Reklama

To chore, tak oddać serce dla klubu. Przychodzi weryfikacja i wszyscy mają cię w dupie

redakcja

Autor:redakcja

09 kwietnia 2020, 12:44 • 13 min czytania 10 komentarzy

– Po dobrym sezonie 2017/18 pojawiły się dwie fajne oferty. Jedna z Włoch, druga z Francji. Wchodziły w grę bardzo duże pieniądze i dla mnie, i dla klubu. To był czas, kiedy odchodzili Mateusz Wieteska, Damian Kądzior, Rafał Kurzawa. Było widać, że kadra zespołu słabnie. Na pierwszym miejscu nie było to, że mogę iść do mocnej ligi europejskiej, tylko to, co teraz będzie z Górnikiem, kiedy inni chłopcy odchodzą. Po rozmowach z różnymi ludźmi w klubie doszedłem do wniosku, że trzeba temu Górnikowi pomóc. Dziś mógłbym być w całkowicie innym miejscu. Teraz myślę sobie, że to chore tak oddać serce dla klubu, bo za rok przychodzi weryfikacja i wszyscy cię mają w dupie – mówi w szczerej rozmowie z Weszło FM Tomasz Loska, bramkarz wypożyczony z Górnika Zabrze do Bruk-Bet Termaliki Nieciecza. 

To chore, tak oddać serce dla klubu. Przychodzi weryfikacja i wszyscy mają cię w dupie

Fajnie wrócić do rodziców, na wieś, w tym czasie ograniczeń, kwarantann?

– Nie kryję tego, że jestem chłopakiem ze wsi i od małego biegałem po podwórku. Nie jestem typem gościa, który siedzi i gra na komputerze. Wolę pojeździć, coś pozałatwiać, porobić przy domu. Teraz dom rodzinny na wsi to jest dobre wyjście.

Sportowcy w dawnych czasach mieli alternatywne treningi. Słyszałem o noszeniu wiader z węglem, tego typu rzeczach. Ty aplikujesz sobie jakiś taki trening?

– Wokół domu dużo robię – tu trzeba przerzucić trochę ziemi, coś podziałać przy ogródku. To też ćwiczenia, trzeba użyć nieco siły. Ale poza tym mam rozpiski z klubu, mam w domu ciężary, jakiś sprzęt. Czasami biorę na plecy 20-litrową butlę wody i robię z nią wykroki albo dziewczyna wchodzi mi na barana i robię z nią przysiady. Dla chcącego nic trudnego.

Reklama

Nim weszliśmy na antenę mówiłeś, że rozpiski które dostajecie są nawet trudniejsze niż praca, jaką wykonujecie w klubie.

– Dokładnie. Rozpiski są bardzo ciężkie, tym bardziej, że nie wiemy, kiedy zaczniemy trenować. Jak trenujesz w klubie, to wiesz, że przykładowo za miesiąc będzie liga, więc ze zbudowanej siły skorzystasz. No i na treningach z zespołem jest piłka, ona najbardziej cieszy. Mnie pomaga szwagier, robimy jakieś tam ćwiczenia z piłką, dla przyjemności pogramy w siatkonogę. Nie ma obijania się, ale to nie to samo, co drużyna, co szatnia piłkarska. Ja lubię pobajerować w szatni, pośmiać się, powygłupiać. Żyję tym i brakuje mi tego.

Jak wyglądała sprawa w Niecieczy? Kiedy dostaliście informację, że nie macie już przyjeżdżać do klubu, tylko realizować treningi w domach?

– Gdy liga przestała grać, funkcjonować, były odwołane kolejki, to pojawił się pierwszy sygnał, że zostaniemy odesłani do domów. W gronie bramkarskim chłopcy z drużyny zostali w klubie, każdy przyjeżdżał, trenował indywidualnie. Tak było przez tydzień, do końca marca cały czas byłem z Niecieczy i nie korzystaliśmy z rozpisek w domu. Ale jak zaczęły wchodzić większe rządowe obostrzenia, to trzeba było podjąć decyzję, że nie ma co ryzykować, trzeba się dostosować do całego społeczeństwa. Piłka schodzi na drugi plan, a w domu też można bardzo dużo zrobić.

