— Donosy szły na mnie, różne cuda. Przecież gdyby tylko cokolwiek na mnie mieli, gdybym miał odrobinę brudu za paznokciem, to wyprowadziliby mnie w błysku fleszy w kajdankach i byłaby sensacja na całą Europę. Ale nic na mnie mieli. Zająłem się z moją ekipą pracą i w dalszym ciągu uważam, że nie mam się czego wstydzić. Jeżeli ktoś jest innego zdania, to przykro mi, jakoś przeżyję — mówi w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” były prezes PZPN Grzegorz Lato.
SUPER EXPRESS
Żaden mecz kadry – mimo że wiosenne terminy zostały odwołane – nie przepadnie – twierdzi Maciej Sawicki, sekretarz generalny PZPN.
Jakie najważniejsze wnioski z rozmowy 55 sekretarzy generalnych z UEFA?
– Wszystko wskazuje na to, że żaden mecz reprezentacji nie przepadnie. Spotkania, które mieliśmy rozegrać w marcu z Finlandią i Ukrainą, zostaną rozegrane jesienią. Będziemy oczywiście starać się, aby nasi rywale pozostali tacy sami. Okienko do meczów kadry będzie wydłużone, w jednym terminie będą nie dwa, a trzy mecze. Czyli: jesienią gramy dwa mecze Ligi Narodów, a przy okazji trzeci mecz – towarzyski. W ten sposób nie tracimy tych marcowych meczów, one nie przepadają, a są przesunięte. Czyli grasz wtorek – piątek – wtorek albo środa – sobota – środa. A mecze towarzyskie, które mieliśmy rozegrać w czerwcu 2020 r., zostaną przesunięte na czerwiec 2021 r.
Obstawiamy, że Sebastian Mila raczej nie wzbudzi kontrowersji stąd aż po Manchester stwierdzeniem, że Kevin De Bruyne jest najlepszym pomocnikiem na świecie. Ciąg dalszy rozpoczętych w środę wyborów królów dzisiejszego futbolu na swoich pozycjach. Kolejne miejsca zaskakują już nieco bardziej niż palma pierwszeństwa dla Belga.
Kto za nim?
– Dla wielu to będzie zaskoczenie. Na drugim miejscu jest 20-letni Kai Havertz z Bayeru. To przyszłość niemieckiego futbolu. Myślę, że zrobi wielkie WOW. Kilka możnych klubów ma na niego chrapkę. Mówi się o Bayernie, nawet o Barcelonie.
Kto uzupełnia podium?
– Marco Verratti z PSG. Może nie jest bardzo widoczny podczas meczu, ale za to świetnie dyktuje tempo.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Napięcie kalendarza do granic – to będzie główny problem Jerzego Brzęczka, gdy futbol wróci na dobre.
Dziś wszystkie reprezentacje i ich selekcjonerzy cierpią po równo. – Jeśli i w czerwcu mecze towarzyskie się nie odbędą, to nie wiem, kiedy, z kim i gdzie zagramy. Cała Europa walczy przede wszystkim o to, by dokończyć rozgrywki ligowe. Przyszłość jawi się jako abs- trakcja – mówił 1 kwietnia na naszych łamach trener Radosław Gilewicz, jeden z asystentów Jerzego Brzęczka.
Selekcjoner nie chce się odnieść do obecnej sytuacji. Humor mu dopisuje, ale tłumaczy, że nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Czuć, że jest obrażony na dziennikarzy i mocno urażony tym, jak był traktowany przez dwa lata. Wyjaśnienie i zrozumienie powodów milczenia można znaleźć w świetnym (taki przynajmniej był pierwszy odcinek, premiera drugiego w sobotę) stworzonym przez PZPN i emitowanego na portalu laczynaspilka.pl serialu dokumentalnym „Niekochani”. Już sam tytuł filmu pokazującego zespół Brzęczka od kulis, co zawsze ciekawi kibiców, wskazuje narrację.
Kolejne strony zajmuje wywiad z Jarosławem Królewskim, który mówi o sytuacji krakowskiej Wisły w obliczu koronawirusowego kryzysu.
Trudno cokolwiek regulować, kiedy wszystko jest w zawieszeniu. Jak długo Wisła może przetrwać w takiej bezczynności?
