzna zabiera jedną z nich. W domu rąbie je siekierą na kawałki. A potem pali na popiół.

Nieznośna ciężkość bytu. Przeklęty Moacir Barbosa

Nie, nie potrzebował się ogrzać, nie, nie urządzał osobliwego grilla – tym mężczyzną był Moacir Barbosa, próbujący dokonać egzorcyzmów. To gol na porąbaną i spaloną przez niego bramkę zmienił narodowego bohatera w symbol narodowej hańby. Brazylijski synonim pecha. Nietykalnego. Trędowatego. Człowieka wytykanego palcami na ulicach.

Dla wszystkich poza Barbosą czas płynął, a on, jak w “Dniu świstaka”, został uwięziony w przegranym finale mundialu 1950, w zapętlonej przez pięćdziesiąt lat akcji Schiaffino z Ghiggią, bo rzucała ona cień na każdy dzień reszty jego życia.

***

Maksymalny wyrok w Brazylii to trzydzieści lat. Ja dostałem pięćdziesiąt lat za coś, czemu nawet nie jestem winny.
Moacir Barbosa w 2000 roku, kilka tygodni przed swoją śmiercią

Reklama

***

Od 1502 do 1860 Brazylia była największym na świecie importerem niewolników. To również Brazylia była jednym z ostatnich krajów, które zniosły niewolnictwo – ten zapis przyszedł w 1888.

Moacir Barbosa urodził się trzy dekady później, ale tylko skrajny naiwniak mógłby sądzić, że skoro niewolnictwa nie było, to sytuacja czarnoskórych była taka sama jak innych grup etnicznych. Często – o, jakie proroctwo – byli kozłami ofiarnymi, obwinianymi za różne problemy społeczeństwa.

Ten, kto nazywa futbol tylko grą, głupim kopaniem kawałka skóry, jest ignorantem. W Brazylii czarnoskórzy zawodnicy piłkarscy zmieniali wizerunek całej grupy społecznej. Cały kraj kochał Leonidasa. W niemal każdej brazylijskiej czołowej drużynie pojawiały się czarnoskóre gwiazdy. To wydatnie przekładało się na los – poprzez odpruwanie łatek – setek tysięcy. Ktoś kiedyś powiedział, że Robert Lewandowski jednoosobowo wykonał w Niemczech lepszy PR dla Polski i Polaków, niż lata dyplomacji. Nie wiem czy tak jest – nie mam danych. Ale kto się z tym zgodzi, zachowując proporcje, zrozumie i tamten czas w Brazylii.

Moacir Barbosa był powojenną gwiazdą bramki Vasco. Wyróżniał się spokojem w grze, który emanował na całą linię obrony. Stanowił wzór piłkarza fair play, grał czyściutko, nigdy żaden napastnik nie ucierpiał w starciu z nim.

Słynął też z tego, że gra bez rękawic.

Reklama

To mu zostało, nawet na poziomie reprezentacyjnym.

Twierdził, że w ten sposób lepiej czuje piłkę. Oswaja ją. I ta bardziej się go słucha.

***

Zdarza się, że trzy punkty jakaś potęga przyznaje sobie przed rozegraniem meczu.

Ale nigdy chyba później nie było to zrobione z taką pompą, jaką w 1950 w Brazylii.

W dniu finału Prezydent FIFA, Jules Rimet, przygotował już przemowę na cześć Brazylii – dla Urugwaju nie przewidział żadnej.

Piłkarze faworyta byli tego dnia odwiedzani przez szereg polityków, którzy roztaczali przed nimi wizje tego, co nastąpi po sukcesie. Pojawił się minister edukacji, pod którą wtedy podpadał sport. Sam prezydent Brazylii powiedział: “Stoicie tutaj, tylko jeden krok od nieśmiertelnego trofeum, który wygracie dla całego kraju”. Do tego tabun dziennikarzy i fotografów.

