Był czas, gdy Bohdan Kwaśniak, prezes LZS-u Chrząstawa, jednego z najbardziej znanych klubów niższych lig w Polsce, miał pseudonim „Socrates”. W Zduńskiej Woli lewonożnego piłkarza wypatrzył sam Leszek Jezierski. Kwaśniak zagrał w sparingu z takimi tuzami jak Stanisław Terlecki, Mirosław Bulzacki, Jan Tomaszewski. Przygodę z ŁKS-em złamała ciężka kontuzja, ale dobre relacje z łodzianami pozostały – ŁKS miał przyjechać na czterdziestolecie klubu do Chrząstawy zagrać sparing.
Dlaczego chętnie oddałby młodszym prowadzenie klubu? Jak wyglądały początki LZS-u? Które mecze są najbardziej pamiętne dla klubu? Zapraszamy.
***
Panie Bohdanie, w czerwcu miało się odbyć czterdziestolecie LZS-u Chrząstawa.
Tak, ale wiadomo, nie tylko LZS-y pauzują, ale także Ekstraklasa, Liga Mistrzów. Przecież my nie będziemy namawiać, ludzi, żeby przyszli. Choć myślę, że przyszłoby koło tysiąca albo i lepiej. Na razie jest odwołane. Czy przełożymy – to się zobaczy. Potrzeba też funduszy, a tych nie ma. Sponsorzy się zgłosili, ale potem ta zaraza się pojawiła i wszystko diabli wzięli.
Skąd u pana pasja do piłki?
A jak miało jej nie być? Wtedy nie było żadnej rozrywki. Nie jak teraz, gdzie są komputery, internet. Telewizor mieliśmy czarno-biały. Jeden kanał, bo drugi śnieżył. No to czym się zainteresować?
Pana pierwszy piłkarski idol?
Najpierw Włodzimierz Lubański. Drugim był George Best. Trzecim Socrates.
Dlaczego akurat ta trójka?
Bo w latach mojej młodości oglądało się mecze Górnika Zabrze, dzięki temu też zobaczyło się Manchester United. A na mistrzostwach świata Socrates grał najpiękniej. Ja też miałem brodę wtedy. Każdy na mnie mówił: Socrates!
Pan marzył o zostaniu zawodowym piłkarzem?
Najpierw poszedłem do Zduńskiej Woli do tamtejszej szkoły elektronicznej. Tu zapisałem się do Pogoni Zduńska Wola i tu grałem, najpierw w juniorach, potem w trzeciej lidze. Któregoś razu przyjechał do nas Leszek Jezierski z ŁKS-u. Szukał zawodników. Poprzyglądał się, a potem podszedł do naszego trenera i powiedział, że chciałby mnie wziąć na testy. Trener powiedział:
– Ale on jest tylko rezerwowym! Zagrał, bo inni dostali kartki albo mają kontuzję.
– No to tego rezerwowego chcę.
I pojechałem na testmecz ŁKS-u. Zagraliśmy w Rawie Mazowieckiej. Miał też Staszek Terlecki grać, którego trener Jezierski ściągnął z ŁKS-u. Ale przed meczem trener powiedział:
– Stasiu, ja wiem jak grasz. Tego juniora wezmę.
I do mnie mówi:
– Bohdan! Zagrasz pierwszą połowę, a Stasiu w drugiej.
I wyszedłem. W składzie Mirosław Bulzacki. Ryszard Polak. Jan Tomaszewski też grał. Wyszedłem na lewym skrzydle, bo lewą dobrze grałem, miałem też grę jeden na jeden. Oni dawali mi piłki na zapalenie płuc i patrzyli, czy dojdę, czy nie dojdę. Zazwyczaj dochodziłem, bo miałem przyspieszenie. A jeszcze jak trener powiedział, że gram połowę, to tym bardziej dawałem maksa.
Do przerwy myśmy prowadzili 2:0, ja bramki nie strzeliłem, ale dałem kilka podań. Schodzę do szatni, a trener Jezierski mnie zatrzymuje:
– Ty, Bohdan, drugą też grasz.
– A Stasiu?
– A Stasiu będzie ci podawał.
Stasia myślałem, że szlag trafi jak to usłyszał.
I co panu powiedział trener Jezierski po meczu?