Dałeś się poznać kibicom Górnika znakomitymi interwencjami, zwłaszcza w sezonie 2017/18. W kolejnych rozgrywkach zaczęły się problemy, od dłuższego czasu nie ma cię na boiskach ekstraklasy. Ciężko się było zdecydować na wypożyczenie z Górnika?

– Na początku wchodziły w grę kluby z ekstraklasy, znalezienie klubu na tym poziomie było dla mnie priorytetem. Na początku zeszłego roku do bramki wszedł Martin Chudy. Czułem, że nie byłem w dobrej formie, to nie był mój najlepszy okres. Ale po 2-3 miesiącach odzyskałem power, werwę, czułem, że znów jest dobrze. Niestety, nie było szans na granie. Na transfer do Niecieczy nalegałem w zimowym okienku samemu, bo po prostu chciałem się uwolnić. Klub blokował mi możliwość przejścia do innego klubu ekstraklasy. Nie wiem, czy chodziło o bojaźń przed tym, że będę dobrze bronić gdzie indziej. Drugim argumentem było, że to jest jeden z bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie. Kolejnym wariantem była więc I liga. Były pomysły, żeby wyjechać do jakiejś ligi zagranicznej…

Reklama

Gdy byłeś w gazie, mówiło się o zainteresowaniu klubów z Portugalii, prawda?

– To już było nawet i po dobrym czasie. Był fajny temat z Portugalii, ale nie wyszło, był też kierunek duński, ale nie dogadały się kluby, bo ja byłem jak najbardziej na tak. Teraz, zimą, nie było już tak klarownego zainteresowania z zagranicy. A ja nie chciałem znikać z mapy. Jak pójdziesz do drugiej ligi zagranicznej, to jest dużo trudniej medialnie się stamtąd odkopać. Mimo wszystko w Polsce poziom zawodników jest dobry, w Termalice jest fajny projekt, dobre warunki. W Górniku też z trudnej pozycji udało nam się awansować, ja takie wyzwania bardzo lubię. To mnie najbardziej satysfakcjonuje. Stąd wolałem zostać w Polsce, klubie pierwszoligowym, niż zakopać się za granicą.

Niecieczę na pewno kojarzysz z boisk, graliście tam jako Górnik. Nie odstraszała cię otoczka, że to malutka wieś?

– Wiadomo, że to zupełnie inny poziom otoczki niż w Górniku. Stadionu, publiczności. To zupełnie inny temat. Na Górnika przychodzi na hitowe mecze przy dobrej pogodzie po 20-25 tysięcy kibiców. A druga rzecz, że w Górniku czułem się jak u siebie w domu. W Niecieczy z kolei stadion, infrastruktura robi duże wrażenie. Organizacyjnie wszystko jest na topowym poziomie. Miejsce jakie jest, takie jest, Nieciecza to piękna miejscowość. Wieś, ja jestem ze wsi, czuję ten klimat.

Wyjechałeś tam samemu czy z kimś?

– Samemu. Mieszkałem w Tarnowie z kolegą, Przemkiem Szarkiem, obrońcą. Podpisałem umowę wypożyczenia na pół roku, nie wiadomo, co będzie dalej. Trudno było znaleźć mieszkanie na dłużej, a tak mieszkamy we dwójkę, dzielimy się czynszem. Myślę, że to była najlepsza opcja. Ogólnie wszyscy chłopacy praktycznie mieszkają w Tarnowie. Stamtąd zabieramy się po kilku jednym autem i tak jeździmy na zajęcia.

W Niecieczy wywalczyłeś sobie miejsce, rozegrałeś dwa mecze, wydawało się, że wszystko wraca na dobre tory i bach, koronawirus. Co sobie pomyślałeś, jak dowiedziałeś się, że rozgrywki będą zawieszone?

– Mówię: to jest hit. Jeszcze w pierwszym meczu poleciałem w pomidory, wrzutka poszła, lekko przeciwnik mnie podepchnął i zamiast łapać piłkę piąstkowałem pod nogi przeciwnika, zachowałem się tak, jak nie powinienem. Czy był faul, czy nie, nie drążę tematu. Ale w kolejnym spotkaniu już było wszystko dobrze i co? I ligę skończyli. Mam nadzieję, że to jeszcze nie jest moje ostatnie słowo w tym sezonie, że będziemy mogli coś jeszcze zrobić. Bo jak nie, to pozostanie niedosyt, że zrobiłem sobie wycieczkę na dwa mecze i koniec.