Pod obiektem treningowym czekał szereg cwaniaków z kartami “MISTRZOWIE ŚWIATA” czekającymi na podpisy, które można by z szalonym zyskiem sprzedać już wieczorem.

– Ja dotrzymałem słowa, że powstanie Maracana, wy dzisiaj dotrzymajcie słowa, że zostaniecie mistrzami – powiedział tuż przed meczem burmistrz Rio de Janeiro.

Takie podejście zadziałało na Urugwajczyków jak płachta na byka. Jedna z czołowych brazylijskich gazet koronowała Brazylię przed meczem. Serio, napisali – oto mistrzowie świata. Kapitan Urugwaju, Varela, kupił tę gazetę i przyniósł do urugwajskiego obozu. Trener Juan Lopez Fontana zobaczył w tym potencjał, by obudzić w swoich zawodnikach diabła. Sprawić, by mecz miał personalną stawkę dla każdego zawodnika.

Według legendy, gazeta została podarta na poszczególne stronice, każdy gracz dostał po kilku, a potem Fontana miał powiedzieć:

– Jak będziecie musieli iść za potrzebą, weźcie to ze sobą. Wrzućcie do toalety. I szczajcie na nie.

Ale trzeba przyznać, że rzadko zdarza się na wielkim turnieju taka demolka, jaką Brazylia sprawiła w Copa America 1949. 9:1 z Ekwadorem. 5:0 z Kolumbią. 10:1 z Boliwią. 7:1 z Peru. 5:1 z Urugwajem. 7:0 w finale z Paragwajem. Barbosa wraz z drużyną byli nie do zatrzymania. Golkiper w zgodnej opinii nie miał sobie wtedy w kraju równych.

Nic dziwnego, że rok później, grając u siebie mundial, Brazylia była murowanym faworytem, szczególnie gdy Anglicy skompromitowali się z USA. W finałowej grupie Brazylia wygrała 6:1 z Hiszpanią i 7:1 ze Szwecją.

Ale, znowu – lub “jak zwykle” – nie chodziło tylko o piłkę. Brazylia poszukiwała swojej tożsamości. Powodu do dumy narodowej, ale i czegoś jednoczącego. W kraju rozkochanym w piłce nożnej, a do tej pory bez wygranej w nim, mundial nadawał się do tego celu.

To były wręcz pewnego rodzaju kompleksy, widoczne nawet po budowie Maracany. Powstawała kilka lat. Oddano ją ze dwa tygodnie przed finałami. Nie miała być w sensie stricte funkcjonalna – miała być wielka, największa na świecie, podkreślająca sukces Brazylii. Dlatego obiekt powstawał według projektu na dwieście tysięcy miejsc.

Urugwaj w finale stanowił tylko przystawkę. Szósta drużyna południowoamerykańskiego czempionatu. Drużyna, która z tymi samymi rywalami, których Brazylijczycy demolowali na mundialu bez mrugnięcia okiem, toczyła zacięte, pełne zwrotów akcji boje.

Nawet to jednak nie uzasadnia takiego lekceważenia. Wściekły na całe zamieszanie był szkoleniowiec Flavio Costa, który próbował uspokajać, mówić “poczekajmy na końcowy gwizdek”, ale nie był w stanie zatrzymać tej fali.

***

Wiem, o co chcecie zapytać: gdzie jest w tej opowieści Barbosa, posłany od ładnych kilku akapitów na margines? Otóż właśnie tam, gdzie być powinien – na marginesie. Nieprzypadkowo. Bo nie bierze jak do tej pory udziału w litanii przewin, całej serii kardynalnych błędów, podczas gdy finalnie wszystko skupi się tylko na nim.