Że mnie ściągną z tej Pogoni. Ale przyjechałem do Zduńskiej Woli i mi złamali lewą nogę. Pół roku miałem ją w gipsie. Później już pies z kulawą nogą mnie nie oglądał. Wiadomo, jakie wtedy było leczenie. Po kontuzji musiałem się prawą nogą uczyć grać, a lewą kopałem tylko od czasu do czasu. To było jakbym zaczynał od zera. Już wtedy nawet w Pogoni mnie nie chcieli. Skończyłem szkołę, poszedłem do wojska, a po wojsku założyłem LZS.
Jak pan wspomina początki klubu?
Pamiętam nawet dzień – 13 czerwca 1980! Zebranie w ZPN-ie. Zgłosiliśmy drużynę, która grała pod egidą LZS, a nie w rozgrywkach PZPN. Na początku nie było ligi jako takiej. Ta liga powstała około 1986 w wojewódzkim związku zrzeszenia LZS. Po 1989 to upadło, a my zgłosiliśmy się do OZPN Sieradz. Występowaliśmy w C-klasie. Później C-klasa upadła. Nie było drużyn, graliśmy w B-klasie.
Wtedy był wysyp ludzi. Mnóstwo chłopaków grało. Jak szliśmy na salę czy organizowaliśmy trening, to nie było miejsca. Na mecze wynajmowaliśmy Żuka od kolegi Marka. Składaliśmy się na transport, woził nas. Tak było do 1993 roku mniej więcej. Potem niektórzy poszli do wojska, inni założyli rodziny, ktoś jeszcze co innego. Do 1993 nie było w LZS Chrząstawa zawodnika spoza Chrząstawy. Dzisiaj mamy raptem trzech chrząstawian w drużynie. Wieś się wyludniła. Nie ma tyle osób co kiedyś.
Najlepszy czas dla LZS-u Chrząstawa?
od 1989 do 1995, wtedy, kiedy zespół składał się albo wyłącznie, albo głównie z chrząstawian. Bardzo dobrze się rozumieliśmy, byliśmy zgrani, zajmowaliśmy w B-klasie czołowe miejsca – trzecie, czwarte, drugie. Później to się coraz bardziej rozklejało. Czasem trzeba było ciągnąć na siłę. Ludzie się tak nie garnęli. Pieniędzy nic. Do tej pory.
To tak jak z budynkiem po szkole, w którym się przebieramy. Postawiono go w 1958 roku za świętej pamięci sołtysa Jana Wiśniewskiego. Pamiętam, chodziłem tu do pierwszej klasy, świętej pamięci woźny pan Stanisław tak napalił, że było cieplutko nawet, jak na dworze było -30 stopni. Od tamtej pory było z dziesięciu wójtów. Żeby to wyremontowali. Żeby chociaż nam przekazali. Nie. Uparli się. A teraz gmina chce go rozebrać. Komisja niby tak postanowiła z nadzoru budowlanego. Tylko nikt tej komisji na Chrząstawie nie widział, żadnego inspektora.
Było kiedyś blisko awansu?
Raz, tylko nas przekręcili. Myśmy zajęli drugie miejsce. Pierwsza drużyna – nie pamiętam kto to był – zrezygnowała. My powinniśmy więc awansować. A weszła trzecia Burza Burzenin. Żadnego barażu, niczego, weszli oni. Zostaliśmy oszukani. Zrobieni bez mydła, że tak powiem. Prezes ich miał powiązania w okręgowym związku. Ale wtedy awansowaliśmy do A-klasy, tylko nam to zabrali.
Na wszystkich, którzy odwiedzają Chrząstawę, wrażenie robi wasz stadion. Położony przy ścianie lasu.
To było kiedyś gospodarstwo pana Gawrońskiego. Wtedy to była łąka! Dopiero potem lasy porosły, jak ludzie przestali w polu robić. Na boisko się kiedyś dróżką szło, to żeby czasem nie zboczyć, bo ludzie mówili, że im się trawę niszczy. Miałem ten teren wykupić na siebie. Ktoś mi powiedział: a, będziesz podatki płacił. I niestety nie wykupiłem. Teraz właściciele się zmieniają, ale szczęśliwie doszliśmy do porozumienia.
Pan sam dba o boisko?
A kto ma dbać?
Może ktoś pomaga.
