Od dłuższego czasu zastanawialiśmy się, jak w obliczu koronawirusa poradzą sobie finansowo polskie kluby. Spory znak zapytania stawialiśmy zwłaszcza przy tych, które w dużej mierze żyły na garnuszku miejskim. Wiadomo było bowiem, że miasta będą miały w najbliższym czasie nieco inne problemy na głowie. Wygląda na to, że jako pierwszy w poważne kłopoty może wpaść Radomiak. Prezydent Radomia zakręcił kurek finansujący wszystkie kluby sportowe, co oznacza dla pierwszoligowca stratę blisko pół miliona złotych.
– Myślę, że w obliczu ogromnych potrzeb służby zdrowia, jest to zrozumiała decyzja. Przez lata, tak jak tylko mogliśmy wspieraliśmy radomskie drużyny – mówi prezydent Radosław Witkowski w komunikacie na stronie miasta. Cięcia są rzecz jasna spowodowane koniecznością wsparcia służby zdrowia. W Radomiu koronawirus sieje bowiem spustoszenie. Poważne problemy mają obydwa szpitale, do których niedawno zakupiono sprzęt za ponad 400 tysięcy złotych. Ale oszczędności trzeba szukać dalej.
A gdzie najłatwiej je znaleźć? Choćby w świecie sportu, który i tak obecnie stoi w miejscu. Radom co miesiąc przeznacza ponad 600 tysięcy złotych na stypendia dla klubów. Rozstrzał jest spory – od drugiej ligi piłki ręcznej przez tenisa stołowego, aż po koszykówkę czy siatkówkę. Najwięcej z tego tytułu inkasuje Radomiak, dla którego przed rokiem zmieniono system stypendialny. Miało to pomóc drużynie w grze na zapleczu Ekstraklasy.
Radomski klub od tego czasu otrzymuje 220 tysięcy złotych miesięcznie do podziału na 20 osób. Ta kwota pokrywa 80% wynagrodzeń piłkarzy, więc nie dziwimy się, że kiedy udało się przepchnąć zmiany w radzie miejskiej, Radomiak miał powody do radości. Dla porównania, przed zmianami zespół otrzymywałby:
- 160 tysięcy złotych miesięcznie do podziału na 18 osób przez pierwszy sezon
- 160 tysięcy lub 111 tysięcy w kolejnym sezonie, w zależności od miejsca w górnej lub dolnej połowie tabeli
Wsparcie wciąż spore, ale jednak sporo mniejsze. Mając do dyspozycji większe pieniądze łatwiej było ściągnąć lepszych piłkarzy, co zaowocowało walką o awans do PKO Bank Polski Ekstraklasy. Ale to, co wtedy było darem od niebios, dziś może się okazać gwoździem do trumny. W obliczu kryzysu gospodarczego znalezienie dodatkowych 440 tysięcy złotych na wynagrodzenia brzmi jak pocałunek śmierci. Zwłaszcza że – tak jak wspomnieliśmy – nie jest to nawet 100% pensji, która trafia na konto piłkarzy. Do tego należy jeszcze doliczyć ok. 50 tysięcy złotych, które co miesiąc trzeba było dołożyć do stypendiów. Szybka matematyka i wychodzi nam ok. 540 tysięcy złotych do zapłaty w zaledwie dwa miesiące.
Zresztą dla Radomiaka nie jest to koniec złych wieści. Stypendia w Radomiu funkcjonują bowiem tak, że kluby otrzymują je na 10 miesięcy. W związku z tym miesiące wakacyjne – lipiec oraz sierpień – w całości pokrywały dane drużyny. Upewniliśmy się i nie będzie tak, że brak kasy w maju i czerwcu oznaczał będzie wypłaty w miesiącach, które zwykle nie były objęte programem stypendialnym. – To jest skasowanie dwóch miesięcy, tych pieniędzy później nie będzie. Działamy na podstawie uchwały rady miejskiej, która zakłada, że stypendia przysługują za udział w rozgrywkach i realizowanie programu szkolenia. Obecnie tego nie robią. Wiem, że można z tym dyskutować, natomiast w obecnej sytuacji wszyscy zdają sobie sprawę, że trzeba zrobić krok w tył – mówi nam Mateusz Tyczyński, dyrektor kancelarii prezydenta Radomia.