Tak jakby to on kazał brazylijskiej prasie pompować balonik. Tak jakby to on zaprosił polityków, przez których – według Henrika Brandao Jonssona, autora książki “Joga Bonito” – piłkarze Brazylii nawet nie zdążyli spokojnie zjeść posiłku, i już zameldowawszy się na Maracanie, trener Flavio Costa głodnym piłkarzom kombinował w ostatniej chwili kanapki z serem. Nie kazał Juvenalowi, pilnującemu lewej strony, po której to stronie padnie feralny gol, pić dzień przed meczem, przez co Juvenal miał kaca. Nie miał wpływu na to, że jedyny możliwy zastępca Juvenala był kontuzjowany.

Brazylia przeważała, wyszła na 1:0. Zresztą prawdopodobnie ze spalonego. Angielski arbiter sędziował pod gospodarzy. Varela, kapitan Urugwaju, kłócił się Georgem Readerem ładnych kilka minut po bramce. Ta bramka tylko jeszcze bardziej podrażniła Urugwajczyków – Schiaffino strzelił na 1:1, a w samej końcówce…

Bramka do dziś jest analizowana. Nie, nie pod kątem przepisów – pod kątem tego, co zrobił Barbosa. Cała strona odsłonięta, a w środku Shiaffino – spodziewał się podania. Tymczasem Ghiggia “dziubnął” piłkę i ta wpadła do siatki na krótkim słupku.

Brazylia przegrała.

Według jednej z legend wokół tego meczu, piłkarze mieli uciekać ze stadionu w przebraniach zakonnic.

Ghiggia powie po latach: – Tylko trzech ludzi uciszyło Maracanę. Frank Sinatra, Jan Paweł II i ja.

***

Do dziś krążą pogłoski, że na stadionie kilku kibiców zmarło wtedy na zawał serca. Ktoś miał popełnić samobójstwo – nadawał to sam New York Times. Nie chce mi się w to wierzyć. Nawet słowa dramaturga Nelsona Rodrigueza “Każde miejsce ma katastrofę narodową, coś w rodzaju Hiroszimy. Naszą katastrofą, naszą Hiroszimą była porażka przeciwko Urugwajowi w 1950” wydają się niesmaczną przesadą. Tam zagłada setek tysięcy, tu tylko przegrany mundial.

Ale to pokazuje, jak bardzo Brazylia i Brazylijczycy zainwestowali emocjonalnie w zespół, jak bardzo cała pozasportowa otoczka, tożsamościowa, kulturowa, odgrywała tutaj rolę. Alex Bellos twierdził, że ten mecz na jakiś czas złamał pewność siebie całego narodu.

Za to wszystko, przez jedną interwencję został obwiniony Barbosa. Cały kraj rytualnie go grillował. Głuchy na argumenty Flavio Costa, który otwarcie krytykował Juvenala.

“Barbosa, który tak wiele razy grał dobrze, tym razem zawalił. Każdy drugorzędny bramkarz by sobie poradził” – pisało następnego dnia Estado de S. Paulo, stanowiąc tylko jeden z głosów w jednolitym chórze. Jego temat wałkowały stacje radiowe. Moacir krył się w domu razem z żoną, a krążyły niemożliwe pogłoski: nawet taka, że spalą mu dom. Gdy zaczęła się liga, był nieustannie wyzywany na wszystkich stadionach. Już wcześniej zdarzały się wobec niego rasistowskie odzywki, teraz rozgorzały z nową mocą.

***

“Nawet kryminaliście z czasem się wybacza, gdy odpokutuje swoje grzechy. Mi nigdy nie wybaczono”.
Barbosa w 1999

***

Wyobrażacie sobie jak zły mecz musiałaby rozegrać reprezentacja Polski, żeby aż odcinając się od tej klęski zmieniono barwy kadry? Ja sobie nie wyobrażam. A po Maracanazo tak uczyniono. Brazylia przestała grać w bieli, zaczęła w kolorach, które są ikoniczne dzisiaj.

Brazylijscy czarnoskórzy bramkarze przez jedną sytuację Moacira mieli pod górkę przez kolejne dekady. Ukuł się mit, żeby takiego na bramkę po prostu nie dawać, a już na pewno nie w kadrze.

