Reklama

A może Lech powinien po prostu postawić na mistrza Polski?

redakcja

Autor:redakcja

15 kwietnia 2020, 17:43 • 5 min czytania 9 komentarzy

Na mistrza Polski przyszedł czas, na mistrza przyszedł czas – śpiewają od lat kibice, jak Polska długa i szeroka. Zastanawiamy się, czy to nie jest odpowiednia pora, by podobną przyśpiewkę zanucić w Poznaniu podczas wybierania “dziewiątki” na kolejny sezon. Jest już jasne, że Christian Gytkjaer w Lechu nie zostanie, wobec czego pojawia się okazja, by raz jeszcze zapolować na rynku transferowym, albo… postawić na jedynego w kadrze Kolejorza mistrza Polski. Postawić na Pawła Tomczyka. 

A może Lech powinien po prostu postawić na mistrza Polski?

Temat w Poznaniu nie jest już tak modny jak w czasach Nenada Bjelicy, ale przypomnijmy: w stolicy Wielkopolski napisano całe sterty opracowań dotyczących mentalności w sporcie. Ten nie ma mentalności zwycięzcy, ten ma charakter zdobywcy, ten ma głowę co najwyżej na trzecie miejsce. Próbowano różnych sztuczek, łącznie z wprowadzeniem do szatni prawdziwego wariata, ale efekty były dość średnie. Gdyby wrócić do tej teorii dobierania mistrzowskich zawodników, by stworzyć z nich mistrzowski zespół – Tomczyk powinien być właściwie punktem wyjścia, jako jedyny człowiek ze złotym medalem Mistrzostw Polski w szatni.

Ale już bez szyderstw – co poza tytułem w CV posiada Tomczyk, by w ogóle rozpatrywać go w kontekście następcy Gytkjaera?

Zacznijmy może od końca – Tomczyka przede wszystkim nie trzeba nigdzie szukać, jest na miejscu. Nie chodzi tu wyłącznie o fakt, że nawet sam Gytkjaer po powrocie do Polski musi odbyć 14-dniową kwarantannę, ale o dotychczasową skuteczność Lecha Poznań na rynku transferowym. Prześwietlając kilka ostatnich okienek widać jak na dłoni – komitet transferowy w którymś momencie zaczął się nieco rozłazić. Najlepsze transfery to albo osobista inicjatywa kolejnych trenerów, albo ludzie sprawdzeni na lokalnym rynku, jak teraz Dani Ramirez wykupiony z ŁKS-u. Gdy trzeba było odpalić maszynę skautingową, wielokrotnie kończyło się spektakularnymi wtopami, a wyniki i tak musieli ratować wychowankowie.

Tu trzeba bardzo mocno podkreślić – to działo się w okresach prosperity, wielkiej hossy na rynku, która pozwalała Lechowi na oferowanie naprawdę godnych pensji, po uprzednim uiszczeniu opłaty transferowej do klubu sprzedającego. Lech po wyjściu z pandemii będzie w podobnej sytuacji jak cały świat, funduszy na wyprawy skautingowe będzie o wiele mniej, podobnie jak kasy na gotówkowe transakcje. Jeśli skuteczność transferów zagranicznych była niska przy wysokich nakładach, czy można liczyć na zauważalną poprawę w erze zaciskania pasa?

Reklama

To skłania do szukania rozwiązań najprostszych – a nie ma co się czarować, prostszego niż postawienie na wychowanka po prostu nie ma.

Warto jednak zauważyć, że to nie jest wyłącznie słynny “rak na bezrybiu”. Odświeżyliśmy sobie trochę starszych tekstów o Tomczyku, zachwalany przez trenerów od lewa do prawa. Szybki, pracowity, waleczny. Ale co najważniejsze – z tym legendarnym timingiem, wyczuciem momentu, gdy trzeba ruszyć do prostopadłego podania. Z Ramirezem i Tibą za plecami, z przyjaciółmi od dzieciaka po bokach, Tomczyk powinien wykorzystywać maksimum swojego potencjału, bo to właśnie napastnik żyjący z nieszablonowych podań linii pomocy.

Dlaczego nie eksplodował teraz, przy pierwszej okazji? Cóż, kto śledzi karierę Tomczyka od początku, ten zdaje sobie sprawę z nieco przesuniętego momentu pełnego dopasowania do drużyny. Wojciech Tomaszewski, trener Pawła Tomczyka w grupach młodzieżowych w Lechu, zwracał na to uwagę jeszcze w czasach gry napastnika dla Podbeskidzia.