Łatwo więc obliczyć, że dwa miesiące bez stypendiów plus kolejne dwa wynikające z dotychczasowego działania systemu oznaczają, że pierwszoligowiec musi szykować na ten okres ponad milion złotych na same wynagrodzenia. – Myślę, że kluby racjonalnie porozumieją się z zawodnikami, którzy zrozumieją, że rezygnacja z części wypłat w momencie, gdy liga została skrócona, jest najlepsze dla wszystkich. Jeśli kluby wpadną kłopoty, ci zawodnicy będą mieli trudniej na rynku pracy. Nie wyobrażam sobie, że kluby, które tracą finansowanie od samorządów – nie tylko w Radomiu, bo nie jesteśmy jedyni, od sponsorów, wpływy z biletów, wypłacą pełne kontrakty. Wtedy zostaną z długami w przyszłym sezonie – uważa Tyczyński.
Podejście dyrektora kancelarii prezydenta Witkowskiego jest zrozumiałe, problem w tym, że z zawodnikami trzeba się najpierw dogadać. A w przypadku Radomiaka nie jest to takie oczywiste. Jak słyszymy, problemy z płynnością finansową były już wcześniej, a zawodnicy nadal nie otrzymali w całości premii za awans oraz części dopłat do stypendiów. Te opóźnienia były powodem protestu i odwołania jednego ze styczniowych treningów. Prezes klubu, Sławomir Stempniewski, twierdził jednak, na łamach portalu cozadzien.pl, że żadnego protestu nie było. Po prostu drużyna zamiast ćwiczyć na boisku, zdecydowała się na trening mentalny. – Prawda jest taka, że są zmiany właścicielskie. To musiało mieć wpływ na chwilowy cash flow, ale to naprawdę bez większego znaczenia. Sytuacja klubu jest w tej chwili bardzo stabilna, jak nigdy do tej pory. Mogę zdradzić, że już za chwilę wchodzi zagraniczny inwestor – tak natomiast tłumaczył sytuację finansową klubu.
Od czasu tej rozmowy minęły już jednak ponad dwa miesiące, a w Radomiaku żaden inwestor się nie pojawił. Nie pojawiła się też zaległa kasa na kontach piłkarzy. Udało nam się ustalić, że zaległe premie i pensje dotyczą jeszcze 2019 roku, co ma znaczenie biorąc pod uwagę proces licencyjny. Mowa o sporych sumach, dlatego – jak słyszymy – drużyna chciałaby mieć pewność, że zgadzając się na obniżki, dostanie też zaległe pieniądze. Tak, aby porozumienie zadziałało w dwie strony, a wcześniejsze obietnice zostały spełnione.
Rozmów między zawodnikami a klubem wciąż zresztą nie było, co również niepokoi szatnię, która nie do końca wie na czym stoi. – Nie ma oficjalnego stanowiska, jestem w kontakcie z prezesami wszystkich klubów pierwszej ligi i nie chcę wybiegać przed szereg, żeby fair w stosunku do nich – powiedział prezes Stempniewski zapytany przez nas o negocjacje z drużyną. Sprawy zaległości wobec drużyny skomentować nie chciał.