Barbosa po skończeniu kariery piłkarskiej nie dał rady zaczepić się w piłce. Fatum dopadło go i tutaj – jednoznacznie postrzegany przez zawalenie gola wszech czasów, nie mógł znaleźć zatrudnienia w futbolu. Tylko Vasco pomogło mu ogarnąć pracę, ale wymowne: pracę ratownika na pływalni mieszczącej się blisko Maracany.

Nie wiem co najbardziej mnie uderza w tym, że jego mecz wciąż się toczył. Czy ten epizod z porąbaniem i spaleniem bramek. Czy to, że gdy akurat przez pewien czas komentował mecze, sam prezes brazylijskiej federacji Ricardo Teixeira zabronił mu pracować przy kluczowym spotkaniu Canarinhos, bo a nuż przyniesie pecha. Z tej samej przyczyny Mario Zagallo nie wpuścił Barbosy do ośrodka treningowego, gdzie Moacir chciał życzyć powodzenia Claudio Taffarelowi – Moacir był już wtedy po siedemdziesiątce, staruszek przegoniony spod bram.

Niezwykłe, a pokazujące jak głęboko kulturowo uwikłana jest tamta jedna interwencja: w 1988 miał premierę film, którego osią jest próba powrotu w czasie i nie dopuszczenia do bramki Ghiggii. Nominowana do prestiżowej nagrody sci-fi Hugo Award powieść “Brasyl” także znalazła miejsce dla Barbosy: w jednej z historii, główna bohaterka chce by Moaci wystąpił w publicznym procesie telewizyjnym, w którym cały naród stanowiłby oskarżyciela. Biografia “Ostatnia parada Moacira Barbosy” to jedno, i jakkolwiek mądrze zwraca uwagę w roli mediów przy kreowaniu idoli, ale też przegranych, tak pozostaje biografią sportowca – aby trafić na karty sci-fi czy filmów fabularnych trzeba zupełnie innego rozgłosu, innego znaczenia.

Ale chyba jednak najbardziej uderza to, gdy powiedział, że żaden mecz, nawet tamten finał, nie wprowadził go w taki smutek, jak sytuacja, gdy pewna matka na ulicy wskazała go palcem i powiedziała swojemu synowi:

– Zobacz, to człowiek, przez którego płakała cała Brazylia.

To niewyobrażalne tkwić całe życie w cieniu takiej winy, tak powszechnie rozpoznawalnej, umieszczonej głęboko w sercach wszystkich Brazylijczyków, nie tylko tych, którzy widzieli Maracanazo. W zasadzie pretensje przekazywane z pokolenia na pokolenie.

***

– Płakał mi w rękaw: nie jestem winny! Było nas jedenastu!
Tereza Borba

***

Na początku drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych Barbosie zmarła żona. Nowotwór zabrał osobę, która nie tylko całe życie była dla niego wsparciem, ale też pomagała nieść brzemię.

Barbosa został sam.

Był dobrze po siedemdziesiątce, a dostawał tylko emeryturę za pracę ratownika pływalni. Rzecz w tym, że nawet ta praca była na pół etatu, więc jakoś wiązali koniec z końcem razem z żoną, ale ostatecznie emerytura była na tyle mała, że nie wystarczała nawet na opłaty mieszkaniowe. Przez jakiś czas żył u kogoś w małym pomieszczeniu na podwórzu. Nawet tu doszło do włamania i okradziono go z koszulki reprezentacji Brazylii.

A jednak wtedy, w najgorszym momencie, zaświeciło słońce.

Tereza Borba miała wtedy może dwadzieścia lat, prowadziła sklepik na plaży, gdy rozpoznawała Barbosę jak kręci się po plaży. Wyglądał jak bezdomny, którym w istocie był. Tereza pomagała mu, a z czasem zaprosiła go do domu, gdzie mieszkała z mężem. Odstąpili mu cały pokój. Państwo Borbowie pomagali mu, a on przyjmował tę pomoc, ale czuł się z nią nieswojo – często mówił, że zawadza, że lepiej, aby sobie poszedł.