Na pewno pomagają ludzie, tak jak na początku pomagali. Jest Jarek Stępień. Bogumił Świstek. Jan Holaś. Z marketingiem i internetem pomaga bratanek, Adrian. Ja sam bym tego wszystkiemu nie dał rady. Ale cały czas muszę też iść ogarnąć, bez tego się nie da.
Wiem, że mieliście problem z bobrami – piłki przepadały, jak wpadały za jedną z bramek.
Były, ale daliśmy radę. Wodę się osuszyło. Rozebrało te nory. Jest już wszystko dobrze.
Ciągnie pana wciąż na boisko? Słynął pan z tego, że długo był grającym prezesem.
Oczywiście, że mnie ciągnie. Teraz już nie gram, bo mam uszkodzoną łękotkę, mimo dwóch operacji, które nie przyniosły rezultatu. Profesora imienia nawet nie wymienię, bo mnie do tej pory szlag trafia. Na boisko więc już chyba nie wrócę. To koniec. Ale bardzo długo grałem. I zawsze chętnie. Liczyłem, że może teraz, na jubileuszu, chociaż te pięć minut z ŁKS-em zagram.
No właśnie. Jeden ze sponsorów łodzian, Paweł Lewandowski, zaprosił pana na mecze ŁKS, był zainteresowany pana epizodem w ŁKS-ie, padł też pomysł zagrania w Chrząstawie na jubileusz. Jak bardzo zaawansowane były rozmowy?
Zaprosili mnie do loży. Porozmawialiśmy. Powiedzieli, że bardzo chętnie przyjadą. My, Chrząstawa, do Ekstraklasy nie awansujemy. Ale Ekstraklasa może przyjechać do nas. Była wstępna rozmowa także z panem Salskim, a on wyraził zgodę.
Na których meczach ŁKS-u pan się pojawił?
Dostałem zaproszenie do loży na mecz z Cracovią. I jak wcześniej grali z Rakowem też byłem i wygrali.
To pan szczęście im przynosi.
Tak. Nawet Lewandowski powiedział:
– Bohdan, na następny mecz trzeba po ciebie wysłać czwórkę białych koni, żeby cię przywiozły!
Akurat na Cracovii była też miss Polonia, zrobiłem zdjęcie.
Pana klub jest sławny, a jednak ta sława, z tego co wiem, nie przekłada się zbytnio na wsparcie.
Bo nie pomaga. Nie ma sponsorów, nie ma nic. A jak już coś się dzieje, jak teraz ten mecz z ŁKS-em, czy PGE które miało nam postawić baraczki, to się pojawił koronawirus i wszystko przepadło. Od gminy nic nie mamy. Rozbiorą nam szkołę, ale nic w zamian nie będzie. A na Widawę, o której nikt nie pisze, trybunka za sto pięćdziesiąt złotych. Nam nic. Ani grosza. A był sponsor z Warszawy, deweloper, powiedział nawet, że się dołoży do budyneczku klubowego. Ale nic nie dostaliśmy. Kupiliśmy sami blachę, szyby, żeby w swoim zakresie tę szkołę wyremontować. A tutaj decyzja, że rozbierają. I tak to jest.
Kiedyś się zgłosił nasz „kibic”. Zrobił zbiórkę na infrastrukturę. Dużo opowiadał, zebrał pieniądze. Zakupił stelaże na ławki rezerwowych, przywiózł i zniknął na pół roku. Brak kontaktu. Napisaliśmy oświadczenie, że nas oszukał, to się odezwał z pretensjami, że ludzie mają do niego za złe, że okradł klub. Jak się zapytaliśmy czy może się rozliczyć, to napisał, że nie ma kasy teraz. I tak mijało znów pół roku, a on po trochu coś kupował. To siatkę, to blachę na ławki rezerwowych, później jakieś piłki, pompkę, podkosiarkę, siatkę na łapacze i napisał, że wszystko już rozliczone. Jakieś faktury przysłał, ale to wszystko to był cyrk z jego strony. Do końca nie wiemy ile wydał.
Ostatnio byliście jednym z bohaterów serialu „Asy z B-klasy”, ale rozgłosu nadał wam film „Biało-czerwoni z Chrząstawy”. Jak pan wspomina kręcenie filmu?