— Od półtora roku nasza sytuacja jest zależna od wielu czynników. Dość często prezentujemy sprawozdania finansowe. Tak było przed emisją akcji w marcu, wtedy również opublikowaliśmy nieformalny raport ze stanu naszych finansów. W pierwszych dniach emisji akcji udało nam się zgromadzić 2 mln złotych. To duża poduszka finansowa, która daje trochę oddechu. Minimum raz na kwartał staramy się przedstawić sytuację, pokazać, jak się zmieniły przychody względem poprzedniego roku. Ostatnio wzrosły z 26 do 35 mln złotych, wykazywaliśmy zysk netto w postaci 6 mln zł netto, udało nam się spłacić zobowiązania na kwotę powyżej 14 mln złotych. Trudno jednak oszacować, jak wpłynie na nas kryzys, bo jest wiele zmiennych. Pierwsza: jak zostanie rozwiązana kwestia pieniędzy z praw telewizyjnych. Druga: czy sezon zostanie dograny. Trzecia: jakie będą decyzje dotyczące pensji na poziomie ogólnokrajowym. Jednego jestem pewien: Wisła nie upadnie w tym czy w kolejnym miesiącu. Jest zbudowana z solidnej siły, jaką są przede wszystkim kibice, ale również sponsorzy, partnerzy, którzy wspólnie z nami starają się przesunąć model współpracy na bardziej internetowy. Prowadzimy te rozmowy z klasą, zrozumieniem i empatią, partnersko, dzięki czemu mimo dużego kryzysu możemy być spokojni i racjonalni.
To tyle, jeśli chodzi o bieżące materiały, ale piłki nie brakuje w dodatku „PS Historia”, który wspomina świetne w wykonaniu reprezentacji Polski mistrzostwa świata z 1974 roku i popisy Grzegorza Laty.
Lato na ocieplaniu wizerunku się nie znał, więc poległ. Może w końcu zrozumiał, że naprawdę do tej roboty się nie nadawał. Uratować mogły go tylko dobre wyniki reprezentacji, ale przecież ich nie da się zaplanować. Musiał więc liczyć na szczęście, a to jednak zbyt mało, by utrzymać się w tym biznesie.
Tyle że piłkarz Lato dla polskiej reprezentacyjnej piłki zrobił więcej niż świetny przecież piłkarz Boniek. Z grubsza porównanie wygląda tak: medale mistrzostw świata: Lato dwa – Boniek jeden, bramki na mundialach: Lato dziesięć – Boniek sześć, liczba mundialowych meczów: Lato
dwadzieścia – Boniek szesnaście, medale olimpijskie: Lato dwa – Boniek zero. On sam zresztą bardzo cenił jedynego polskiego króla strzelców mistrzostw świata. W autobiografii Grzegorza Laty, napisanej wspólnie z Maciejem Polkowskim w 1994 roku, o dawnym koledze wypowiada się między innymi właśnie Boniek: „Przy nim nie było możliwości brania się pod boki. Właśnie dzięki niemu stałem się bardziej kompletny jako zawodnik. Grając z Grzesiem nigdy nie czułem się pokonany przed meczem. Przebywanie z nim na boisku było prawdziwą przyjemnością. Wiem, że mimo braku codziennych kontaktów mam w nim zawsze przyjaciela”. Z dzisiejszej perspektywy aż trudno uwierzyć, że powiedział to Boniek o Lacie…
W środku również wywiad z polskim królem strzelców mundialu 1974. Pyszny zwłaszcza fragment o prezesurze w PZPN, podczas której – zdaniem Laty – nie było żadnych afer z jego udziałem, a jego postrzeganie to sprawka czarnego PR-u jaki zrobili mu dziennikarze.
Potrzebna była panu ta prezesura w PZPN? Cztery lata w roli szefa związku potężnie uderzały w pana piłkarską legendę.
– Niestety, ale to także wy dziennikarze zrobiliście mi czarny PR.
Wiadomo, że zawsze winni są dziennikarze.
– Nie byłem lubiany i nikomu nie nadskakiwałem.
I chce pan powiedzieć, że żadnych afer za pan czasów w związku nie było?