Ale Borba stała się w istocie jego przybraną córką. Sama wychowała się bez ojca. W zupełnie obcej osobie Moacir znalazł prawdziwe rodzinne ciepło i bezinteresowną pomoc.

Później Borba zadzwoniła do Euricio Mirandy, polityka, ale też działacza Vasco. Miranda jaki był, taki był, według wielu umoczony w korupcję, ale Barbosie pomógł, załatwił mu również skromny comiesięczny czek z klubu, ale który pozwalał już na samodzielne życie.

Miranda wraz z Teresą zgłosili również pewien projekt burmistrzowi Rio, a on się do niego zapalił.

Znowu Maracana. Znowu tamci piłkarze – przynajmniej wszyscy, którzy jeszcze żyli w 1999 roku. Z wieloma nie widział się od dekad. I tam, na tym boisku, w otoczeniu postaci, które pamiętały Maracanazo, burmistrz Rio przeprosił Moacira za cały brazylijski naród. Impreza z pompą, z honorami – wszystko na rzecz przeklętego.

Atmosfera wokół piłkarza w tej ostatniej godzinie zaczęła się zmienić. W obronie Moacira stanął Dida. Barbosa udzielił dużego wywiadu w czołowym brazylijskim talk show. I cały czas miał tamten mecz żywy, jakby odbył się wczoraj, cały czas o akcji opowiadał z najdrobniejszymi detalami.

Tereza Borba wspominała, że gdy w 2000 roku urządziła Moacirowi urodziny, ten miał na nich powiedzieć: – Jeśli jutro bym umarł, umarłbym jako szczęśliwy człowiek.

Umarł tydzień później. Na grobie ma wyryte: “Tu spoczywa godny podziwu, pogodny człowiek. Taki, jakiego pan Bóg mógł stworzyć tylko w jednym ze swoich najlepszych momentów”.

***

– Zrobił tak wiele dla kraju, a został ukrzyżowany po jednym meczu.
Dida

***

Jeden błąd, kilka sekund, a ciągnęło się za nim przez całe życie. Nie w sposób anegdotyczny, nie przez docinki kolegów, ale wydatnie wpływając na jego życie. Na pierwszy rzut oka, niezrozumiałe. Ale na drugi – Brazylia tak bardzo chciała i potrzebowała wygrać, z tak wielu przyczyn pozasportowych, że klęska z Urugwajem stała się klęską narodową. Wszyscy Brazylijczycy, który mieli ogrzać się w blasku chwały, stali się przegrańcami.

Sport potrafi pośredniczyć w emocjach – ktoś strzela gola, bije rekord skoczni, a cieszysz się tym samym szczęściem, dzielisz tę samą dumę.

Tu dzielono gorycz porażki.

I chciano tej goryczy się pozbyć. Więc zrzucono cały jej bagaż na jednego człowieka.

“To nie my przegraliśmy. To przegrał Moacir Barbosa”.

Nie było to logiczne, nie było to prawdziwe, ale było widać z jakiejś głębokiej psychologicznej przyczyny konieczne, choć skazywało jedne plecy na ciężar, który powinien rozłożyć się na cały naród.

W 2014 Moacira Barbosy znaleźć się już nie dało.

***

Leszek Milewski

Fot. Fragment okładki magazynu “Esporte Ilustrado”

Źródła: TalkSport, ESPN, Wikipedia, “Joga Bonito” Henrik Brandao Jonsson, “Dzieci czasu” Eduardo Galeano, “Blaski i cienie futbolu” Eduardo Galeano, The Guardian, The Versed, ResearchGate, HablaElBalon, InBedWithMaradona

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
33
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

4 komentarze

Loading...