Paweł zwykle potrzebował trochę czasu na adaptację do nowego środowiska. Troszkę później niż rówieśnicy trafił na przykład do akademii we Wronkach, bo także potrzebował nieco więcej czasu. Pamiętam też, że po przyjeździe, od razu nie było tak super, nie strzelał wielu bramek – przekonywał wówczas, zwracając uwagę na to jak ważne dla Tomczyka było zaufanie w drużynie “Górali”. Tego zaufania nie miał ani w obu podejściach do Lecha, ani w Piaście Gliwice, choć przecież miewał przebłyski – jak mecz z Zagłębiem Sosnowiec, z dwoma golami i asystą po przerwie.

W ubiegłym sezonie na 13 strzałów zdobył 4 bramki. Na start sezonu 2019/20 zagrał 11 minut, oddał jeden strzał, zdobył bramkę na wagę punktu. Szczytem było podsumowanie 6 miesięcy, gdy zagrał 60 minut, strzelił 3 gole i zdobył mistrzostwo Polski. Kurczę, efektywność taka, jakby z kilograma ziemniaków zrobił frytki, placki, czipsy i figurkę z Gwiezdnych Wojen. Cracovia, 4 minuty grania, gol. Wisła Płock, asysta po godzinie.

Od października 2019 zagrał w Ekstraklasie 70 minut, tym razem to same puste przeloty. Ale czy można go za to winić, że wreszcie przestało mu wystarczać 300-400 sekund na boisku, by strzelić gola?

Reklama

Zresztą, Tomczyk sam jest świadomy swojej wartości i trudno odmówić mu racji, gdy mówi tak jak u nas w wywiadzie.

– Trenerzy zawsze uważali, że czegoś mi brakuje. Że technika nie ta, że marnuje za dużo sytuacji. Faktycznie tak było. Ale ja twierdziłem, że napastnik broni się golami. Jeśli strzelasz, to wykonujesz swoje zadanie. Bramkarz ma bronić, obrońca zatrzymywać przeciwników, a ty, gdy stoisz tam pod bramką, to masz trafiać do siatki. Taka jest twoja rola – twierdzi Tomczyk: – I ja to zawsze miałem. W Poznaniu potrafiłem sieknąć pięćdziesiąt goli w sezonie. Poszedłem do juniora starszego we Wronkach i co? I król strzelców CLJ, 21 trafień. Poszedłem do rezerw i przestałem strzelać? No nie, przywitałem się 25 golami w 32 meczach. Teraz w Ekstraklasie mam z 500 minut, strzeliłem siedem goli – bronił się na naszych łamach.

A gdyby tak porównać go z jakimś innym 21-letnim napastnikiem, który trochę pograł w elicie? Może z Patrykiem Klimalą? Obecnie strzelecki pojedynek tych panów w Ekstraklasie to dość niski wynik 8 do 7 na korzyść Klimali. Ale przed transferem do Glasgow Patryk zagrał ponad 1700 minut, Tomczyk na dziś ma ich zaledwie 612.

Największą z zalet Tomczyka widać dopiero podczas meczu, gdy pod presją jest i on sam, i jego koledzy z pomocy. Gdy decyduje szybkość reakcji, wyczucie momentu startu, gdy działa się z dużą dozą improwizacji, czasem po prostu rzucając piłkę na aferę, czy “na walkę”. Może dlatego Tomczyk nie potrafi sobie wywalczyć miejsca na treningach, gdzie o wiele wyżej niż instynkt ceni się umiejętności techniczne czy jakość uderzenia. Ale pamiętajmy – to nadal 21-letni chłopak, w dodatku już z dorobkiem bramkowym, tytułem mistrza i sporym seniorskim doświadczeniem.

Przed pandemią można było jeszcze tłumaczyć, że Lech powinien celować wyżej, w piłkarzy z miejsca gwarantujących całe worki bramek. Ale świat po pandemii będzie zupełnie inny. I wydaje się, że to świat z Tomczykiem na szpicy. Jeśli się nie sprawdzi – okej, można puszczać w ruch maszyny skautingowe. Ale tu warto zadać pytanie – czy on miał w ogóle w karierze moment, gdy dostał prawdziwą szansę, a następnie ją zmarnował?

Fot. Newspix

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

9 komentarzy

Loading...