— Jakich afer? Z moim udziałem? Czego nie zrobiłem, to było źle, tak mnie media kochały. To, co innym uchodzi na sucho, w moim przypadku obowiązkowo musiało być powodem do oburzenia, a w lżejszym przypadku do drwin. Nie pozwolę jednak, żeby ktoś zarzucał mi nieuczciwość. Szukali na mnie haków, chyba dwa lata miałem telefon na podsłuchu. Donosy szły na mnie, różne cuda. Przecież gdyby tylko cokolwiek na mnie mieli, gdybym miał odrobinę brudu za paznokciem, to wyprowadziliby mnie w błysku fleszy w kajdankach i byłaby sensacja na całą Europę. Ale nic na mnie mieli. Zająłem się z moją ekipą pracą i w dalszym ciągu uważam, że nie mam się czego wstydzić. Jeżeli ktoś jest innego zdania, to przykro mi, jakoś przeżyję.
SPORT
Czeka nas dziewięć miesięcy bez oficjalnego meczu reprezentacji, pierwsza taka przerwa od… stanu wojennego. Wtedy selekcjonerem był Antoni Piechniczek, który na łamach „Sportu” wspomina tamten czas.
Jesteśmy w trakcie najdłuższej przerwy w oficjalnych meczach reprezentacji Polski od stanu wojennego. Jak pan jako ówczesny selekcjoner wspomina tamten czas?
— Przede wszystkim bardzo przeżywałem to, co dotykało społeczeństwa, najbliższych osób. Miałem mnóstwo znajomych, którzy angażowali się w politykę, przypłacając to karami jak utrata pracy, internowanie.
Jak przekładało się to na kadrę, która w trakcie stanu wojennego zajęła przecież trzecie miejsce na mundialu w Hiszpanii?
— Zależało mi tylko na tym, byśmy mogli spotykać się na zgrupowaniach, rozegrać jeden, drugi, trzeci mecz. Pojechaliśmy na tournee do Hiszpanii, tam graliśmy z Atlhletic Bilbao, Celtą Vigo. Kosztem dwóch albo trzech oficjalnych spotkań międzypaństwowych, rozegraliśmy dwucyfrową liczbę meczów z rywalami klubowymi. I wygrywaliśmy, strzelaliśmy mnóstwo goli. Nie wyszliśmy na tym źle. Reprezentacja grała, grała i jeszcze raz grała. Media robiły szum, wielkie story, że nikt nie chce z nami się mierzyć. Że odmawiają Rosjanie, Rumuni czy Belgowie. Ale od strony merytorycznej jako selekcjoner nie czułem się skrzywdzony. Nie mierzyliśmy się z frajerami. Jednym z naszych przeciwników była reprezentacja… Mediolanu. Wszyscy życzyliby kadrze takich sparingów nawet dziś.
Marcin Żemaitis, były prezes Piasta, komentuje konflikt na linii Jarosław Kaszowski-Zbigniew Kałuża.
— W pewien sposób poczułem się wywołany do tablicy, czytając wypowiedzi Jarka…
O co panu dokładnie chodzi?
— W jednym z wywiadów Jarek powiedział: „Bywało ciężko, wiele lat nawet nie zarabiałem tutaj pieniędzy, a co więcej – dokładałem” (cytat za weszlo.com – dop. red.). Chciałem się do tego odnieść, bo byłem wtedy prezesem, składaliśmy drużynę przez ogłoszenia w prasie. Nie było łatwo, ale Jarek nigdy nie dopłacał do Piasta. To kompletna bzdura. Nawet w B-klasie piłkarze otrzymywali drobne. Jak na nasze warunki egzystencji to i tak był cud. W tamtych czasach to były śmieszne pieniądze. Ale nie pamiętam, żeby ktokolwiek z piłkarzy wpłacał pieniądze. Nie chcę już mówić więcej i ostrzej na ten temat.
W Górniku podejście do rozmów o obniżce kontraktów. Trudno jednak dowiedzieć się czegoś więcej, bo piłkarze mają zakaz rozmów z mediami.
Czy w Zabrzu rozmowy w sprawie obniżki uposażeń już się rozpoczęły? – To tematy lubiące ciszę – daje się usłyszeć w klubowych kuluarach. Nie da się też na ten temat porozmawiać z samymi zawodnikami. Raz, że sprawa jest delikatna, a dwa, że przed rozjechaniem się ich do domów – w piątek 13 marca – opracowany został wewnętrzny, dosyć rygorystyczny regulamin. W punkcie 8. czytamy: „Zakaz aktywności w mediach, również społecznościowych”.