Rozmawiając z ludźmi z otoczenia Górnika, z szatni, wszyscy podkreślają jedno: ty za Górnika dałbyś się pokroić. Sam tego nie ukrywasz. Jak przyjąłeś to, że straciłeś miejsce w bramce swojego klubu?

– Bolało mnie to, ale wiedziałem, że to się nie dzieje bez przyczyny. Czułem po sobie, że coś stanęło, że nie jestem sobą. Było to potrzebne, taki kubeł zimnej wody. Nie byłem w stanie dobrze bronić na poziomie ekstraklasy. Coś wygasło. Może wiem, co poszło nie tak, dlaczego tak się stało, ale nie chcę tego drążyć.

Myślisz, że mogło cię zgubić samozadowolenie? Powołanie na Euro U-21, sukces w lidze. Sypały się pochwały wobec ciebie z każdej strony. Zdawało się, że możesz być kolejnym zdolnym polskim bramkarzem, przed którym kariera stoi otworem.

– Po dłuższych analizach myślę, że to nie był samozachwyt. Miałem coś takiego, że w Górniku był ciężki czas. Było słabo w tabeli, chciałem grać za wszystkich. Próbowałem robić wszystko, żeby było jak najlepiej. Chciałem za dużo. Wtedy popełnia się błędy, podejmuje pochopne decyzje. Nie uciągnąłem tematu psychicznie, fizycznie nie byłem w stanie robić więcej. Głowa nie pomogła utrzymać tego, co było wcześniej i skupić się na robieniu tylko tego, co ode mnie zależy. Chciałem pomagać kolegom, graliśmy wtedy lewym obrońcą z rocznika 2000, prawym z rocznika 1999, niegotowymi jeszcze wtedy do gry w ekstraklasie, nie oszukujmy się. Miałem tak, że jak szedł zawodnik z boku jeden na jeden na tego chłopaka, to już myślałem, co będzie za chwilę, bo on ten pojedynek wygra.

Przewidując, że lewy obrońca da się ograć, byłeś na to przygotowany, a później inny scenariusz wchodził w grę i brakowało cię tam, gdzie powinieneś być?

– Dokładnie. Patrzyłem, co się dzieje w polu karnym, żeby przecinać jakieś podania, wrzutki. Nie skupiałem się za bardzo na piłce, bo byłem myślami gdzie indziej czując, jak akcja na skrzydle potoczy się dalej. Chciałem robić więcej, więcej, więcej, pomagać. Przygasało to, przygasało i wygasło. Czułem sam po sobie, że jestem wypalony i trzeba wszystko na nowo odbudować.

Dostałeś taką informację od trenera, dlaczego nie grasz i czy była jakaś wyznaczona przez niego ścieżka, żebyś wrócił do składu? Dochodzą mnie słuchy z Górnika, że cokolwiek byś zrobił, to i tak broniłby Martin Chudy, bo rywalizacji de facto nie było.

– Racja, w stu procentach. Nie będę tego ukrywał, bo to mnie cały czas boli. Nie zostało mi jasno przedstawiona sytuacja, nikt nie powiedział mi słowa na ten temat. Ja jestem samokrytyczny, uwierz mi. To, że zajebałem kilka bramek w ekstraklasie, to jest niepodważalne i zdaję sobie z tego sprawę. Nie będę ci wmawiał, że jestem najlepszym bramkarzem i nie wiem, dlaczego nie broniłem. Wiem to, sam się nie czułem na siłach, żeby bronić dalej w tamtym momencie. Ale po przyjściu Martina Chudego pojechałem na obóz na Cypr i nie wchodziłem nawet do gierek. Nie wiem, co było nie tak. Byłem przygaszony tym wszystkim, bardzo mnie to bolało. Przez cały okres, od kiedy przyszedł Martin, muszę powiedzieć szczerze: rywalizacji nie było. Miałem takie odczucie, że cokolwiek bym zrobił, i tak bym do bramki nie wskoczył. Jesień poprzedniego roku była w moim wykonaniu w treningu i w rezerwach – tak myślę – bardzo dobra. Nie wiem, czy nie osiągnąłem najlepszej formy w życiu. Końcówka poprzedniego sezonu też była bardzo dobra, graliśmy z Koroną o nic, mialem wielką nadzieję, że zagram – nie zagrałem. Jesienią był Puchar Polski, też wyglądałem dobrze w tym czasie. Myślałem, że dostanę szansę i znowu gong. Wiadomo, nie mogę tego wymagać, trener podejmuje decyzje. Ale nie czułem jakiejkolwiek rywalizacji o miejsce w składzie.