Usłyszeliśmy natomiast, że prezes planuje spotkać się z prezydentem i porozmawiać o sytuacji. To o tyle ważne, że prezydent również planuje spotkania w sprawie stypendiów. A konkretnie – kolejnych cięć w systemie od 1 lipca. – Będziemy rozmawiać z radą miejską, jak najszybciej, o całym systemie stypendialnym. Przy kryzysie, który nadciąga, jest on niemożliwy do utrzymania w obecnym kształcie – mówi dyrektor Tyczyński. – Kontrakty sportowców są wysokie, jak jest prosperity, to jest ok. Dzisiaj, gdy kluby nie mają pieniędzy, a zaraz mogą wycofać się sponsorzy, musi nastąpić urealnienie zarobków. Bardzo podobała mi się postawa piłkarzy Broni Radom, którzy sami wystąpili z propozycją obniżenia wypłat – dodaje.
Miasto rokrocznie wydaje na stypendia ponad 8 milionów złotych. Nie wiadomo, o ile ta kwota miałaby zostać obcięta, jednak nieoficjalnie można usłyszeć, że Radom planuje spore obniżki. Być może jest to też efekt tego, że prezydent Witkowski w ostatnich dniach spotkał się ze sporą obojętnością wśród właścicieli i prezesów wielu klubów, o czym mówił na antenie “Radia Plus”. O ile część – w tym Radomiak – była z nim w kontakcie i próbowała sprawę rozwiązać, tak niektórzy mieli specyficzne podejście do sprawy. “Echo Dnia” informowało, że piłkarze Broni Radom sami wyszli z propozycją zmniejszenia zarobków, ale w tej samej gazecie przeczytamy też wypowiedź trenera HydroTrucku Radom, pierwszoligowego klubu piłkarskiego kobiet, który nie ukrywa, że zespół żył na miejskiej kroplówce. – Na razie żyjemy dzięki stypendiom sportowym, dzięki władzom miasta. W momencie, kiedy nie ma ligi, nie ma też małych sponsorów, którzy nas do tej pory wspierali.
To o tyle ciekawe, że przed sezonem zespół przejął prywatny inwestor, co zresztą widać po nazwie klubu. W tej sytuacji przyznawanie, że jedynym źródłem finansowania pozostaje miasto, jest… niezbyt roztropne. Słyszeliśmy też historię, związaną akurat nie z klubem piłkarskim, ale naprawdę mocną. Mianowicie jedna z drużyn skontaktowała się z miastem w sprawie stypendiów, jednak nie po to, żeby dojść do porozumienia w sprawie dalszego funkcjonowania systemu. Chodziło jedynie o to, żeby podmienić nazwisko na liście, w związku ze zmianami kadrowymi, tak żeby kasa wciąż spływała, ale do innych osób. Tak zwana empatia i zrozumienie.
Można się więc szykować na to, że wiele klubów z Radomia wpadnie w ogromne kłopoty. Albo, dosadniej, znajdzie się na krawędzi bankructwa. Skoro problemy z brakiem pieniędzy z miasta będą najbardziej widoczne tam, gdzie było ich najwięcej, jednym z największych zagrożonych stał się Radomiak. Dziś można postawić pytanie, czy klub w ogóle dotrwa do nowego sezonu. I nie ma co ukrywać, że jeśli do porozumienia z piłkarzami nie dojdzie, to odpowiedź może być przecząca.
Czy zmiany zapoczątkowane przez Radom uruchomią domino w całej Polsce? Domino może nie, ale podobne decyzje – prędzej czy później – będą zapadać w innych miastach, co zresztą słusznie zauważył dyrektor Tyczyński. Jakie będą tego konsekwencje? Kiedy kilka miesięcy temu władze Mielca zdecydowały, że od drugiej połowy 2020 roku nie będą przyznawać stypendiów klubom, Stal przyznawała, że strata 90 tysięcy miesięcznie ją zaboli. To dobra podpowiedź dotycząca tego, jak wygląda sytuacja w innych klubach.
Co tu dużo mówić, przeczuwamy, że nadchodzące miesiące przyniosą ogromne zmiany.
SZYMON JANCZYK
Fot. 400mm.pl