Początkowo wydawało się, że sprawa dotyczyć będzie tylko pierwszych dni, to znaczy zamieszania związanego z brakiem wyjazdu na mecz do Łodzi, ale teraz, kiedy chcemy po- rozmawiać z piłkarzami, to przepraszają i wskazują na regulamin, bojąc się ewentualnych sankcji… – Takie obowiązują zasady – odpowiadają krótko.
Jakub Błaszczykowski – wraz z Tomaszem Jażdżyńskim i Jarosławem Królewskim – przejmie Wisłę Kraków na dobre, jako jeden z właścicieli.
Dzięki osiągniętemu porozumieniu piłkarska spółka, Wisła Kraków SA zapewniła sobie 50-procentowy udział w prawach do nazwy i historycznego herbu. Do tej pory należał on w całości do TS Wisła.
Jednocześnie osiągnięcie porozumienia otwiera drogę do przejęcia przez Jakuba Błaszczykowskiego, Tomasza Jażdżyńskiego i Jarosława Królewskiego od TS Wisła akcji Wisły SA. Dzięki temu ci trzej inwestorzy mogą już formalnie zostać właścicielem piłkarskiego zespołu. Jak zadeklarowały obydwie strony, ma to nastąpić w ciągu najbliższego tygodnia.
Piłkarze Miedzi Legnica, Warty Poznań i Zagłębia Sosnowiec już zrzekli się części pensji. W Odrze Opole temat nie przechodzi tak gładko, Tomasz Lisiński – prezes klubu – mówi, że na obniżkę zgodzili się w klubie niemal wszyscy. Oprócz piłkarzy.
Od kiedy rozmawiacie z zespołem?
— Od ubiegłego tygodnia. Próbujemy wypracować pewien układ zbiorowy, na który zawodnicy nie chcą przystać. Będą do tego potrzebne rozmowy indywidualne. Wszyscy pracownicy administracyjni oraz trenerzy akademii zgodzili się na redukcję wynagrodzeń. Jesteśmy też świeżo po rozmowach z trenerami pierwszego zespołu. Oni – rozumiejąc sytuację klubu – przyjęli propozycję i przed nami konieczność zmian zapisów kontraktowych. Podobny poziom redukcji zaproponowaliśmy też piłkarzom, którzy w chwili obecnej niechętnie podchodzą do kwestii zmiany swych pensji. Odra to klub, który od 11 lat płaci regularnie, co jest bardzo dużym luksusem na piłkarskiej mapie Polski. Wszyscy mogą to potwierdzić, a przez ten czas grało tu wielu piłkarzy, pracowało wielu trenerów. Kryzys może mieć wpływ na tę terminowość. By ją zachować, jedynym rozwiązaniem jest redukcja wynagrodzeń i do tego będziemy dążyć. Wierzę, że to osiągniemy, bo zależy nam na przyszłości klubu.
Zlatan Ibrahimović został już przez „La Gazzetta dello Sport” rozwiedziony z Milanem, a jako jego następcę wskazywany jest przez Włochów Arkadiusz Milik.
Gra Milanu jest nijaka, brak zdecydowania i walki kontrastuje z tym, co prezentuje sąsiedni Inter. Dlatego w ligowej tabeli jest teraz między nimi 18 punktów różnicy. Po dwóch miesiącach „Ibra” wyjechał w obawie przed pandemią, co Włosi odebrali negatywnie i próba poprawy wizerunku przez Szweda, który zainicjował zbiórkę funduszy na szpitale w Lombardii, ich nie przekonała.
Za to przekonuje ich postawa Arkadiusza Miliks, któremu nie szczędzą pochwał. Chyba nie było włoskiego dziennika, który by nie pisał o jego akcji dostarczania posiłków z należącej do niego katowickiej restauracji dla personelu medycznego w szpitalach. Zaraz potem była wiadomość o otworzeniu oddziału intensywnej terapii w neapolitańskim szpitalu, co zainicjowała jego dziewczyna Jessica Ziółek. Nie opuścili Italii, pomagają Neapolowi na miejscu, chociaż swojej przyszłości z tym miastem nie wiążą. Milik nie przedłuży kontraktu z Napoli i ma być „gorącym tematem” letniego okienka transferowego.
Odchodzi z Milanu Ibrahimović, to dlaczego Milik nie miałby zostać jego następcą? To ostatni pomysł „La Gazzetta dello Sport”, taka polsko-szwedzka sztafeta napastników.
fot. FotoPyK