Rozumiem, że przychodzi gość do rywalizacji na twoje miejsce i ma wejście jak Dante Stipica w Pogoni, broni niesamowite strzały. Ale analizując występy i noty Martina Chudego, z całym szacunkiem dla niego, to nie był taki zawodnik, który nakrywał cię czapką.

– Na pewno tak nie było. Jestem samokrytyczny, ale na pewno nie czuję się słabszym bramkarzem od Martina Chudego.

Mówiłeś nie raz, że Górnikowi kibicowałeś od dziecka. Z twoich ust padały takie deklaracje, że jakby wszystko było okej, mógłbyś w Zabrzu grać i piętnaście lat.

– Tak jest. Cóż ci mam powiedzieć? To jest klub, któremu kibicuję od zawsze. Jako mały dzieciak patrzyłem za Górnikiem, prosiłem kogo mogłem, żeby mnie zabrał na mecz. Piłkarze byli moimi idolami. Jak już w tym zespole byłem, mogłem trenować na płycie… Nie wiem, czy kojarzysz, na stadionie Górnika pod dachem zawieszone są tablice pamiątkowe z legendami tego klubu. Wielkie nazwiska, zasłużone wobec klubu. Mówiłem sobie: „ale bym był kozak, jakbym wisiał w tej galerii sław na tej czwartej trybunie, gdy już ona powstanie”. Byłbym do końca życia najszczęśliwszym człowiekiem. Byle kogo tam się nie wyróżnia, wiszą tam sami niesamowici goście. Nie byłoby dla mnie większego wyróżnienia niż to.

A gdybyś miał maszynę do przenoszenia się w czasie, chciałbyś się cofnąć do 2017 roku, zmienić coś, wcześniej zareagować, by nie dopuścić do takiej sytuacji?

– Na pewno. Jakbym wrócił i wiedział, jak to wszystko wyglądało, to bym coś zmienił. Teraz nie mogę nic już z tym zrobić. Nie ma co wracać do tego.

24 lata w metryce to według ciebie dużo?

– Młody nie jestem, nie oszukujmy się. Teraz muszę bronić dobrze i bezbłędnie. Takie też mam oczekiwania wobec siebie, że będę solidnym bramkarzem i w trudnych momentach uda mi się coś wybronić. Łukasz Madej powiedział mi, że dobry bramkarz musi w sezonie wybronić swojej drużynie 8-9 punktów. To jest pewien wyznacznik, bardzo trafne zdanie. Mówił, że jak w Śląsku robili mistrzostwo z Martinem Kelemenem, to właśnie przy tylu meczach pomógł, by to wystarczyło do triumfu w lidze. Taki jest mój cel. Robić swoje i pomóc zespołowi.

Jeszcze odnośnie do tych decyzji, o które pytałeś – po dobrym sezonie 2017/18 pojawiły się dwie fajne oferty. Jedna z Włoch, druga z Francji. Wchodziły w grę bardzo duże pieniądze i dla mnie, i dla klubu. To był czas, kiedy odchodzili Mateusz Wieteska, Damian Kądzior, Rafał Kurzawa. Było widać, że kadra zespołu słabnie. Na pierwszym miejscu nie było to, że mogę iść do mocnej ligi europejskiej, tylko to, co teraz będzie z Górnikiem, kiedy inni chłopcy odchodzą. Po rozmowach z różnymi ludźmi w klubie doszedłem do wniosku, że trzeba temu Górnikowi pomóc. Dziś mógłbym być w całkowicie innym miejscu. Teraz myślę sobie, że to chore tak oddać serce dla klubu, bo za rok przychodzi weryfikacja i wszyscy cię mają w dupie. Tak to niestety w życiu jest. Trzeba patrzeć tylko na siebie. Fajnie, że Górnik po moim pozostaniu się utrzymał. Na pewno nie dzięki mnie, może parę sytuacji wybroniłem. Ale mimo wszystko jestem szczęśliwy, bo wiem, że dla Górnika zrobiłem wszystko.