Przyjechali. Powiedzieli, że chcą kręcić. A co wy chcecie kręcić? Ale dobrze, mówię – chcecie to kręćcie. Ale oni przesadzili trochę. Pokręcili nie to, co trzeba. Ale dobrze. Niech tak będzie.
Wciąga pan rodzinę w swoją pasję?
Wciągam. Brata wciągnąłem, też grał. Jego syn, Adrian, gra i pomaga przy marketingu klubu, stronie internetowej, Facebooku. Moja mama prała stroje. Teraz akurat jest ciężko chora, ale dopóki mogła, to robiła. Zajmowała się też finansami. Raz była na zebraniu z wójtem. Moja mama słucha, a tutaj: temu z B-klasy tyle, temu tyle, a do Chrząstawy nic. Wstała:
– Do Chrząstawy nic?
– Nic.
No to wstaliśmy i wyszliśmy z zebrania. Mama też chodziła na mecze, kibicowała. Jeździć nie jeździła, ale w Chrząstawie przychodziła. Ojciec też przychodził. Jak jest mecz, to na wsi coś się dzieje, tu innej rozrywki nie ma. Jak nas pokazali w telewizji, a potem były dni Chrząstawy, to tysiąc osób przyszło. Nie było gdzie ludzi posadzić.
Co jest najprzyjemniejszego w prowadzeniu klubu?
Nie wiem, czy to jest jakaś przyjemność.
To dlaczego pan to robi?
A jak nie robić po tylu latach? Tak rzucić? Choć powoli to mnie wykańcza. A jest dużo młodzieży. Chciałbym, żeby ktoś to przejął. Ja bym przyszedł. Spojrzał z boku. Ale towarzystwo się porozjeżdżało, pożeniło i nie ma komu. Jakby był chętny, przekazałbym.
To co jest najtrudniejszego w prowadzeniu klubu?
Znaleźć sponsorów. Każdy mówi: pomogę ci, pomogę! A później go nie ma. A bez tego nie da się funkcjonować. Mi się marzy, żeby jakieś trybuny mieć, ławki. Boksy bym sam zrobił akurat. Albo żeby piłka nie wypadała. Tak normalnie żeby to funkcjonowało. A tu nam nawet tę szkołę wyburzą.
Ale przy takiej rozpoznawalności klubu chyba łatwiej o frekwencję?
Nie ma szału, żeby zawodnicy przyszli grać. Tu nie ma pieniędzy, nie ma warunków. Skład się zbierze. Nawet z rezerwowymi. Nie powiem, że nie. Bywało gorzej pod tym względem. Ale dzisiaj każdy zaganiany, wiadomo jak to jest.
Powstaje książka, monografia o Chrząstawie na czterdziestolecie?
Ja się za nią zabrałem, chciałem opisać na 40-lecie najważniejsze mecze i dodać fotografie. Taki albumik by raczej z tego wyszedł. Apeluję do zawodników, żeby każdy opisał swój najlepszy mecz, taki co mu zapadł w pamięć, ważny dla Chrząstawy albo po prostu jak mistrzowsko zagrał. Mówią, że nie pamiętają. Nie mogę tego zrozumieć. Tyle meczów grałeś i nie wiesz kiedy ci najlepiej wyszło? Ja swój jedyny mecz w ŁKS-ie chyba co do minuty pamiętam.
No to dajmy próbkę: pana najbardziej pamiętny mecz?
Z Chociwiem. Stałem na bramce, bo bramkarza nie było. Odszedł od nas trochę wcześniej cały podstawowy skład prawie. W Chociwiu pieniądze się znalazły, zabierali nam zawodników, ich prezes przyjeżdżał. To był plan, żeby Chrząstawę zlikwidować. Zostali, z pierwszego składu, chyba tylko Fortuniak i Szefer, choć ich też chcieli przekabacić. Do przerwy przegrywaliśmy 0:1, po karnym. Po przerwie Szeferek Marcin na 1:1, a potem Fortuniak 2:1! Z Chociwia z 50 osób przyjechało. Pokazaliśmy wszystkim tym, co odeszli.
Jeszcze był taki mecz z Sędziejowicami. Radny przyjechał, sponsorował Sędziejowice. Myśleli, że łatwo wygrają. A tu 3:3, choć prowadzili 3:1.
Czego panu życzyć, a czego Chrząstawie?
Zdrowia. I żeby nas ominął ten wirus.
Leszek Milewski