1945 rok. To wtedy po raz ostatni nie odbył się Wimbledon. Przez kolejne lata turniej ten regularnie przyciągał największych zawodników i tłumy kibiców. Stał się symbolem tenisa, najbardziej wyczekiwaną imprezą w sezonie. Dziś dowiedzieliśmy się, że w 2020 roku nie mamy jednak na co czekać, bo turniej odwołano. I jasne, wiemy, bezpieczeństwo jest najważniejsze. Ale trudno nie poczuć ukłucia żalu na myśl o tym, co przez to stracimy.
Gwoździem do trumny Wimbledonu stało się to, co go wyróżnia – trawiasta nawierzchnia. Gra na niej możliwa jest tylko latem. Oczywiście, dałoby się pewnie przesunąć turniej o dwa tygodnie, ale to tak naprawdę niczego by nie zmieniło. A organizatorzy postawili sprawę jasno – to impreza również dla kibiców. Albo gramy z nimi, albo nie gramy w ogóle. Wyszło, że w ogóle.
To nie dziwi, bo na Wyspach Brytyjskich walka z koronawirusem daleka jak od zakończenia. Ba, wirus na ten moment daleki jest nawet od osiągnięcia swego szczytu. Nie wiadomo, kiedy pandemia się skończy. A nawet jeśli stałoby się to odpowiednio szybko, pamiętać trzeba, że zjechaliby się tam ludzie z całego świata. W tym i z regionów, gdzie koronawirus wciąż miałby się zapewne dobrze. Członkowie All England Lawn Tennis Club, zarządzający turniejem, uznali, że ryzyko jest zupełnie niepotrzebne. Ian Hewitt, przewodniczący klubu, mówił:
– Zrobiliśmy to z wielkim szacunkiem dla zdrowia publicznego i dobrego samopoczucia wszystkich osób, które tworzą Wimbledon. Podejmujemy tę decyzję teraz, nie za kilka tygodni, bo jest to w interesie ludzi, którzy mieli rozpocząć przygotowania do turnieju. Ci, którzy zakupili bilety, otrzymają zwroty pieniędzy i możliwość kupna wejściówek na przyszłoroczną edycję.
To zresztą kolejna zmiana w tenisowym kalendarzu. Wiele turniejów już się nie odbyło, wiele kolejnych się nie odbędzie. Tenisowe Roland Garros przestawiło się na wrzesień, ale wypada teraz w terminie, który koliduje z wieloma innymi rozgrywkami i kompletnie nie wiadomo, co stanie się w tym roku z tym turniejem (ATP ponoć może zagrozić tym, że nie tenisistom punktów za udział w paryskiej imprezie). Na razie nadziejami może żyć US Open, rozgrywane na przełomie sierpnia i września, bo ma jeszcze sporo czasu i istnieje szansa, że pandemię uda się opanować do startu turnieju. Ale to melodia przyszłości. A w teraźniejszości wiemy już, że nie obejrzymy Wimbledonu. I smutno nam z tego powodu.
Dlaczego? Bo to turniej jedyny w swoim rodzaju, gdzie tradycja przenika się z nowoczesnością. Bo widok ̶t̶r̶u̶s̶k̶a̶w̶e̶k̶ ̶n̶a̶ ̶t̶o̶r̶c̶i̶e̶ truskawek z bitą śmietaną, jedzonych przez kibiców, zawsze sprawiał, że się uśmiechaliśmy. Przede wszystkim jednak: bo to po prostu impreza, której przegapić nie można i co roku z uwagą ją oglądamy. I to nawet nie dlatego, że ma legendarny status w tenisowym świecie. Również nie dlatego, że jej historia ciągnie się od 1877 roku. Tym bardziej nie z tego powodu, że zieleń trawy koi nerwy. Czemu więc tak czekamy na Wimbledon?
Bo to na nim rozgrywają się historyczne, wielkie i wspaniałe mecze. A w tym roku nie zobaczymy pojedynków takich jak półfinał Rafy Nadala z Novakiem Djokoviciem z 2018 roku czy ubiegłoroczny finał mężczyzn z udziałem Serba i Rogera Federera. Czekamy również dlatego, że to na nim znakomicie radzą sobie Polacy. W tym sezonie jednak Łukaszowi Kubotowi nie będzie dane powalczyć o drugi triumf na tamtejszej trawie, Hubert Hurkacz nie spróbuje przebić ubiegłorocznej trzeciej rundy i ciekawego meczu z Djokoviciem, a Magda Linette nie powalczy o to, by po prostu zajść daleko i sprawić nam sporo radości.
Nie obejrzymy też szybkiej, ofensywnej gry, która cechuje Wimbledon. Styl serve and volley, wszędzie poza trawą raczej umierający, nie doczeka się w tym roku swej wielkiej chwili. Coraz starsi są też ci najwięksi – Djokovic, Nadal, a przede wszystkim niekwestionowany król tego turniej, czyli Roger Federer. Szwajcar, gdy w przyszłym roku przyjedzie do Londynu, na karku będzie mieć niespełna 40 lat. Możliwe, że to tegoroczna edycja byłaby jego ostatnią szansą na wielkoszlemowy triumf. Nie będzie dane nam się jednak o tym przekonać.
Podobnie jak u pań nie przekonamy się, czy Simona Halep, o której przez wiele lat mówiono, że na trawie nic nie osiągnie, obroni swój tytuł sprzed roku. Albo czy Serena Williams zdoła wreszcie zdobyć swoje upragnione, rekordowe wielkoszlemowe trofeum. Lub co zrobią młode gniewne zawodniczki z Igą Świątek na czele, która pewnie chciałaby powetować sobie ubiegłoroczną porażkę w pierwszej rundzie.
Niczego z wymienionych rzeczy – i wielu innych, którymi zachwyca Wimbledon – w tym roku nie zobaczymy. Ale, podkreślmy raz jeszcze, bezpieczeństwo jest najważniejsze. Pozostaje nam trzymać kciuki za to, żeby w przyszłym sezonie impreza odbyła się bez przeszkód.
Fot. Newspix