Słychać jednak w twoim głosie duży żal. Że twoje identyfikowanie się z klubem zostało wykorzystane. Chciałeś dla drużyny jak najlepiej, mimo że mogłeś być w innym miejscu, na innej stopie finansowej. Myślę sobie, że największa szkoda to taka, że nie dostałeś już szansy rehabilitacji, podjęcia walki.

– Rywalizacji niestety nie było, ale wszystko jeszcze przede mną. Od czerwca zostanie mi jeszcze rok umowy w Górniku. Może się sporo wydarzyć, jestem na to wszystko otwarty. Jak mówię, w Górniku czuję się jak w domu, tam mi jest najlepiej, najłatwiej się odnaleźć. Z każdym – od sprzątaczek, przez biuro, do gości odpowiadających za trawę – się znam, z każdym codziennie porozmawiam. To był taki mój klimat.

Podpierając się piosenką z U-21 – tu jest twoje miejsce, tu jest twój dom.

– Takie mam odczucia. Zobaczymy, jak to będzie. Nic za zasługi nie dostanę. Poszedłem do Termaliki pokazać, że umiem bronić i mam nadzieję, że demony słabszej dyspozycji minęły. Po dwóch meczach się to skończyło, ale mam nadzieję, że jeszcze będę miał tam okazję udowodnić, co potrafię.

Z kimkolwiek rozmawiam, to opisuje ciebie jako pozytywnego wariata, gościa od atmosfery, ale też człowieka nie obawiającego się ciężkiej pracy. Paweł Bochniewicz powiedział wprost: wiedział, że jak przyjedzie na trening, to na pewno będzie sporo śmiechu. Byłeś też dobrym duchem drużyny w reprezentacji U-21. To chyba ważne, by był ktoś taki, kto nawet jak nie gra, to trzyma atmosferę w zespole. Tym bardziej też musi ci brakować codziennych spotkań z kolegami.

– Taką mam naturę, że jak idę do klubu, w szatni są śmichy hichy, muzyka po śląsku, gadamy sobie, żartujemy. Żeby każdy w klubie czuł się dobrze. Jak się w tej robocie czujesz dobrze, to masz i chęć do wszystkiego. Wiadomo, że były w szatni żarty, ale w momencie wyjścia na boisko zapierdalamy. Tam nie ma robienia jaj, sam bym do tego nie dopuścił. Czy ktoś przychodzi do Górnika i ma 30 lat, czy 16 lat, to nie ma walenia w… wiadomo w co. Jak jest robota, to jest robota, a jak jest czas na żarty, to wykorzystuję to w stu procentach. Czasami po treningach lubię sobie posiedzieć, pogadać dwie-trzy godzinki, skoczyć do fizjo, do Leona od kogutów, do każdego po kolei. Pochodzić, pobajerować, spędzić fajnie czas.

Twój tata, co podkreślałeś kilka razy, gra w zespole. Okazuje się, że jeden z naszych redakcyjnych kolegów, Mietek Mietczyński, często puszczał w porankach piosenkę „Gołymbiorze”.

– Tak jest, w szatni też to często leciało. Wielu chłopaków to zna. Jak Mateusz Wieteska pierwszy raz usłyszał „Gołymbiorzy” po sparingu z Karwiną, że wszyscy śpiewają, mówił: „Co oni robią?! O czym oni śpiewają?!”. Fajne, rytmiczne. W szatni chłopaki znają, więc jak jest jakiś grill integracyjny czy coś, to „Gołymbiorze” muszą wjechać.

Masz jeszcze czas pograć z tatą czy to tylko melodia przeszłości i już do tego nie wracacie?

– Teraz już do tego nie wracamy. Na Boże Narodzenie wziąłem akordeon do ręki i chciałem pograć jakieś kolędy, ale wyglądało to dramatycznie. Akordeonu nie miałem w rękach bodajże od dziesięciu lat. Zagrałem jakąś „Cichą noc”, „Przybieżeli do Betlejem”, ale szczerze? Katastrofa.

Czego możemy ci życzyć na najbliższy czas?

– Chciałbym, żebyśmy zaczęli grać i każdy piłkarz mógł udowadniać swoją wartość na boisku. Gadką nic nie osiągniemy. Poza tym życzę wszystkim zdrowia, bo nie wiadomo, co to gówno może z nami zrobić.

Rozmawiał MARCIN RYSZKA

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...